Kapuściński rozkopany

Przegląd Powszechny 4/2010 Przegląd Powszechny 4/2010

O książce wypowiada się każdy, bo w każdym porusza ona inną strunę. Każdy nosi w sobie inny obraz Kapuścińskiego. Domosławski, stawiając różne pytania, niekiedy zbyt pochopnie albo za mocno, rzuca na ten obraz inne światło – a może raczej rzuca cień.

Podam konkretny przykład. Pisałem kiedyś reportaż z dyżuru na oddziale chirurgicznym. Spędziłem tam prawie 30 godzin, spałem niecałe półtorej. Ciągle stałem przy bohaterze tekstu, angażował mnie nawet w operacje, żebym czuł, o czym piszę. Notowałem, co konkretnie i kiedy się działo. A gdybym przychodził na dyżury codziennie, powiedzmy, przez tydzień? Myślę, że tekst powstałby z tego lepszy. Ale nadal byłby to tekst, w którym akcja rozgrywałaby się jednego dnia. Pytanie – co nazwiemy prawdą: artykuł dziennikarza wrzuconego na chwilę w środowisko, które­go dobrze nie poznał, i notującego, co widzi wokół? Czy artykuł, który nagina lekko fakty, w celu lepszego, pełniejszego oddania obserwacji i doświadczeń autora? Głosy w tej kwestii są podzie­lone. Warto jednak pamiętać, że tradycja polskiego reportażu mieści oba podejścia. Wystarczy wspomnieć choćby znakomite teksty Ksawerego Pruszyńskiego.

Oddajmy głos samemu Kapuścińskiemu, który o reportażu mówił na naszych łamach (grudzień 2004 r.): Dawniej reporter jeździł, żeby opisywać to, co widzi. Teraz samo opisywanie nie wystar­cza. Reporter musi sam mieć ogromną wiedzę. Starać się być do­brze przygotowanym do tematu (…). W związku z pojawieniem się telewizji reportaż poszedł w kierunku przekazu objaśniającego, w kierunku komentowania, w kierunku interpretowania, myślowego objaśniania i analizowania świata. (…) [W związku ze zmianami, które zachodzą w prasie codziennej, gdzie zaczynają dominować małe, krótkie doraźne formy]przechodzi w kierunku reportażu książkowego, reportażu, który już się uniezależnił od mediów. To znajduje odbicie również w samej terminologii. W ter­minologii angielskiej reportaż nazywa się literal reportage albo narrative reportage, w sensie szerszej narracji, która przybiera formy książkowe. Jestem obecnie w Radzie Światowego Reportażu, która istnieje od zeszłego roku. Co roku przyznajemy nagro­dy w skali międzynarodowej. W tym roku wśród nagrodzonych nie było czynnego dziennikarza, piszącego w gazecie. Wszyscy byli już autorami książek. Następuje mieszanie się, fuzja obu gatunków: prozy artystycznej z prozą literatury faktu, z prozą reporterską. Ta sama ewolucja zachodzi w kinie. Coraz więcej jest filmów, które są właściwie pograniczem albo pomieszaniem gatunków, dokumentu z fikcją. I ta sama ewolucja zachodzi również w reportażu. Trudno dzisiaj mówić o reporterach, że ten jest reporter, a ten jest pisarz. To są autorzy książek i to, co wyróżnia ich twórczość, to nie jest gatunek sensu stricto, tylko jakość tekstu. Książka może być dobra albo zła. Trudno mówić, czy ta książka jest dokładnie reportażem czy nowelą. Jest obecnie inne kryterium wartościowania.

Kapuściński przetrwa?

Domosławski w pewnym momencie gra z czytelnikiem. Efek­townie miesza fragmenty tekstów Kapuścińskiego z różnych cza­sów i miejsc. Nie wiemy, czy czytamy o Polsce lat pięćdziesiątych czy o rewolucyjnym Iranie. Wymieszanie pozwala zobaczyć, jakie doświadczenia życiowe Ryszarda sprawiły, że tak świetnie rozumiał mechanizmy władzy i rewolucji. Łatwiej także zobaczyć metaforyczność jego tekstów.

Usłyszałem ostatnio dwa pytania: jak czytać „Cesarza” i czy literatura Kapuścińskiego przetrwa. Domosławski potwierdza, że reportaż o Hajle Selasje od razu czytano jako metaforę rządów Edwarda Geirka. W takim razie czy dziś, gdy PRLu dawno już nie ma, znajdziemy nowy sens tej literatury? Ktoś zauważył, że lektura „Cesarza” świetnie opisuje mechanizmy działania współczesnych korporacji.

Nazwisko Kapuścińskiego inicjuje rozmowy w różnych miej­scach świata. Wypytywał mnie o jego książki nauczyciel włoskiego we Florencji, o jego reportażach długo rozmawialiśmy z dziennikarką kanadyjskiej ekipy telewizyjnej, kręcącej dokument o długowiecznych wirusach w gorących źródłach Devils Kitchen w Parku Narodowym Lassen w Kalifornii. Kapuściński pozostaje nauczycie­lem. Jego pisarstwo uczy wrażliwości. Dziś słyszę od redakcyjnego kolegi, że Domosławski chce zrobić z Kapuścińskiego lewicowca. Kiedy zaczytywałem się w książkach reportera, wiedziałem, że z każdą stroną robię się coraz bardziej czerwony. Co nie oznacza identyfikacji z tą czy inną opcją polityczną. Po prostu u Kapuścińskiego zawsze obecne są pewne elementy – dalekie od europo­centryzmu zainteresowanie światem, odmiennością, empatia dla biednych, wykluczonych, sprzeciw wobec kolonizatorów, dystans wobec kapitalistycznego Zachodu.

Kapuściński, jak niewielu polskich autorów, potrafił zrozumieć desperację ludzi, o których słyszymy w telewizyjnych migawkach – terrorysta, zamachowiec-samobójca. Umiał pokazać świat wi­dziany ich oczyma; zwykle nie chcemy przyjąć perspektywy człowieka, który, detonując ładunki, zabija dziesiątki innych. Ale jeśli nie przekraczamy własnych horyzontów myślenia, zamykamy się na możliwość rozumienia świata i dialogu z Innym. I nie chodzi tu o żaden idealizm, ale o próbę pojęcia konfliktów współczesnej rzeczywistości. W tym tkwi siła tekstów Kapuścińskiego.

Takim, jak się zdaje, tłumaczem kultur Kapuściński chciałby pozostać zapamiętany. Książka Domosławskiego pokazuje koszt, jaki oznaczało to zarówno dla niego samego, jak i jego rodziny. Na­daje ostre kontury naszemu wyobrażeniu o Kapuścińskim.

JAKUB HALCEWICZ PLESKACZEWSKI, ur. 1984, redaktor „Przeglądu Powszechne­go”, współpracuje z „Gazetą Wyborczą”

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...