Czuję się ofiarą własnej uczciwości

Niedziela 35/2018 Niedziela 35/2018

O patologiach krępujących rozwój polskich firm, dziwnych perypetiach legendarnego Ursusa i elektromobilności pod znakiem zapytania z Karolem Zarajczykiem, prezesem spółki Ursus S.A., rozmawia Wiesława Lewandowska

 

Wiesława Lewandowska: – Gdy dwa lata temu w Telewizji Republika mówił Pan Prezes o sukcesach spółki Ursus S.A. – polskiej firmy rodzinnej, z trudem tworzonej od 2011 r. po wykupieniu zbankrutowanego Ursusa, legendy nie tyko PRL-u, ale także II RP – już wtedy wyraził Pan obawę, że ok. 2018 r. mogą nadejść kłopoty związane z coraz bardziej agresywną konkurencją zagraniczną. Wtedy apelował Pan do rządu, który nieustannie deklaruje wspieranie polskich firm, aby pamiętał o Ursusie. Kłopoty nadeszły, a pomocy brak?

Karol Zarajczyk: – Niestety, tak. I co więcej, nadeszły właśnie ze strony rządowej. W 2015 r. byliśmy pełni optymizmu, gdy nowy rząd zaczął głosić hasła o stawianiu na gospodarkę, na polskie przedsiębiorstwa, o wzmacnianiu polskiej przedsiębiorczości. Wtedy były nie tylko słowa, ale także czyny, gdy zgłosiliśmy do ówczesnego wicepremiera Mateusza Morawieckiego nasz problem z ekspansją zagraniczną, zwłaszcza na rynku niemieckim, gdzie tamtejszy protekcjonalizm powodował, iż różne mitręgi związane z rejestracją naszych ciągników nie pozwalały sprzedawać ich do Niemiec. Po interwencji pana premiera na najwyższym szczeblu okazało się, że wszystkie te sprawy, o które walczyliśmy przez dwa lata, zostały załatwione w niespełna tydzień.

– Teraz byłoby to niemożliwe?

– Teraz napotykamy dziwne, niezrozumiałe blokady. A jeszcze dwa lata temu, korzystając z przychylnej atmosfery, mogliśmy sobie pozwolić na ekspansję zagraniczną związaną z rynkami afrykańskimi, na którą razem z nami zdecydowało się kilkanaście innych polskich firm, a ponadto wzięły w niej udział setki naszych kooperantów i podwykonawców. Po latach zaniedbywania polskich producentów maszyn rolniczych mieliśmy nadzieję, że uda się odbudować pozycję Ursusa, liczyliśmy, że wsparcie ze strony rządu będzie intensywne. Niestety, odnoszę wrażenie, że właśnie to afrykańskie zaangażowanie – umożliwiające rozwój nam i współpracującym z nami firmom – jest uporczywie i z niezrozumiałych powodów blokowane przez urzędników rządowych średniego szczebla. To powoduje, że pod znakiem zapytania stoi dalszy rozwój Ursusa oraz – śmiem twierdzić – całej polskiej motoryzacji – bo kontrakty afrykańskie dają bezpieczeństwo inwestowania w nowe technologie, a więc bez nich nie możemy sobie pozwolić np. na produkowanie autobusów elektrycznych.

– Polskim urzędnikom nie podoba się rozwój polskiej firmy?!

– Najwidoczniej! Z jakichś powodów nie podoba im się nasz sukces, a może zwłaszcza ekspansja na rynki zagraniczne... Jesteśmy w tej chwili firmą, która realizuje największe dostawy autobusów elektrycznych w Europie, mimo że mamy do czynienia z potężną konkurencją niemiecką, szwedzką oraz chińską. Nasze pomysły, nasza przedsiębiorczość – mówię tu nie tylko o rodzinie, lecz o całej grupie menadżerów oraz kooperantów i poddostawców związanych z Ursusem – powodują, że dorobiliśmy się znaczącej pozycji nie tylko na rynku traktorowym i maszyn rolniczych, ale też na rynku elektromobilności. W bardzo krótkim czasie pokazaliśmy elektryczny samochód dostawczy, postawiliśmy fabrykę, w której produkujemy autobusy i trolejbusy o długości od 8 do 18 m. W ramach największego jednorazowego zamówienia europejskiego dostarczamy już teraz zeroemisyjne pojazdy do Zielonej Góry. Mamy w ofercie zhomologowany pojazd wodorowy, który będzie testowany przez rok na ulicach holenderskich miast. I tu nagle wkraczają urzędnicy, którzy – jak widać – wciąż mają nieograniczone możliwości blokowania rynkowej ekspansji takich firm jak Ursus.

