Szukany tag:
uporządkuj wyniki:
Od najnowszego do najstarszego | Od najstarszego do najnowszego »
Wyszukujesz w serwisie prasa.wiara.pl
wyszukaj we wszystkich serwisach wiara.pl » | wybierz inny serwis »
Na początku tegorocznych wakacji postawiłem sobie cel: odwiedzić cztery narożnikowe, najdalej wysunięte polskie gminy. Popatrzeć i posłuchać, jak Polacy żyją w tych skrajnych geograficznie miejscach. Odwiedziłem więc Świnoujście, Bogatynię i Lutowiska. Tylko na Suwalszczyznę nie udało mi się dotrzeć.
Lutowiska były miejscem spotkania trzech religii, kultur i żywiołów narodowych. Śladami po nich są urokliwe greckokatolickie cerkiewki, polski kościół rzymskokatolicki oraz jeden z dwóch największych w Bieszczadach kirkutów.
Tak, tak, wiem, że dziś Polacy bez przeszkód latają na Dominikanę, Malediwy, podróżują do Indii, Puszczy Amazońskiej i w inne niewyobrażalnie odległe zakątki globu. Ja przejechałem „tylko” nieco ponad 800 km i znalazłem swój koniec świata. Okazał się bezkonkurencyjny.
Chciałem tam już pojechać w sierpniu ubiegłego roku, kiedy zalana przez wzburzone wody spokojnego na ogół potoku niewielka Bogatynia na wiele godzin została pozostawiona samej sobie. Wtedy się nie udało. Pojechałem po roku.
Aż 44 małe wyspy oraz trzy inne fragmenty wielkich wysp – Uznam, Wolin i Karsibór – oto dumne Świnoujście. Naszą wakacyjną podróż zaczynamy od najbardziej na północny zachód wysuniętej polskiej gminy.
W zakamarkach miejskich sypialni, wielkich blokowisk, w których mieszkają miliony Polaków, czają się liczne pułapki. Szczególnie latem wpadają w nie ci spośród cieszących się wakacjami uczniów, którym nie dane jest wyjechać na obóz, kolonię czy wczasy z rodzicami.
Dworzec kolejowy jest początkiem i końcem. Nie tylko naszych podróży, ale niekiedy także najdziwniejszych i zupełnie niespodziewanych opowieści o życiu, najważniejszych wartościach i zasadach. To początek i koniec wielu marzeń, a nawet ludzkich życiorysów.