Umierali trzymając się za ręce, ze słowami przebaczenia na ustach. Czterdziestu młodych chłopców zostało zamordowanych, ponieważ ponad podziały plemienne wybrali Chrystusa. Był 30 kwietnia 1997 roku. W Burundi trwała bratobójcza wojna.
małe seminarium w Buta
Do Buta dotarłam późnym rankiem. Przywitał mnie gwar dobiegający z boiska, gdzie uczniowie tamtejszego niższego seminarium duchownego grali właśnie w piłkę. Wizytę zaczęłam od kościoła. Kamień węgielny pod jego budowę poświęcił w czasie swej pielgrzymki do Burundi Jan Paweł II. Poprosił o to ówczesny rektor seminarium ks. Zacharie Bukuru, którego życiową misją w ciągu nadchodzących lat stało się formowanie chłopców do jedności. Sytuacja w kraju temu nie sprzyjała. W 1994 roku wybucha krwawa bratobójcza wojna. Kilku seminarzystów przyłącza się do partyzantki. Strach rośnie, a rozwój sytuacji politycznej sprawia, że podziały się tylko pogłębiają. W okolicach Buta, gdzie mieściło się seminarium, dochodzi do partyzanckich ataków na ludność, mieszkańcy są zabijani, a ich dobytek plądrowany. Władze seminarium mają jednak nikłą iskierkę nadziei, że ich ten los ominie. Wojsko rządowe przysyła oddział do ochrony seminarzystów. Daje to nikłe poczucie bezpieczeństwa.
Malowidło w prezbiterium seminaryjnego kościoła przedstawia Dobrego Pasterza spacerującego po wzgórzach wznoszących się na tyłach szkoły i stojący tam krzyż. Ten krzyż stał tu rzeczywiście. Chłopcy często pielgrzymowali do niego, odprawiając drogę krzyżową. Ostatni raz modlili się w tym miejscu na dwa tygodnie przed kaźnią. Tego dnia rebelianci w miejscu krzyża ustawili karabin maszynowy. Bezlitośnie strzelali do wychodzących przez okna seminarzystów, którzy próbowali uciec przed oprawcami. Serią z karabinu przerwali upleciony prowizorycznie z prześcieradeł ratunkowy sznur, po którym najmłodsi spuszczali się do ogrodu z pierwszego piętra. Kilku chłopców zginęło na miejscu.
„Tutsi na lewo, Hutu na prawo!”
Wszystko zaczęło się o świcie. Pierwsi chłopcy poszli się myć, kiedy sterroryzował ich odgłos serii z karabinu. To mogło oznaczać tylko jedno: atak! Jeden z chłopców wbiega do sypialni z okrzykiem na ustach: wstawajcie, jesteśmy atakowani! Strach paraliżuje chłopców. Nie wiedzą, co robić. W pierwszym odruchu chowają się pod łóżka. Ostrzegawczy ostrzał seminarium trwa. Kiedy po kilku minutach uzbrojeni po zęby partyzanci wchodzą do sypialni w pierwszej chwili mają wrażenie, że chłopcy uciekli. Dopiero po chwili krzykami zmuszają ich do wyjścia. Kiedy to nie skutkuje, serią z karabinu po łóżkach zmuszają ich do wyjścia. Grożą, że jeśli będą zwlekać, czeka ich nie kula, ale ścięcie maczetą…
Na czele żołnierzy stoi kobieta z rwandyjskich oddziałów Interahamwe. Gdy chłopcy powoli wychodzą spod łóżek, wydaje rozkaz: „Nasi na prawo, karaluchy na lewo!!!”. Będący zarówno Hutu, jak i Tutsi chłopcy nie chcą się podzielić. Mówią: „Jesteśmy braćmi w Chrystusie”. I chwytają się za ręce. Rozwścieczona kobieta wrzeszczy kolejny raz: „Tutsi na lewo, Hutu na prawo!”. Chłopcy nie chcą się podzielić. Kobieta chwyta za karabin i kilkakrotnie przeciąga po grupie serią z karabinu. Jej koledzy w grupę seminarzystów rzucają granaty. Rozlega się huk. Jęki konających mieszają się ze słowami modlitwy. Ci, którzy przeżyli, mówią, że chłopcy przed śmiercią wypowiadali słowa przebaczenia, modląc się za swych katów.