– To znaczy, że blokują też program rządowy, który przecież stawia na rozwój polskich firm. W jaki sposób działa ta urzędnicza blokada?

– Tworzone są jakieś niezrozumiałe dokumenty, opinie, oceny, które powodują, że nasze poczynania związane np. z ekspansją w Zambii są bardzo mocno wyhamowywane.

– To tak, jakby zadziałała tu jakaś niewidoczna, ale za to długa i sprawna ręka konkurencji...

– Najwyraźniej mamy do czynienia z zabiegami konkurencji o to, aby polska firma za bardzo nie „narozrabiała”, żeby się nie umacniała i nie wchodziła w paradę istniejącym w Polsce fabrykom zagranicznych marek, by nie ograniczała wyprowadzania pieniędzy z Polski.

– W jaki sposób?

– Rozwijający się dziś w Polsce biznes traktorowy i autobusowy jest w dużej mierze oparty na unijnych i państwowych środkach; polscy rolnicy dostają dotacje na zakup sprzętu, a koncerny zagraniczne skrupulatnie dbają o to, żeby te pieniądze, uzupełnione o środki z polskiego budżetu oraz z kieszeni polskiego rolnika, przetransferować z powrotem za granicę. Aktywność rynkowa Ursusa – jako stuprocentowo polskiej firmy – powoduje, że  środki te pozostają w kraju, napędzają polską, a nie obcą gospodarkę.

– Pan Prezes sugeruje, że polscy urzędnicy, blokując rozwój Ursusa, po prostu – z premedytacją lub z głupoty – sabotują program rządowy?

– Uważam, że niestety możemy mieć tu do czynienia także ze zwykłymi procesami korupcyjnymi, umożliwiającymi m.in. przejmowanie środków z programu OECD dla krajów rozwijających się. Polska, która kiedyś korzystała z takiej pomocy, teraz jest zobligowana do tego, by jej udzielać w formie kredytów, ale wciąż jest krytykowana za zbyt małe zaangażowanie w tej mierze. Doszło również do kuriozalnej sytuacji, gdy wbrew polskiej racji stanu i wbrew rozwojowi polskiej gospodarki urzędnicy MSZ wnioskowali do Ministerstwa Finansów o odstąpienie od tzw. pomocy wiązanej, która w ramach kredytów pozwala na finansowanie z polskich środków polskich wyrobów. Zabieg ten miał na celu niekontrolowalny wypływ pieniędzy z Polski.

– Jaki to ma związek z Ursusem?

– Zaproponowaliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Kredyty pomocowe, których Polska musi udzielać krajom rozwijającym się, mogą być wspaniałym narzędziem ekspansji zagranicznej np. takiej firmy jak właśnie Ursus, a zarazem realnie przyczyniać się do rozwijania tamtych biednych gospodarek. Ekspansja daje nam jednocześnie kapitał na rozwój naszej polskiej gospodarki. Dzięki takim działaniom do Etiopii i Tanzanii trafiły już tysiące naszych traktorów; można śmiało powiedzieć, że na afrykańskim rynku mamy dziś pozycję lidera. Afryka traktuje Polskę bardzo poważnie, a ponadto tam postrzega się Polskę jako symbol zwycięskiego wyjścia z uciemiężenia. Pamiętają tam Jana Pawła II, cenią polskich misjonarzy. Jesteśmy dla nich wzorem rozwoju gospodarki, chcieliby nas naśladować. My jednak przestrzegamy ich przed naszymi błędami, np. przed wyprzedażą majątku na rzecz zagranicznych koncernów.

– Można więc powiedzieć, że Ursus jest w krajach afrykańskich nie tylko nadzwyczajnym ambasadorem Polski, ale też motorem rozwoju tamtejszej gospodarki.

