Wszyscy, którzy odeszli, a których znałem, bardzo chcieli żyć. Alpinista musi jednak być podświadomie przygotowany, że może nie wrócić.
Władza lubiła himalaistów?
Nie bardzo. Środowisko alpinistyczne to zawsze był „underground kontra komuna”. Wystarczy spojrzeć na nazwiska. Natomiast bardzo nas nie tępili, bo nasze wyniki sławiły Polskę. Widzieli w nas pasjonatów, przygłupów. Oczywiście, że można było po stanie wojennym strajkować jak aktorzy. Tylko że oni, grając na scenie, służyli ludziom, a my wspinaliśmy się dla siebie.
Bo wspinanie jest intymne?
Człowiek nie chce się dzielić przeżyciami. To jest bardzo subiektywny sport. Nie ma stopera, metra, sędziego. Nie ma podium ani szampanów. To jest walka w samotności. Każdy przeżywa to na swój sposób. To, co dla jednego jest łatwe, dla innego jest trudne. Dla jednego liczy się partnerstwo i współpraca w grupie, a dla innego piękne widoki. W biegu na sto metrów wiadomo, co jest celem. W alpinizmie celów jest wiele.
Gierek nie chciał osobiście pogratulować wam wejścia na Mount Everest.
Andrzej Zawada wysłał telegram do papieża. Dostaliśmy wcześ-niej od Jana Pawła II różaniec. Zostawiliśmy go nawet na szczycie. Władze państwowe jednak cieszył nasz sukces. Tym bardziej, że na zimowej olimpiadzie Polska nie zdobyła ani jednego medalu. A tu Polacy zdobyli Mount Everest zimą!
Jak was postrzegali koledzy z Zachodu?
Ludzie gór nie interesują się polityką. Nikt nie pytał, skąd jesteś, co robisz. Tłumaczyliśmy, że nasz barak jest jeszcze najweselszy. Ilu u nas było komunistów? Jeden procent? Dwa? Sporo się nauczyłem od kolegów z zagranicy. My, Polacy, mamy wbite do głowy, że wspólnie jadamy posiłki. A pewien kolega ze Stanów Zjednoczonych nie przychodził rano na śniadania. Pytam go – dlaczego nie jesz z nami? Kucharz specjalnie rozpala ogień. On na to – to jest jego praca. Na początku uderzyło mnie to, ale później pomyślałem, że może on ma rację. Podróże uczą tolerancji i dystansu. To bardzo pomaga w życiu.
A wiara?
Pozwala łatwiej żyć. Ale w technicznym wspinaniu wiara w Boga niewiele może pomóc. Ja liczę na siebie, na swoje umiejętności. To, co powiem, może nie ma związku z Bogiem, ale my jako ludzie jesteśmy urodzeni do życia w stadzie. Mówi się – jak trwoga, to do Boga. To pokazuje, że w trudnych sytuacjach potrzebujemy pomocy. Najczęściej modlimy się do Stwórcy, ale możemy też wyciągnąć rękę do człowieka. Miałem kiedyś taką sytuację. Nie mogłem wyjść ze ściany. Dwa kilometry pode mną. Wiedziałem, że nie zejdę. Brakowało mi 80 m do grani. Śnieg się osuwał. I wtedy ciągle pojawiał mi się ktoś, kogo się radziłem. Pytałem. W lewo? Nie. Może tym zacięciem? Łapałem się, że nikogo nie ma, ale z kimś rozmawiałem. Ten ktoś nie miał twarzy ani płci. Nie był to nikt bliski. Ale Ktoś. Pokonałem ścianę, wszedłem do namiotu, zagotowałem wodę i odruchowo rozlałem ją do dwóch kubków.
Jeszcze jest śmierć.
Jako część życia. Jest jedna porażka – śmierć. Alpiniści nie patrzą inaczej na śmierć niż pozostali ludzie. Wszyscy, którzy odeszli, a których znałem, bardzo chcieli żyć. Alpinista musi jednak być podświadomie przygotowany, że może nie wrócić. Ta wiedza o śmierci nie może jednak paraliżować. Lęk nie pozwoliłby wyruszyć w góry. Wiara w siebie pozwala nie myśleć o śmierci. Jeżeli człowiek ma przekonanie – co nie jest prawdą – że zawsze sobie poradzi, w każdej sytuacji – oddala wtedy śmierć. Gdy jadę samochodem, rowerem, nawet pociągiem, to wiem, że gdy zdarzy się katastrofa, to wyskoczę, zrobię coś, przeżyję.