Jatka trwa kilka godzin. Jeden z chłopców zostaje zabity, gdy próbuje po schodach prowadzących do sypialni znieść ciężko rannego przyjaciela. Kaci są bez litości. Wracają do sypialni i kilkakrotnie sprawdzają, czy chłopcy nie żyją. Palą materace, plądrują budynki seminarium. W tym czasie rektor seminarium ze swego pokoju słyszy okrutne krzyki. Nie może biec na ratunek, bo cały czas trwa ostrzał. Rządowi żołnierze, którzy mieli chronić seminarium już zostali wymordowani. Kiedy po kilku godzinach wyszedł na zewnątrz, natknął się na okrutnie poranionego seminarzystę, który z trudem wyszeptał: „Nie zdołali nas podzielić. Zwyciężyliśmy, pozostaliśmy braćmi”. Wypowiedziawszy te słowa zmarł.
sanktuarium Męczenników Braterstwa
Dziś niedaleko tego miejsca wznosi się sanktuarium Męczenników Braterstwa. Zostało ono ufundowane przez Jana Pawła II, który głęboko przeżył wiadomość o tej tragedii. Pragnął upamiętnić ofiary męczeństwa, a jednocześnie chciał, by Buta stało się miejscem modlitwy o pokój i pojednanie w Burundi. I tak się dzieje. Przed wejściem do sanktuarium 40 prostych grobów z identycznymi krzyżami i jedną datą: 30 kwietnia 1997 rok. Kiedy wchodzę do kościoła, mam wrażenie, że każdy z męczenników jakby mi się przyglądał. W prezbiterium wymalowano bowiem na podstawie zdjęć wizerunki czterdziestu męczenników braterstwa. Pośrodku nich króluje Chrystus Zmartwychwstały.
Jest to miejsce modlitwy o pojednanie i przebaczenie, miejsce, gdzie współczesne pokolenia uczą się, że można żyć razem mimo istniejących podziałów etnicznych. Ksiądz Zachary, ówczesny rektor seminarium, mówi mi: „Uczyliśmy się tego braterstwa w codziennym życiu. Chłopcy poznawali sytuację polityczną kraju, jego historię. Całe godziny spędziliśmy na dyskusjach i próbie zrozumienia istniejących różnic. Modliliśmy się razem, razem sprawowaliśmy Najświętszą Ofiarę. Stawali się braćmi. To zaowocowało podczas masakry”. Z chłopców, którzy przeżyli, dziesięciu zostało księżmi. Ich misją stało się obalanie murów podziałów i głoszenie pojednania.
chrześcijańskie świadectwo
Trudno mi ukryć emocje i zachować dystans wobec tego, czego jestem świadkiem. Jedna z obecnych ze mną osób mówi: „Często w Europie z góry patrzymy na młode Kościoły Burundi czy Rwandy. Szczególnie ten ostatni oskarżamy o porażkę w czasie ludobójstwa. A sami jak żyjemy? Jakie jest nasze chrześcijańskie świadectwo?”. Pytanie o świadectwo staje się mottem tej podróży. Kilka dni po pobycie w Buta poznaję Rwandyjkę. Nosi skazanym za ludobójstwo do więzienia jedzenie. Tacy oprawcy jak oni zabili najpierw jej męża, a następnie czworo dzieci. Latami żyła w nienawiści. Doświadczyła Bożego Miłosierdzia. Mówi, że Jezus uczynił jej serce zdolnym do przebaczenia. Wypowiedziała słowa przebaczenia. Jednak, jak dodaje, naprawdę przebaczyła dopiero wówczas, gdy po raz pierwszy jednemu z katów podała miskę z jedzeniem. I robi to po dziś dzień. Mówimy, że wiara bez uczynków jest martwa. Kiedy uczynki są aż tak heroiczne, jak wielka musi być wiara…
Artykuł nawiązuje do jednej z największych tragedii, które wstrząsnęły kontynentem afrykańskim w ostatnich dziesięciu latach, do konfliktu na tle etnicznym w regionie wielkich jezior (Ruanda, Burundi, Demokratyczna Republika Konga [Zair]). Okrutna bratobójcza wojna między plemionami Tutsi i Hutu wybuchła 7 kwietnia 1994 roku, po zabiciu prezydentów Ruandy i Burundi. Zbrojny konflikt, w którym niestety uczestniczyły również grupy składające się w dużej mierze z chrześcijan, doprowadził do przelewu krwi prawie miliona osób i skazał 2 mln ludzi na wygnanie. Wspólnota międzynarodowa patrzyła na toczącą się wojnę z obojętnością i zachowywała się biernie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.