Aniołowie, obrońcy godności człowieka

Któż jak Bóg 3/2012 Któż jak Bóg 3/2012

„Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym − syn człowieczy, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś” (Ps 8, 4-6).

 

Będąc w gościnie u jednego z wyższych urzędników kolonialnych Maria zauważyła dwudziestu Murzynów zakutych w łańcuchy, którzy przechodzili przez ogród, z łopatami na ramionach; słychać było regularny szczęk kajdan za każdym razem, kiedy obręcze na kostkach pociągały łańcuch. Czarna skóra niewolników błyszczała przez łachmany niczym metal. Niektórzy spoglądali w stronę tarasu, twarze ich naznaczone były zmęczeniem i cierpieniem. Maria Luiza nie mogła oderwać oczu od grupy skazańców, którzy na drugim końcu ogrodu zaczynali kopać ziemię. Strażnicy odczepili ich od długiego łańcucha, ale obręcze na kostkach utrudniały im ruchy. Oskardami i łopatami otwierali czerwoną ziemię pod basen kąpielowy dla białego pana.

To było przerażające. Nie było słychać niczego, oprócz uderzeń w stwardniałą ziemię, ciężkiego oddechu skazańców, szczęku kajdanów u nóg. Maria Luiza czuła ucisk w gardle, jakby miała się rozpłakać. Patrzyła na angielskich oficerów siedzących dokoła bielutkiego stołu, szukała wzrokiem swego męża. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi, a żony oficerów dalej jadły i śmiały się. Wtedy zwróciła się z prośbą do gospodarza przyjęcia:

− Proszę pana, ależ trzeba dać im jeść i pić, spójrzcie, ci biedacy są głodni i spragnieni.

Na jedną długą chwilę zapadła pełna zdumienia cisza, twarze wszystkich gości zwróciły się ku niej, zobaczyła, że nawet jej mąż przygląda się jej z osłupieniem. Jego twarz poczerwieniała, kąciki ust opadły, a zaciśnięte ręce leżały bezwładnie na stole. Maria Luiza zrozumiała, jak bardzo nie pasuje do tego wybornego towarzystwa. Strażnicy w mgnieniu oka zabrali więźniów w niewidoczne miejsce, a goście dalej spokojnie prowadzili swoje rozmowy, pili kawę i herbatę i palili kosztowne cygara (zob. J.M.G. Le Clézio, Onitsza, Warszawa 2008).

Poważne kłopoty małej Teresy

Piętnastoletnia Teresa, po śmierci matki, udała się do miasta w poszukiwaniu pracy. Znalazła zatrudnienie w kuchni u pewnego urzędnika kolonialnego. Wkrótce poznała Charliego, chłopca, który tak jak ona przybył tutaj za pracą. Pochodziła z wioski oddalonej od miasta około trzydzieści kilometrów. Ale stało się coś, co skłoniło ją, by prosić Marię Luizę o pomoc. Toteż nieśmiało zapukała do drzwi jej domu:

− Dobra pani, niech mi pani pomoże. Oczekuję dziecka, a nie jestem nawet zaręczona. Za takie coś, mój ojciec przeklnie mnie i wygoni z domu, jeśli nie zostanie jakoś udobruchany. Proszę, niech pani jedzie z nami i pomoże mi porozmawiać z ojcem.

Maria Luiza wzięła od męża samochód i pojechała na spotkanie z ojcem Teresy. Zatrzymali się przed chatą, która była małą budą składającą się z luźno zestawionych arkuszy falistej blachy i stojącą na piasku jak domek z kart, zbudowany przez dziecko. Ściany na rogach były związane sznurem, a duże kamienie przytrzymywały arkusz blachy, służący jako dach, aby nie uleciał z pierwszym podmuchem wiatru.

Ojciec Teresy zdziwił się na ich widok. Przykucnął przed progiem swej chaty i zapytał czemu zawdzięcza tę wizytę. Był to Murzyn już podstarzały i lekko przygarbiony. Rozmowa była długa i szła opornie. Teresa zauważyła jak wiadomość rozgoryczyła ojca. Po długiej chwili milczenia zaczął mówić innym głosem – głosem smutnym i beznadziejnym. Opowiadał jak starał się o swoją żonę, matkę Teresy. Mówił o długich konkurach, zgodnych ze starymi zwyczajami; opowiadał jak po wymianie licznych podarków i uprzejmości oba klany zgodziły się na małżeństwo; jak wybrano bydło – dziesięć wielkich, dobrze wypasionych sztuk; jak prowadził je do rodu matki Teresy, pędząc ostrożnie, by nie zmęczyły się i nie schudły po drodze.

Mówiąc do dwojga młodych, przypominał im o czasach, kiedy każda czynność miała swój rytuał, swoją treść; wzywał ich do porównania ich niegodnego zachowania z dostojeństwem jego własnych zaślubin, których symbolem było bydło. O bydle tym nie należało myśleć jako o pieniądzach, zwykłej zapłacie za kobietę – o nie! Znaczyło ono o wiele więcej – było oznaką życzliwości, znamieniem związku pomiędzy klanami, rękojmią, że kobieta będzie pod dobrą opieką, stwierdzeniem, że jest ona kimś bardzo cennym. Ojciec patrzył na Charliego i Teresę i zdawał się mówić: „A wy, co? Czym jesteście w porównaniu z tym, czym my byliśmy wtedy?” Na koniec splunął znowu, wstał i wszedł do wnętrza swej ubogiej chaty (zob. D. Lessing, „Lobola”, Mrowisko, Warszawa 2007).

Aniołowie święci, od zarania ludzkości, Stwórca powierzył Wam zadanie strzec i chronić człowieka, ponieważ go stworzył ku wieczności i przyozdobił duchowym pięknem na swój „obraz i podobieństwo”. Strzeżcie naszych umysłów i serc, byśmy w blasku tego piękna przeszli ziemskie życie i dotarli do szczęśliwej wieczności. Amen.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| ANIOŁOWIE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...