Niektórzy księża powinni mieć zakaz rozmawiania o seksie. Operują słownictwem z encyklik i XIX-wieczną moralnością. Są niebezpieczni.
A co z filmem I Bóg stworzył seks? Przyzna ojciec, że to mogło żenować. Tam była tylko technika, przekraczanie granic i…
No ale musi pan wziąć pod uwagę, że ten film nastawiony był wprost na sensację. Spłycił całą relację. To było tak, że reżyser miał kilka godzin bardzo dobrych rozmów ludzi o ich problemach, a potem wyciągnął z tego najbardziej pikantne fragmenty, zmontował i tak puścił w świat. Poszedł dziwny przekaz. Ale z drugiej strony nie ma co się też specjalnie gorszyć, bo są przecież ludzie, którzy takim językiem mówią.
Ja się nie zgorszyłem, ja się zdziwiłem.
Reżyser nie uchwycił całości. My rozmawialiśmy tam równoważnie i o duchowości, i o ciele. A potem cała duchowość wyparowała z filmu i zostały tylko smaczki. Pojawiały się wątki i wypowiedzi zupełnie wyrwane z kontekstu. Na przykład w ogóle nie było tam mnie jako kapłana omawiającego kwestie duchowe. A to stanowiło dużą część materiału. Mówię na przykład o tym, że Bóg przychodzi do małżonków, jest w więzi, która obejmuje reakcje fizjologiczne i związane z nimi przeżycie uspokojenia, błogostan psychiczny, ale także i pokój serca, gdy Duch Świętyprzychodzi z konkretnymi darami duchowymi: z miłością, pokojem, radością. I ten najbardziej głęboki fragment akurat znika, a moje nauczanie zostaje sprowadzone do sfery psychologiczno-seksuologicznej. Zgadzam się, że jeśli ktoś zobaczył tylko film i nie zna drugiego dna, mógł się poczuć zdziwiony.
Wszystko zostało sprowadzone do kościelnego gabinetu seksuologii.
A to – podkreślam stanowczo – nie odpowiada mojej misji. To jest nieuczciwość reżysera. Nie uszanował mnie jako kapłana, bo chciał pokazać coś uproszczonego, co – jak sądził – będzie zrozumiale dla ogółu ludzi. Teza była taka, że podobnie jak świeccy, tak i ja nauczam o seksualności, i że to jest postęp w Kościele. A nie było ani słowa o tym, że nauczam przecież zupełnie inaczej niż świeccy, z innej perspektywy, wychodząc od wspomnianej już duchowości. Na marginesie: te elementy przebijały się tam, gdzie nie było już rady i musiały się przebić. Na przykład, gdy na ekranie małżeństwa rozmawiają o modlitwie, to wiadomo, że coś musiało być wcześniej o relacji do Boga, bo przecież z powietrza się to nie wzięło, tylko ten fragment akurat wycięto. Ale to przebłyski. Nie zostało też na przykład pokazane, dlaczego ci ludzie tak myślą ani czego ja tak naprawdę ich nauczam.
Czy ojciec odbierał potem sygnały, że film był przesadzony?
Docierało do mnie całe spektrum poglądów, każdy inaczej to odbierał.
Ja to odebrałem tak: intencją reżysera było pokazanie, że w Kościele katolickim żyje i pracuje kapłan, który nie boi się powiedzieć „łechtaczka”.
No tak, to jest sensacja. Ale przecież na dziesięć godzin mojego mówienia o wszystkich aspektach seksu „łechtaczka” pojawia się raz, i to w kontekście docenienia rozmaitych sfer erogennych, które są ważne dla satysfakcjonującego aktu. Czyli nie pojawia się bez żadnego sensu czy celu. Mówię też o budowaniu więzi, o emocjach, o wzajemnej trosce. O tym, że akt seksualny traktujemy jako afirmujący nasze wspólne życie. O stworzeniu ciała przez Boga. A do filmu trafia informacja zredukowana do „łechtaczki”. No i potem brzmi to rzeczywiście sensacyjnie. I dla niektórych, przyznaję, niesmacznie. Reżyser postawił na wytworzenie emocji, a ja zostałem potraktowany instrumentalnie, jako ktoś, na kim się robi sensację.
