Kazałeś ludziom deptać nam po głowach

Tygodnik Powszechny 38/2012 Tygodnik Powszechny 38/2012

Przez kolejne lata zrozumiałem, że moja pierwsza parafia była po prostu przeciętna, a podobne mechanizmy mogłyby zadziałać i w wielu innych.



Wigilię w gronie księży i sióstr zakonnych próbuję wykorzystać do jakiejś próby pojednania z kolegami. Na moje przeprosiny podczas dzielenia opłatkiem pierwszy odpowiada: „Wesołych Świąt”, drugi odwraca głowę, jakby się niecierpliwił, więc trzeciemu życzę tylko szczęśliwego Nowego Roku. Przed deserem wymykam się, zrzucam sutannę i biegnę na autobus, by zdążyć na wigilię do rodziców. Po drodze czytam życzenia, które miałem przekazać im od proboszcza. Po okolicznościowym „Niech Nowonarodzony darzy...” itp. znajduję tam zdanie, które przyprawia mnie o bezdech: „Dziękuję Wam za Syna!”. Zjadam opłatek, a kartkę chowam w kieszeni.

PROŚBA O PRZENIESIENIE

Na początku wiosny kolega z sąsiedniej parafii poraża mnie wiadomością, że nie zmienię parafii, o ile sam o to nie poproszę. Wiemy dobrze, że jeśli to ja poproszę, przeniosą mnie do proboszcza, który ma słabość do alkoholu albo jeszcze gorzej. Trudno, czas przestać się nad sobą mazgaić, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.

Śniadania i kolacje jadam już tylko sam albo z emerytami. Na obiady przychodzę spóźniony i wymykam się przed zakończeniem (wolno mi, w końcu mam braki w wychowaniu). Tym sposobem unikam ceremonii dzielenia tortu przez księdza proboszcza („Kto dziś zasłużył na największy kawałek?” – co niedzielę) oraz żartów wikarego o tym, co się kuli od cebuli (za każdym razem, gdy jest cebula). Księża ze swej strony już nie czekają, aż odejdę od stołu, żeby sobie o mnie porozmawiać. Jako prawdziwi dżentelmeni nie wymieniają jednak mojego imienia, lecz dyskutują o problemach: chamstwie, niepunktualności, lenistwie. Gwóźdź do swej trumny wbijam 2 kwietnia, gdy na „papieskiej” liturgii nie pojawiam się w prezbiterium, lecz chowam się w konfesjonale.

No i coś pękło, coś się skończyło... Od tej pory ksiądz proboszcz unika także moich spojrzeń. Nawet gdy przekazuje mi polecenia. Zaczynam się rozglądać za kartonami.

W dzień ogłoszenia translokat jestem bliski rozstroju nerwowego. Dopiero wieczorem wzywa mnie proboszcz: „Nie będziemy się dłużej nawzajem męczyć” – taką formułą przekazuje mi najradośniejszą wieść. Dziękuję i przepraszam. Proboszcz też wyraża żal, że nie potrafił zapanować nad emocjami wikariuszy. Nawet mnie to ujęło. Pędzę do mieszkania, wszystkim przyjaciołom rozsyłam maila ze słowami psalmu: „Tyś, Boże, nas doświadczył; pozwoliłeś nam wejść w pułapkę, włożyłeś na nasz grzbiet ciężar; kazałeś ludziom deptać nam po głowach, przeszliśmy przez ogień i wodę: ale wyprowadziłeś nas na wolność”. Z radości nie mogę zasnąć.

Po ostatniej Mszy podchodzę do wikariuszy siedzących w zakrystii. Pomyślałem, że pożegnam się w wielkim stylu: przepraszam za wszystko, co było z mojej strony nie tak i dziękuję za wspólny rok. Księża, uśmiechnięci, rozparci w fotelach, spoglądają na siebie i odpowiadają drwiną: – Ależ wszystko było idealnie!

Przez chwilę mam ochotę się rozpłakać, potem życzyć, żeby się udławili swoją żółcią, ostatecznie bez słowa wychodzę przed kościół, gdzie niespodziewanie czeka na mnie jakiś parafianin, który przyszedł, żeby się ze mną pożegnać, i dwie moje uczennice.

