Przez kolejne lata zrozumiałem, że moja pierwsza parafia była po prostu przeciętna, a podobne mechanizmy mogłyby zadziałać i w wielu innych.
Podczas święceń kapłańskich jest taki moment, kiedy biskup pyta diakonów o ich gotowość do przyjęcia obowiązków kapłańskich. Kandydaci odpowiadają na trzy pytania: „Chcę”, a za czwartym razem: „Chcę, z Bożą pomocą”. Niestety podczas naszych święceń biskup nieco się pogubił w tekście i wskutek małej konfuzji za czwartym razem dodajemy „z Bożą pomocą” jedynie ja i mój przyjaciel Adam. Po wszystkim Adaś komentuje: – Widocznie nam ta Boża pomoc będzie szczególnie potrzebna.
Parę tygodni później wykryją u niego białaczkę. A dla mnie rozpocznie się najgorszy rok życia.
Dzwonię do swojej nowej parafii. Proboszcz ostrzega: „Tylko księże, proszę pamiętać: tu jest poziom!”. O Jezu...
OSZOŁOMIONY
Początkowo czuję się trochę oszołomiony, nawet nieco rozgoryczony, bo przecież miało być tak pięknie. Już pierwszej niedzieli proboszcz karci mnie, gdy wracam do zakrystii po zebraniu tacy: „Księże, uśmiechamy się do ludzi!”.
Oprócz mnie w parafii jest jeszcze trzech wikarych i dwóch rezydentów--emerytów. Próbuję się zaprzyjaźniać z kolegami. Chodzę na wspólne kawy, codzienny poranny rytuał. Jeden z wikarych poucza mnie, bym mu mówił po imieniu, bo pracujemy w jednej parafii. Poucza mnie też, gdy mówię o sporcie i pogodzie. Staram się asystować w rozmowach, udając zainteresowanie i uśmiechając się, ale męczy mnie to coraz bardziej. Zaczynam przychodzić co drugi dzień, potem co trzeci, aż wreszcie przestają mnie zapraszać. A wszystkie decyzje zapadają przy kawie. Podczas wspólnych posiłków odbywa się tylko podobny rytuał: proboszcz ogłasza wszystkim coś, co zdążyli już przedyskutować we własnym gronie (najbliższe plany lub moje ostatnie potknięcia). Coraz częściej staję się przedmiotem kpin. Niby dziecinada, ale gdy siedząc w mieszkaniu, słyszę głosy kolegów księży, zaczyna mnie boleć brzuch.
Któregoś dnia pod koniec września proboszcz organizuje spotkanie dla wikariuszy: „Bo tak dalej być nie może!”. Każdy z księży będzie mógł powiedzieć, co złego widzi w naszej wspólnocie. Pierwszy: – Ja nie wiem, czy brak kultury to się wynosi z domu, czy w seminarium nie zwraca się na to uwagi, czy też ktoś jest aż tak oporny! (Spisując protokół przedmałżeński, zapomniałem poprosić narzeczonych o podpisy, a później zlekceważyłem krytyczną uwagę).
Drugi: – Mnie by moje kapłańskie sumienie na coś podobnego nie pozwoliło. (Wyszedłem z konfesjonału, gdy jeszcze stała kolejka oczekujących). Ksiądz proboszcz ciągle się waha, jak by to podsumować, żeby nikogo nie urazić, więc przechodzimy do trzeciego z oskarżycieli. Za długo spowiadam. Blado wypadł, toteż w szranki staje sam ksiądz proboszcz: – Ksiądz jeszcze nigdy nie zaprosił mnie do siebie. A podczas posiłku ksiądz się jeszcze w ogóle do nas nie odezwał. Ani razu! Może ksiądz nami gardzi? Bo ludzie mówią, że ksiądz ma takie kazania głębokie, to może my jesteśmy za prymitywni dla księdza, tak?
Przekręca głowę i patrzy na mnie z uśmiechem: – Księże, czy ksiądz nami gardzi?