– Tak, bo nie tylko sprzedajemy tam swoje produkty, ale również udostępniamy naszą wiedzę i budujemy montownie, gdzie szkolimy młodych ludzi, którzy, jeśli nie znaleźliby pracy u nas, mogliby wyjechać do Europy. Gdy otwieraliśmy pierwszą montownię w Etiopii, przewodniczącą Komisji Unii Afrykańskiej była pani Clarice Dalamini-Zuma z RPA, która, pod wrażeniem tego, co tam robimy, zadała pytanie Komisji Europejskiej: Skoro krzyczycie na nas, że wysyłamy wam naszych imigrantów, to dlaczego nie postępujecie tak jak Polska i nie tworzycie miejsc pracy w naszych biednych krajach? Bez przesady można powiedzieć, że nasza obecność w krajach afrykańskich jest tam bardzo doceniana. Ale to nasze obustronnie korzystne zawojowywanie Afryki nie wszystkim – zwłaszcza poza Afryką – się podoba.

– A może przede wszystkim nie podoba się zbyt duży sukces polskiej firmy Ursus?

– Faktem jest, że gdy dzięki kontraktom afrykańskim firma zaczęła inwestować w nowe technologie i umocniła się na tyle, by stać się liderem elektromobilności, natychmiast wkroczyły jakieś dziwne siły oporu. Z jednej strony rząd, poklepując nas po plecach, deklaruje wsparcie – bo przecież znakomicie wpisujemy się w program zrównoważonego rozwoju – a z drugiej na poziomie praktycznym działa kilkanaście osób, najprawdopodobniej wciąż mocno związanych z poprzednim ustrojem, które robią wszystko, aby nas „unieszkodliwić”.

– Jak konkretnie?

– Jako przykład mogę powołać próbę nieuzasadnionego wstrzymania płatności za prawidłowo zrealizowane przez Ursus dostawy do Tanzanii. Powoływano się na to, że rząd Tanzanii nie zapłacił kilkudziesięciu dolarów odsetek, i tym uzasadniano wstrzymywanie kilkumilionowej płatności na naszą rzecz. Rząd Tanzanii zapłacił odsetki z lekkim opóźnieniem, ale jednoosobowa decyzja urzędnicza była dla nas porażająca. Innym razem nie uwzględniono naszych próśb o zmiany w umowach międzyrządowych, które mogłyby pomóc wszystkim eksporterom. Ponadto, aby otrzymać zgodę na wspomniany kredyt pomocowy, potrzebna jest tzw. zgoda trójresortowa, czyli pozytywne zaopiniowanie przez trzy resorty: Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Ministerstwo Finansów. I właśnie tu pojawiają się kłopoty. Otóż, naszym zdaniem, urzędnicy manipulują dokumentami w ten sposób, aby Ursus nie mógł realizować kontraktów finansowanych z kredytów międzyrządowych np. do Zambii. 

– Na jakiej podstawie Pan Prezes sądzi, że dochodzi tu do określonych manipulacji?

– Na początku ubiegłego roku Ursus został wybrany przez rząd Zambii do realizacji dużego kontraktu, który Zambia chciałaby sfinansować z kredytu międzyrządowego udzielonego przez rząd Polski. Polski MSZ przekazał natomiast do Ministerstwa Finansów notatkę na temat tego kredytu i zawarł w niej, według mnie, zmanipulowane dane, jak również moje wypowiedzi. Złożyłem w tej sprawie doniesienie do prokuratury, która wszczęła śledztwo o przekroczenie uprawnień przez pracownika MSZ. Wprawdzie pozytywną opinię na temat tego kredytu wydało Ministerstwo Przemysłu i Technologii, lecz na jej zmianę – jak się dowiadujemy – nieformalnie naciska jeden z dyrektorów z Ministerstwa Finansów...

– Czy to przypadkiem nie znaczy, Panie Prezesie, że Polską rządzą niekoniecznie życzliwi Polsce urzędnicy, a nie premier i jego ministrowie?

– Na podstawie doświadczeń Ursusa trochę się tego obawiam. Bo przecież Polska ma zgodę wyrażoną jeszcze przez panią premier Beatę Szydło na rozpoczęcie negocjacji z Zambią, jest korespondencja z zambijskim ministerstwem finansów, z której jasno wynika, że Zambia chce budować fabrykę traktorów i zgodnie z obowiązującą tam procedurą już podpisaliśmy odpowiednią umowę. A w Polsce nagle okazuje się – według polskiego MSZ – że Zambia jest najgorszym do inwestowania krajem na świecie!

– A nie jest?