***

Z pewnością po paru latach nabrałem nieco dystansu do tego, co przeżyłem, choć właśnie uświadomiłem sobie, że nie tak dużo, jak mi się zdawało. Na pewno dzisiaj już bym się w podobnej sytuacji nie znalazł. Zdaję też sobie sprawę z tego, że wielu księży na moim miejscu nie miałoby podobnych trudności i że prawdziwe problemy przeżywają normalni ludzie w rodzinach i w pracy. Przez kolejne lata zrozumiałem, że moja pierwsza parafia była po prostu przeciętna, a podobne mechanizmy mogłyby zadziałać i w wielu innych. Wiem, że moje wady, a nadto mój introwertyzm i nadwrażliwość, prowokowały lub potęgowały negatywne nastawienie do mnie.

A jednak myślę, że mimo wszystko nie zasłużyłem na ten ładunek złośliwości i pogardy, jakiego nigdy wcześniej ani nigdy później nie zaznałem. Stąd mój żal do proboszcza, że zamiast szczerej rozmowy wolał się chować za oficjalną pozą i szukać akceptacji u silniejszych od siebie. Daleki jestem, bym miał go teraz za to potępiać, tym bardziej że chyba podobna niepewność i kompleksy są i moim udziałem. Poczucie intelektualnej i moralnej wyższości wobec innych księży, dające się pewnie zauważyć, było moim pierwszym mechanizmem obronnym, owocem poczucia krzywdy. Pewnie zostało mi też z tego czasu trochę frustracji, pokusa traktowania siebie jako ofiary. Mam nad czym pracować.

Pozytywnym efektem moich przeżyć jest zaś niewątpliwie to, że jestem ostrożniejszy w ocenie cudzych postaw, także księży, którzy „upadli”, także tych, co do których „od razu było widać, że coś z nimi nie tak”. Jeśli nie zrobiłem w tym czasie nic głupiego, to jest to raczej wynikiem braku okazji niż moją zasługą. Jestem wdzięczny Panu Bogu, że mnie od tego uchronił i że przez następne lata mogłem się poczuć pewniej i zakosztować radości bycia księdzem i świadkiem Jego działania wobec mnie i przeze mnie.

Bardzo mi w tym pierwszym roku pomogli moi przyjaciele. O możliwości spotkania z biskupem nawet nie pomyślałem. Jak to sformułował jeden z moich kolegów, którego sam do tego przed paroma tygodniami nakłaniałem, „pewnie by odpowiedział, że każdy ma jakieś trudności”. Co najważniejsze, zawsze mogłem liczyć na swojego ojca duchownego, który mnie słuchał, dodawał otuchy, odradzał pochopne decyzje. On też przyczynił się do tego, że przeniosłem się do parafii, gdzie byłem traktowany jak dorosły współpracownik i darzony przyjaźnią.

Dużo mnie to wyznanie kosztowało, bo nie lubię się tak obnażać. Nie chciałbym zapomnieć, z jakich wewnętrznych i zewnętrznych tarapatów Pan Bóg mnie wyprowadził. Mam nadzieję, że inni, którym jest ciężko, też będą mieli tyle szczęścia.

„Czy ktokolwiek myśli o realnych problemach księży?” – pytał po serii samobójstw wśród duchownych ks. Jacek Prusak SJ w artykule „Zranieni uzdrowiciele”, opublikowanym w 22. numerze „TP”. Zainicjowaliśmy wówczas cykl „Najtrudniejszy zawód świata”, zapraszając duchownych i świeckich do dzielenia się spostrzeżeniami na temat rzeczywistych problemów księży. Głos zabrali m.in. księża Wacław Oszajca, Andrzej Draguła, Damian Wąsek i Tadeusz Huk oraz świecki katecheta Marcin Pawłowski. Poniższe świadectwo księdza z archidiecezji warszawskiej jest ostatnim głosem. Niebawem cykl podsumuje ks. Adam Boniecki.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...