W zasadzie jest już po spotkaniu, jednak ksiądz proboszcz wykazuje się wspaniałomyślnością: – Ale może ksiądz ma coś do nas? Przecież my też nie jesteśmy bez wad. Księże, niech ksiądz nam powie!
Próbuję tylko napomknąć o sposobie, w jaki zwracają mi uwagę, bo to coś mówi o naszych relacjach, ale widzę już zmęczenie na twarzach. Przepraszam więc i obiecuję poprawę, ksiądz proboszcz wyraża nadzieję, że nasza wspólnota, uzdrowiona tym braterskim spotkaniem, będzie jeszcze lepiej funkcjonować i owocniej pracować, bo przecież nie było naszym celem, żeby kogokolwiek atakować.
KOMUNIKATY
Nasz entuzjazm nie wytrzymuje próby czasu, sytuacja pogarsza się z tygodnia na tydzień. Dwóch wikariuszy przestaje mi podawać rękę. Odzywają się do mnie tylko emeryci. Proboszcz przekazuje mi tylko komunikaty.
Nie mogę się poszczycić duszpasterskimi sukcesami. Czuję się przytłoczony: nowymi obowiązkami, patologicznymi układami, ciągłym napięciem, formalizmem. Obnażają się moje słabości. Trudno mi się modlić. Coraz częściej myślę sobie: jeśli tak ma wyglądać moje życie, to ładnie się urządziłem... Snuję różne fantastyczne scenariusze na to, co mógłbym z sobą zrobić. Odliczam dni do świąt i godziny do kolejnego dnia wolnego. Nieraz, gdy budzę się rano, zastanawiam się, co by było, gdybym już tak został w łóżku. Kolejny dzień przede mną – fatalna perspektywa. Koleżanka studiująca socjologię, nieświadoma mojej sytuacji, przysłała mi mailem streszczenie artykułu na temat przyczyn samobójstw wśród ludzi młodych: słabe zdrowie, przekonanie, że jest się ciężarem i brak perspektyw na prokreację. Ha, zabawne, wszystko się zgadza!
Raz zaspałem na poranną Mszę. Miesiąc później kolejna wpadka. Rano dostaję krwotoku z nosa. Zostawiam łazienkę zachlapaną krwią, ale przychodzę do konfesjonału z dziesięciominutowym opóźnieniem. Przechodząc przez prezbiterium, widzę, jak dwaj koncelebrujący wikariusze szturchają się porozumiewawczo z satysfakcją: młody znów zawalił. Kręci mi się w głowie, zostaję w konfesjonale aż do następnej Mszy. Gdy zakładam ornat, podchodzi do mnie jeden z wikarych – jedyny, który się do mnie odzywa, pełni rolę łącznika. – Popełniłeś błąd, nie pomagając w udzielaniu Komunii – wyjawia. Próbuję się tłumaczyć, ale przerywa mi: – Nie szkodzi, takie rzeczy zgłasza się wcześniej – po czym odwraca się na pięcie i wychodzi.
W każdym razie Mszę zaczynam punktualnie. W dni powszednie jest co pół godziny. Czasem, w drzwiach zakrystii lub przed ołtarzem zderzam się z księdzem wychodzącym do kolejnej Mszy. Starszy kolega daje mi w ten sposób do zrozumienia, że za późno zacząłem albo że za wolno mi poszło. Największym przeżyciem jest dla mnie Msza wieczorna, kiedy nie muszę się spieszyć. Udaje mi się zapominać, gdzie jestem.
CHOROBA
W grudniu zachorowałem. Całe szczęście nie jest to czas kolędy (chorowanie w czasie kolędy to wyjątkowe świństwo), ale kolegom i tak ciężko to przełknąć. Przechodząc pod moimi drzwiami, wikary udaje kaszel i woła: „Oj, źle się czuję, chyba wezmę zwolnienie”. Na co drugi odpowiada: „A ja się roboty nie boję”, czemu towarzyszą śmiechy i piski. I tak parę razy dziennie. Mimo wszystko cieszę się, że przez tydzień przynajmniej nie muszę ich oglądać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.