O polityce, obrażaniu Polski oraz o zbyt rustykalnej babci Józi i przystojnym strażaku – z aktorką Katarzyną Łaniewską rozmawia Wiesława Lewandowska
– A Pani wciąż w opozycji, tyle że tym razem w mniejszości!
– Tak, większość kolegów się wykruszyła, a ja nadal jestem tam, gdzie byłam… W swoim kościele jestem lektorem, w najbliższą rocznicę tragedii smoleńskiej mamy w naszej wiejskiej parafii specjalną uroczystość… Niestety, na palcach jednej ręki mogłam policzyć kolegów, którzy zgłosili chęć udziału. Przykro.
– Pani zapewne też z powodu swoich poglądów nie jest zbyt chętnie zapraszana do wielu przedsięwzięć zawodowych…
– No cóż, niespecjalnie o to zabiegam… Ale tak, coraz częściej odczuwam konsekwencje swej postawy. Przez 5 lat prowadziłam program dla dzieci pt. „Ziarno”. Podpisałam list protestacyjny, gdy Anitę Gargas po raz pierwszy wyrzucano z telewizji… Po miesiącu usunięto mnie z programu, nikt nawet nie zadzwonił z redakcji, tak bez słowa „podziękowano” mi… Babcię w „Ziarnie” zastąpił poprawny politycznie strażak, w dodatku obcokrajowiec źle mówiący po polsku…
– Lubi Pani swoją postać w „Plebanii”?
– Lubię, a właściwie lubiłam, bo w tej chwili z tej postaci już niewiele zostało. Lubiłam ją
za mądrość życiową, za poczucie humoru, które dodawałam od siebie, za to, że nazywa się Józefina, jak moja babcia… Niedawno decydenci w telewizji orzekli, że takich gospoś już nie ma, bo ja jestem rustykalna, a teraz musi być ktoś młody, ładny i kolorowy…
– Liczy się Pani z tym, że babci Józi też „podziękują”?
– Nie wiem... Już nawet próbowano to zrobić, ale zostałam, choć gram już tylko „donosicielkę” – donoszę do stołu i zabieram ze stołu. Na początku „Plebania” była bardziej rodzinna, moja postać była ważna – były córki, zięciowie, ich sprawy… To mi bardzo odpowiadało. Były mądre rozmowy z moim proboszczem, któremu jako stara kobieta mogłam coś doradzać. A teraz to wszystko jest jakoś rozmyte, nijakie… Niemniej jednak „Plebanii” bardzo dużo zawdzięczam.
– Środowisko aktorskie nie kryje się z prorządowymi sympatiami, za to dość namiętnie krytykuje opozycyjny PiS. Jak Pani sądzi, dlaczego?
– Moim zdaniem, wynika to w dużej mierze z jakichś kompleksów, które powodują, że większość moich znakomitych kolegów podporządkowuje się regułom tzw. salonu warszawskiego, przeciwko któremu ja zawsze protestowałam i który zawsze mnie śmieszył… Najgorsze jest to, że coraz trudniej znajduję z nimi wspólny język, a jakakolwiek dyskusja na ważne tematy staje się coraz mniej możliwa. Gdy mówiłam, że głosowałam na Lecha Kaczyńskiego, wywoływałam zgorszenie i zdumienie… Zazwyczaj padało bardzo intelektualne uzasadnienie tego zgorszenia: to przecież Kaczor! Taki jest ten nasz warszawsko-artystyczny salon. Razi mnie, wprost mierzi, ten blichtr, to bezmyślne snobowanie się, ta poprawność polityczna czasami granicząca z absurdem.
– No to jest Pani wytykana palcami jako ciemnogród!
– A tak! I mało mnie to obchodzi. Skrytykowałam to przed kamerami w rozmowie z panem Janem Pospieszalskim, którego spotkałam na Krakowskim Przedmieściu w owych pierwszych dniach po tragedii smoleńskiej, i wtedy dopiero się zaczęło…
– …dostała Pani cięgi za udział w filmie „Solidarni 2010”.
– Tak. Ale przy tej okazji najbardziej przeraził mnie właśnie ten stan umysłów w moim środowisku. Każdy ma prawo do krytyki, ale niechże ona będzie oparta jeśli nie na wiedzy, to przynajmniej na refleksji! Tę naszą „Plebanię” kręcimy już 11 lat i niewątpliwie poza pracą i zarobkowaniem coś nas łączy, lubimy się i dużo rozmawiamy… Dziwi mnie jednak to, że koledzy z planu z jakichś powodów nie komentują ważnych dla kraju wydarzeń. W najciemniejszych latach stanu wojennego takie polityczne milczenie było nie do pomyślenia. A teraz szczytem zaangażowania politycznego są tylko niewybredne dowcipy o Kaczyńskich.
– Jak Pani na nie reaguje?
– Nie milczę, rzecz jasna, i protestuję. Zazwyczaj mówię: bardzo proszę, opowiadajcie sobie takie dowcipasy, ale nie przy mnie, a poza tym, mnie to obraża.
– Wie Pani, że taki protest na salonach wymaga dużej odwagi cywilnej. Naraża się Pani!
– Wiem, ale uważam, że nie powinno się milczeć, gdy obrażają kogoś, kogo cenię. Zadziwia mnie, że tych ludzi nic nie obchodzi, a co najwyżej tanie dowcipy, co jutro gramy, kiedy wypłata, a głównie to, żeby nikomu się nie narazić… A ja rzeczywiście wychodzę na taką zołzę, która się ciągle użera… Nawet byłam kiedyś zaatakowana przez młodą koleżankę, że według niej obrażam Polskę.
– Jak to!?
– Tak to, że właśnie we wspomnianym filmie powiedziałam, co sądzę o salonie warszawskim, o dwulicowości… Rzeczywiście, miałam z tego powodu sporo nieprzyjemności natury towarzyskiej. Zdając sobie z tego sprawę, twórcy filmu potem mnie przepraszali za te „niedogodności”, a ja im publicznie podziękowałam, że dali mi szansę takiej wypowiedzi. I to także spotkało się ze zgorszeniem salonowego środowiska…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.