– W Zambii obecnie nic takiego się nie dzieje, co by wykluczało pomoc i inwestowanie. A poza tym w oczach opinii międzynarodowej kraj ten jest postrzegany jako najbardziej demokratyczny i najbardziej stabilny politycznie kraj w Afryce. Najdziwniejsze jest jednak to, że ten sam MSZ – który tak dyskredytuje Zambię oraz firmę Ursus – w tym samym czasie wydaje pozytywną opinię innej firmie, która chce inwestować w państwie Mjanma (Birma), w którym dopiero co zlikwidowano juntę wojskową, gdzie były czystki etniczne, a ONZ nakłada na to państwo sankcje.

– Mówiąc dwa lata temu o nadciągających kłopotach, myślał Pan, że będą aż tak wielkie, iż mogą nawet zablokować dobrze prosperującą firmę?

– Wtedy w ogóle nie przewidywałem, że kiedykolwiek może dojść do tak absurdalnej sytuacji. Byłem pełen optymizmu, spodziewałem się co najwyżej oczywistych kłopotów ze strony konkurencji – wielkich firm zagranicznych. Górnolotnie myślałem, że wszystkim przecież powinno zależeć na rozwoju polskiej gospodarki i promocji Polski w świecie. Pan prezydent Andrzej Duda, będąc z oficjalną wizytą w Etiopii, odwiedził naszą fabrykę, nasi i etiopscy pracownicy dziękowali mu. Gdy Prezydent RP na forum Unii Afrykańskiej zabiegał o głosy dla Polski, która ubiegała się wówczas o niestałe członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, przewodniczący Unii wygłosił wielką pochwałę Ursusa i Polski: – Zrobiliście dla Afryki więcej niż wszystkie wielkie mocarstwa, przywieźliście nam narzędzia do walki z głodem, dajecie miejsca pracy, zatrzymujecie młodych, którzy nie muszą emigrować do Europy... Tak więc – odważę się powiedzieć – Ursus wykonał już dla Polski dużo dobrej roboty i mógłby zrobić znacznie więcej, lecz, niestety, pokrzyżował pewne układy...

– ... i to może się dla Ursusa źle skończyć?

– Obawiam się, że tak. Jako uczciwa firma, chcąca rozwijać polską myśl techniczną, promować polską markę, przegrywamy z zamaskowanym przeciwnikiem, dusi nas hydra nieuczciwych układów.

– A dlaczego, Panie Prezesie, stary, poczciwy, ale przecież już bardzo nowoczesny traktor Ursus nie jest dziś symbolem polskiej wsi?

– Polski rolnik, żeby dostać dopłatę na sprzęt, musi złożyć wniosek do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, w którym podaje wszystkie swoje dane. Te dane pracownicy Agencji odstępowali odpłatnie wielkim koncernom zagranicznym, które natychmiast pojawiały się u konkretnych rolników ze swoją „niezwykle korzystną” ofertą... A w tym czasie Ursus wydawał bardzo dużo na reklamę i promocję swoich wyrobów – chcieliśmy Polakom pokazać, że Ursus żyje, że jest w odbudowie, chcieliśmy odświeżyć legendę tej zasłużonej firmy, oferując jednocześnie dobry sprzęt rolniczy.

– I okazało się, że granie na nucie patriotyzmu gospodarczego nie przynosi pożądanych skutków...

– Niestety. Gdy my uczciwie docieraliśmy do naszych klientów, nasi zagraniczni konkurenci mieli już ich wszystkie namiary i dosłownie wmuszali im zakupy swoich produktów, m.in. przekonując, że nie ma dużo czasu na podjęcie decyzji. W branży zaś przekonywano, że kupowanie danych to przecież normalna praktyka. Postanowiłem więc zrobić eksperyment; bez trudu udało się kupić te dane, ale zamiast natychmiast je wykorzystać, wspólnie z ówczesnym kierownictwem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa zgłosiliśmy sprawę do CBA.

– Jakie były konsekwencje?

– No cóż, człowiek handlujący tymi danymi dostał 6 miesięcy w zawieszeniu oraz tysiąc złotych grzywny... A wiadomo, że 40 tys. wniosków zawierających wrażliwe dane było przedmiotem obrotu czarnorynkowego! Nikt nie poniósł większych konsekwencji, mimo że przecież chodzi tu o rynek wart 3 mld zł i wrażliwe dane polskich rolników. Na tym procederze skorzystały tylko zagraniczne koncerny – a więc pieniądze z dotacji dla rolników prostą drogą wypływają z kraju. Nie idą do Ursusa, który chciał uczciwie zdobyć polski rynek.