Z drugiej strony jest ojciec rzeczywiście jednym z niewielu duchownych, których słowa „orgazm” czy „penis” nie przerażają.
A powinny? Rzeczywiście, nie czuję zażenowania, kiedy o tym mówię. Nieważne, czy jest to zupełnie obce, czy znane mi audytorium. Ale proszę pamiętać, że ja mówię przez godzinę o więzi małżeńskiej, która obejmuje i reakcje fizjologiczne, i wymiar bliskości, poczucie miłości, ale także i obecności Pana Boga w więzi, o akceptacji fizjologii jako dzieła stworzonego przez Boga, o szukaniu wzajemnej przyjemności (to taki pomysł Pana Boga na dobry związek) w kontekście budowania i odnawiania więzi małżeńskiej. Używam też oczywiście określeń fizjologicznych. Tyle że w takim kontekście nikogo one ani nie dziwią, ani nie gorszą. A jeśli ktoś przez całe życie miał wątpliwości, czy nie grzeszył, kochając się z żoną, bo przecież w Kościele nigdy nie słyszał słów podobnych do tych, których używa w intymnej rozmowie, to moje mówienie pomaga mu zrozumieć, że jego postępowanie było jak najbardziej bezgrzeszne. Że to, co odkrył w małżeństwie jako dobre, jest rzeczywiście dobre. Ja to niejako potwierdzam w imieniu Kościoła. To jest bardzo cenne dla ludzi.
Jeśli to jest dobre, to dlaczego księża nie mówią nam o tym w czytelny sposób?
Jan Paweł II w Teologii ciała napisał, że eros trzeba łączyć z etosem. Tymczasem my, księża, mamy taką mentalność: eros to seksualność bez odniesienia do Boga i wartości. A jeśli już odnosimy go do Boga czy wartości, to nie wypada mówić o strefach erogennych i normalnym współżyciu, tak jakby opisał je seksuolog. Zatem jeśli ksiądz zaczyna mówić do małżonków o seksie, to zazwyczaj robi to tak: „Humane vitae mówi…” . Potem czyta papieża. Wiadomo: to jest mądre i nikt mu nie zarzuci, że popełnił gafę czy błąd moralny. Tylko co ludzie z tego zrozumieją? Zresztą sam kapłan często pewnie nie wie, jaka rzeczywistość się kryje za tym kościelnym dokumentem. I wydaje się, że jest OK. Coś tam powiedział…
Podał w sposób męczący naukę Kościoła, ludzie nic z niej nie zrozumieli…
…a od reszty jest seksuolog, do którego wielu kapłanów nie będzie miało zaufania. Tak właśnie się myśli w wielu środowiskach. My ludziom nie wyjaśnimy, bo nie wypada, a jak ktoś inny wyjaśnia, to go krytykujemy. Tak jest bezpiecznie, choć w ten sposób tworzy się rozdźwięk nie tylko między duszpasterstwem a seksuologią, która przejmuje cały wymiar praktyczny życia seksualnego, ale też między małżonkami, którzy w Kościele nie znajdują wsparcia i pomocy w tak ważnej sferze ich życia. Duszpasterz ma się niby zajmować człowiekiem powyżej pasa, a inni – człowiekiem poniżej pasa. Kto przekracza tę granicę i mówi o całym człowieku, jest na cenzurowanym. Tymczasem tu chodzi o realizowanie na co dzień sakramentu małżeństwa. A on się realizuje także w łóżku, bo tam również buduje się więź między małżonkami. W tej więzi jest obecny Bóg.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.