Panie Jezu, dziękuję Ci za ten święty czas paschalny. Za rzekę rozpłomienionych świec, wlewających radość w mury kościoła, w oczy i serca oraz za śpiew uroczystych pieśni i hymnów o Wielkiej Nocy.
Panie Jezu, dziękuję Ci za ten święty czas paschalny. Za rzekę rozpłomienionych świec,
wlewających radość w mury kościoła, w oczy i serca oraz za śpiew uroczystych pieśni i hymnów o Wielkiej Nocy. Rozglądam się wokół, jak zwycięski żołnierz szukający dowódcy, któremu zawdzięcza życie. Chcę dziękować. Serce wyrywa się do nieba, bo ujrzałem z daleka upragniony cel długiej podróży. To tam, do Bożego pokoju zmierzają moje dni i noce. W Tobie chcę odpocząć, w jasności bez końca.
Jednak obok tych uniesień i najszczęśliwszych emocji są też inne prawdy. Sprawy wciąż nierozwiązane – zdrady, ucieczki, raniące słowa… Ty zmartwychwstałeś, a ja się ociągam z powstaniem. Powinienem biec z Piotrem i Janem. Przekonać się, szukać, odnaleźć. Dać się namaścić miłością i tęsknotą. Coś mnie jednak powstrzymuje od tego, by stać się dla Ciebie balsamem. Stoję między Magdaleną a Judaszem. Pragnąłem wykrzyczeć: Alleluja! A zdołałem tylko: ale… Skąd te wątpliwości? Skąd opór przed pełnym zaufaniem? Skąd lęk o przyszłość? Czyżbym nie wierzył, że zatroszczysz się o mnie? Kim dla mnie jesteś? Czy naprawdę Bogiem i Panem? Tak bardzo bym chciał, żeby tak było…
Boże i Panie, uratuj mnie przed pychą. Przed iluzją, że doszedłem tam, gdzie Ty – w miłości, w dobroci, przebaczaniu. Przecież dopiero dorastam do zmartwychwstania. Jestem w drodze, uczę się, wpatruję się w Ciebie zasłuchany. Oto właściwa postawa wewnętrznej gotowości, aby przyjąć prawdę: jestem dzieckiem. Dlaczego miałbym żądać widoku Twoich ran, dowodów kochania? „Błogosławieni, którzy nie widzieli” (J 20, 29). Nie muszę widzieć efektów swoich modlitw, rozsiewanej dobroci, pokrzepiających słów – Tobie zostawiam wzrastanie.
Do Ciebie, Żyjący, chcę przyprowadzić teraz ważne dla mnie osoby z rodziny i z pracy: kapłanów i siostry zakonne, ubogich i chorych, małżonków i dzieci. Chciałbym stanąć z nimi przy Tobie, adorując tajemnicę Twojej niewidzialnej bliskości. Nabieramy sił w błogosławionej ciszy, tętniącej łaskami, których udzielasz hojniej niż słońce ciepłych promieni. Odpoczywamy, wierząc w nieskończone życie, ofiarowane z krzyża, z grobu i z jutrzenki powstania z martwych. Ziarno obumarło. Wyrastają z niego listki, jak z niepewności – ufność. Nic nam nie grozi. Nie ma już ciemności, która mogłaby zgasić nadzieję. Nic nie powstrzyma wierzących serc. Twój plon jest stokrotny, nie jesteśmy już sami.
W mojej modlitwie dojrzewam do przepraszania. Ufam, że tak jak Tomaszowi wskażesz mi kierunek, poprowadzisz i umocnisz do składania świadectwa o otrzymanym miłosierdziu. „Tomasz (…) nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus” (J 20, 24). Przepraszam za zostawianie Kościoła, rodziny, wspólnoty i przyjaciół, za samotne błądzenie i poleganie na sobie. Przepraszam za nieobecność w chwilach ważnych dla mojej Ojczyzny. Za obojętne przechodzenie obok tragedii sąsiadów, rezygnację z zainteresowania cierpieniem, smutkiem, stratą. W tych chwilach Twoje światło chowałem tylko dla siebie. Byłem jak Tomasz, nieobecny wśród uczniów.
Uczniowie mówili: „Widzieliśmy Pana!” (J 20, 25). Przepraszam za brak wrażliwości na historie i przeżycia moich rodziców, dziadków, krewnych. Oni też noszą w sobie tajemnicę Twojej obecności, Twoje życie i zbawienie. Ich również ukochałeś aż po krzyż. W nich mogłem znaleźć dopełnienie mojej wiary, ale nie zawsze z tego korzystałem. Są i relacje zaniedbane z powodu milczenia, zwlekania, odkładania; ktoś usychał, czekając na słowa pociechy i nadziei. Ja, Tomasz, nie słuchałem świadków.
Przepraszam też za upór, odwracanie się plecami do Ciebie, do braci i sióstr. Chciałem układać świat po swojemu… Na szczęście zmartwychwstałeś! Zburzyłeś gliniane posągi mojej dumy, moich planów. Panie Jezu, jestem jak Szaweł pod Damaszkiem; jak Dawid, który zrozumiał, że grzeszył; jak marnotrawny syn oświecony głodem – rozumiem, że nie mogę budować na sobie, na tym, czego ja chcę. Nowy Tomasz – jak Piotr – ma być przepasany nie swoją wolą i iść, dokąd iść nie chce.
Rozumiem już, że Twoje zmartwychwstanie jest zaproszeniem, że oczekujesz odpowiedzi. Chcę odpowiedzieć jak Twoja Matka: Niech mi się stanie, zrobię, co powiesz. Ona żyła pełnią zmartwychwstania, pozostając w cieniu, będąc służebnicą, rezygnując ze swojej wizji życia. Chcę nowym głosem, odważnie i radośnie ukierunkować moje życie: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28). Chcę, aby te słowa były obecne nad moim domem, w pracy, na spotkaniach, przed snem i o świcie. Jakbym wybierał życie u stóp potężnej góry, zgadzając się na jej przewagę nade mną i jej priorytet. „Pan mój i Bóg mój!” – całe życie pod tym sztandarem.
Jednak nie ma góry ani sztandaru. Pozostawiasz mi, Boże, jeszcze większy dar: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Bez dowodów, bez przywilejów, bez znaków, bez nadzwyczajnego blasku – tylko zaufanie. Wierzę Ci, ufam Tobie. Cokolwiek się stanie, gdziekolwiek się znajdę – Ty będziesz ze mną. Mój Pasterz nigdy mnie nie zostawi. W ciemnych dolinach, w samotnych pustyniach, w ludzkiej bezsilności – Ty mnie błogosławisz, powtarzasz moje imię, bo jestem Twoim dzieckiem.
Panie Jezu, dziękuję Ci za Tomasza Apostoła.
On jest mi bliski nie tylko ze względu na szczere wyznanie Ciebie jako Boga i Pana, lecz także z powodu wcześniejszego braku wiary. Dzięki niemu mam nadzieję, że i mnie uda się wyjść z błędnych opinii i decyzji, dążąc do pełni prawdy i zaufania Twojej woli. Amen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.