– Chyba oczywiste jest, że w tej sprawie polski Ursus powinien móc liczyć na polski rząd...

– Szczerze powiem, że min. Jan Krzysztof Ardanowski bardzo ostro zabrał się do tych kwestii. Ale dla nas sprawa jest przegrana, bo przecież większość z 40 tys. wniosków zebranych od rolników w 2016 r. znajduje się już w rękach zagranicznych koncernów. Tego nie da się odwrócić. Uważam jednak, że Ursus powinien otrzymać jakieś zadośćuczynienie związane z tym procederem. Ale na razie to my jesteśmy najgorsi, bo wytykamy nieprawidłowości. A ja czuję się ofiarą własnej uczciwości...

– I dziś naprawdę poważnie obawia się Pan o przyszłość Ursusa?

– 125 lat istnienia Ursusa to burzliwa historia. I wojna światowa, II wojna światowa, okupacja sowiecka... Trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdy tylko zostało przesądzone wejście Polski do UE, Ursus stał się przedmiotem bardzo brutalnej gry o usunięcie go z rynku. Chodziło o to, aby te dotacje unijne, które spłyną do Polski, przypadkiem nie trafiły na rozwój polskiej gospodarki. Gdy tylko w rolnictwie zaczął się boom na inwestycje, Ursus został sparaliżowany, szybko stał się bankrutem. Jako prywatna firma inwestowaliśmy w produkcję maszyn rolniczych od połowy lat 90. ubiegłego wieku i – przyznaję – marzyliśmy sobie z moim Tatą o prywatyzacji Ursusa, o stworzeniu wielkiej polskiej firmy o zasięgu globalnym. Uważaliśmy, że Ursus ma wciąż wielki potencjał. Przez osiem lat próbowaliśmy go wykupić.

– Stało się to możliwe dopiero w 2011 r. Nieco za późno?

– Komuś bardzo zależało na tym, żeby Ursus nie dostał się w prywatne polskie ręce, bo pewnie obawiał się, że dobrze poprowadzony szybko wypchnie całą konkurencję zagraniczną. Niestety, w latach 2004-11, kiedy zapotrzebowanie na ciągniki w Polsce dochodziło do ponad 20 tys. rocznie, Ursus dogorywał, produkując rocznie po kilkadziesiąt sztuk... Był celowo dobijany, a ponadto przehandlowywano działki będące własnością podwarszawskiej fabryki. W 2011 r. przejmowaliśmy więc bardzo zadłużoną spółkę, mającą 70 mln długu oraz prawa do znaku, które należały do spółki Bumar. Bardzo szybko przenieśliśmy całą produkcję do Lublina – bo zamknięto przed nami fabrykę w Ursusie – gdzie można było rozpocząć jej wskrzeszanie na bazie dawnej fabryki samochodów ciężarowych.

– I stał się cud, bo niemal od razu pojawiły się traktory Ursus!

– Szczerze tu przyznam, że chcąc za wszelką cenę zaznaczyć, iż Ursus wreszcie znów istnieje, przez pierwszy rok po przejęciu opieraliśmy produkcję na komponentach tureckich. W tym czasie dzięki znakomitej kadrze inżynierskiej z lubelskiej fabryki samochodów ciężarowych udało nam się wprowadzić do obiegu ponad 20 różnych modeli ciągników. To był szok dla firm zagranicznych, które zaczęły się panoszyć na polskim rynku! Wobec dużej konkurencji na rynku krajowym musieliśmy szukać innych kierunków ekspansji. Nasze analizy wskazywały na Afrykę, do której wielkim koncernom zagranicznym nie chce się jeździć, bo bliżej mają przecież takie kraje jak Polska, która jest trzecim co do wielkości rynkiem w Europie pod względem sprzedaży maszyn i ciągników rolniczych. Wkrótce mieliśmy już pierwszy afrykański kontrakt w Etiopii. Firma zaczęła się pięknie rozwijać...

– A teraz może wszystko stracić?

– Niestety, tak może być, gdyż odnoszę wrażenie, że niektóre osoby o to zabiegają. Możliwą zapaść Ursusa odbieram jako bardzo przykrą nie tylko osobiście, ale przede wszystkim jako ogromną stratę dla Polski. Za sprawą Ursusa Polska pokazywała światu, że niesie pomoc tam, gdzie jest ona potrzebna, a przy tym budowała polski potencjał gospodarczy.

 

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| URSUS SA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...