Czy nie jest to samookłamywanie się?
Oczywiście. Jak powiedziałem – to jest nieprawdziwe przekonanie, ale pozwala odsunąć myśl o śmierci daleko od siebie. Ktoś pyta: zginął twój przyjaciel, jak do tego podchodzisz? Oczywiście, że to się na nas odbija. To uderza w przekonanie, że zawsze dam radę. Wtedy człowiek mówi sobie – o cholera, mam uprawiać coś, co ode mnie nie zależy? Serak (bryła lodu – przyp. red.) trzy lata nie leciał i akurat we wtorek poleciał. Jest zawahanie. Okazuje się, że to, co leżało u podstaw naszej filozofii – zawsze dam radę, nic mi się nie stanie – jest nieprawdziwe. Ale to są momenty. Inaczej nie byłoby alpinizmu. Hobby można zmieniać, ale pasję się nabywa w pewnym wieku i się z nią umiera.
A rozsądek? A odpowiedzialność za najbliższych, którzy czekają w domu?
Kiedyś alpinistom było łatwiej, bo kobiety były inne. Dziś są wyemancypowane. Alpinista powinien mieć kobietę tak wyrozumiałą jak Matka Teresa z Kalkuty.
Czy tam, na górze tęskni się za tym, co zostało na dole? Za domem, rodziną, dziećmi?
W górach tęskni się za domem, a w domu za górami. Wspinając się, potrafiłem wyłączyć tęsknotę, ale w obozie myśli się o najbliższych. Na wyprawie nie wolno się jednak oddawać nostalgii.
Czy dziś są jeszcze tacy himalaiści jak Krzysztof Wielicki, Andrzej Zawada, Jerzy Kukuczka, Leszek Cichy, Wanda Rutkiewicz?
Czasy się zmieniły, bo większość barier została przełamana. Wszystkie najwyższe szczyty zdobyte. Poprzeczka została wysoko podniesiona. Dziś, aby zapisać się w historii himalaizmu, trzeba ogromnego ryzyka. Kiedyś trudne ściany omijano. Teraz trzeba na nie wejść. Poza tym, aby osiągnąć coś w Himalajach, trzeba tam siedzieć pół roku i obserwować, kto co zrobił, którędy i jak wszedł. My mieliśmy złote lata. Trochę pracowaliśmy na kominach, i w góry. Po 1989 roku czasy się zmieniły. Koperty, przetargi… Dla klubu sportowego, do którego należeliśmy, system wolnorynkowy był nie do przyjęcia. Można było wrócić do zawodu. Ale po 8–10 latach znów zająć się elektroniką? Albo informatyką? Można też było założyć firmę i zabezpieczyć finansowo rodzinę. Ruch strasznie siadł. Dziś młodzi ludzie nie mogą sobie pozwolić na wyjazd w góry na trzy miesiące dwa razy w roku, bo ich z roboty wywalą. Poziom sportowy mocno spadł, nie tylko w Polsce. Zostało kilku profesjonalistów, którzy żyją ze wspinania. Świat przesunął się w kierunku „for fun”. Wspinamy się dla zabawy. Młodzi nie mają już potrzeby pisania historii światowego himalaizmu. Oni piszą własną historię. Bo jest historia środowiska, stowarzyszenia, kraju, świata, ale jest też historia personalna. A żeby pisać własną historię, czyli być aktywnym, nie trzeba tak jak my mieć klap na oczach i widzieć tylko góry. Teraz każdy ma paszport. Wyjazd nie jest atrakcją. Emocje? Jedzie się w Alpy na trzy dni, wraca do pracy i też ma emocje. Powstało wiele sportów ekstremalnych. Młodzi, widząc, że w tych sportach nie będą pisać historii światowej, robią kursy, zdobywają dyplomy. W jeden weekend jadą się wspinać, w drugi chodzić po grotach, w trzeci latać na paralotni. Co ciekawe, dla ludzi wspinających się na sztucznej ścianie nie ma pojęcia wysokości. Oni podnoszą sobie stopień trudności. Pytają siebie, jak mogę przejść drogę, która ma sześć metrów. Poza tym w naszym życiu panoszy się konsumpcjonizm. Boimy się myśleć, co będzie za 50 lat. Jeśli ludzie się nie opanują…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.