Postanowiłem upominać się o pamięć dla swoich zamordowanych ziomków. Stała się im wielka krzywda przez to, że o nich zapomniano.
Uważam, że swoją historię powinniśmy pisać sami, a nie czekać, aż ją nam napisze Władimir Putin, Jan Tomasz Gross czy Erika Steinbach. Nie mamy powodu przed nikim się kajać, a białą księgę strat i wkład polskiego narodu w rozgromienie totalitaryzmów XX wieku możemy napisać sami.
Nawóz z ludzi
W dniu wybuchu II wojny światowej miałem pięć i pół roku. Wydarzenia, których byłem świadkiem, wryły się głęboko w moją pamięć. Urodziłem się w Grudziądzu i mieszkałem tam do kwietnia 1945 r. Dwaj stryjowie: Bernard i Anton mieszkali w Nowych Marzach. Wczesną jesienią 1939 r. w czasie pobytu u stryja Bernarda widziałem konwój składający się z 2 motocykli z przyczepkami, na których umocowane były karabiny maszynowe, za nimi jechały 2 albo 3 autokary. Okna były zamalowane lub zabite dyktą. Za autokarami jechały ciężarówki, gdzie pod brezentowym przykryciem siedzieli uzbrojeni w karabiny mężczyźni. Konwój skręcił w polną drogę do opuszczonej żwirowni w Mniszku i zniknął w lesie. Już o zmroku słychać było terkot karabinów maszynowych i pojedyncze strzały karabinowe. Jesienią 1944 r. przez kilka tygodni stał nad żwirownią słup czarnego dymu dobrze widoczny z obejścia stryja Antona. Wypełniające wyrobisko żwirowni zwłoki zostały spalone. Podobno papierowe worki wypełnione popiołem sprzedawane były ogrodnikom jako nawóz. Drogi prowadzące do lasu były oznakowane tablicami z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. Wstęp na ten teren był zakazany pod groźbą utraty życia.
Zbrodnie w Danzig-Westpreussen
Wiele lat później dowiedziałem się, że byłem świadkiem fragmentu zbrodni dokonanej przez Niemców na polskiej ludności w obszarze administracyjnym Danzig-Westpreussen (Gdańsk-Prusy Zachodnie). Obszar obejmował nie tylko Pomorze Gdańskie, ale także część Pomorza Zachodniego, Wielkopolski i Mazowsza. Cały obszar Gdańsk-Prusy Zachodnie został przyłączony do III Rzeszy i podlegał bezpośrednio centralnej władzy w Berlinie. W Mniszku (Mischke) życie straciło ok. 10 tys. osób. Po Piaśnicy niedaleko Wejherowa, gdzie stracono ok. 12 tys. osób, Mniszek był drugim co do wielkości miejscem kaźni. W Lesie Szpęgawskim stracono ok. 8 tys. osób. Miejsc straceń, co do których w Niemczech otworzone zostały przewody sądowe, było w Danzig-Westpreussen 432.
Akcja eksterminacyjna o nazwie „Intelligenzaktion” została przygotowana i przeprowadzona sprawnie w dużej mierze przez obywateli polskich narodowości niemieckiej, zamieszkujących obszar Pomorza Gdańskiego przed wybuchem wojny. Przez całe lata budowane były przez nich tajne grupy partyjne (NSDAP – Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników), bojówki SA i SS. Zaraz po wejściu Wehrmachtu zorganizowano oddziały o nazwie „Selbstschutz” (Samoobrona). Ugrupowania te wraz z oddziałami przeniesionymi z Gdańska wymordowały od września do grudnia 1939 r., jak podają źródła niemieckie, 60-80 tys. osób. W wyniku represji trwających do kwietnia 1945 r. łącznie, wraz z ofiarami obozu koncentracyjnego Stutthof, życie straciło na tym terenie ponad 133,5 tys. osób.
W aktach sądowych Alberta Forstera – głównego odpowiedzialnego za zbrodnie na terenie Westpreussen nie ma wzmianki o miejscowości Mischke (Mniszek) czy Gruppe (Grupa) i Jeschau (Jeżewo), o których wiadomo, że rozstrzeliwano tam Polaków. Wykazy ofiar sprządzone zaraz po wojnie nie obejmowały grobów masowych, w których grzebano mniej niż 20 ofiar. Takie groby rozsiane są po całym omawianym obszarze. Niektóre są upamiętnione. O wielu pamięć zaginęła. Wiele egzekucji dokonano w miejscach nieznanych. Cyfry te nie obejmują też ofiar deportacji na Syberię, jaką prowadziło NKWD przy pomocy polskich kolaborantów aż do połowy 1946 r. Jeżeli przyjąć, tak jak obecnie niektórzy Niemcy, że wypędzenia są zbrodnią ludobójstwa, to do liczby ofiar należy dodać 365 tys. osób wypędzonych z terenu Prus Zachodnich; np. z Gdyni, liczącej wówczas 83,8 tys. mieszkańców, w ciągu paru tygodni na początku 1940 r. wypędzono 40 tys. osób.
Polak – element niebezpieczny
Wszelka polskość na terenie tzw. korytarza miała zniknąć. Obszar tego „korytarza” zaludniony był głównie przez ludność polską. Niemcy stanowili większość jedynie w Gdańsku, który był wówczas Wolnym Miastem. Kolejnym powodem wytępienia Polaków był fakt, że nie tylko opierali się germanizacji, ale polonizacji ulegali mieszkający na tym obszarze Niemcy. Rdzenną ludność polską Pomorza Niemcy uważali za element bardzo niebezpieczny
Wymordowano więc elity duchowe, kulturalne i gospodarcze. Życie straciło też niemało Niemców, którzy sprzeciwiali się mordowaniu Polaków. Szczególnie polowano na członków Polskiego Związku Zachodniego i Ligi Morskiej i Kolonialnej, bo z tych kręgów wywodzili się ludzie, których starania doprowadziły w Wersalu do przyznania Polsce Pomorza i dostępu do morza. Ofiarą tego terroru był bł. Stefan Wincenty Frelichowski. O wielkości ofiary, jaką poniósł Kościół katolicki, niech świadczy fakt, że 24 maja 2011 r. został w Pelplinie uroczyście zakończony proces beatyfikacyjny 122 kandydatów do chwały męczeństwa.
Oddzielną kartę ludobójstwa stanowiły mordy w ramach tzw. eutanazji. Mordowano prostytutki zarażone chorobami wenerycznymi oraz nieuleczalnie i psychicznie chorych. W Mniszku poszedł dobrowolnie na śmierć wraz ze swoimi pacjentami dyrektor Zakładu Psychiatrycznego w Świeciu – dr Józef Władysław Bednarz; rozstrzelano też żonę mjr. Henryka Sucharskiego – dowódcy obrony Westerplatte we wrześniu 1939 r.
Stryjowie: Bernard, Stefan, Alfons i Anton
We wrześniu 1939 r. rodzicom zarekwirowano dobrze prosperującą składnicę opału. Wyrzucono nas z mieszkania i wsadzono do stróżówki, w której spędziliśmy całą wojnę. Oprócz mordów dokonywanych w „kontrolowanej tajemnicy” odbyła się egzekucja pokazowa. Na miejskim wysypisku śmieci 29 października 1939 r. rozstrzelano publicznie
10 zakładników. Przyglądać się temu musieli spędzeni z całego miasta Polacy. Stałem tam razem z rodzicami w pierwszym rzędzie. Zwłoki leżały w kałużach krwi przez 4 dni.
Ludność Prus Zachodnich posegregowana została na 4 grupy narodowościowe. Grupę 1. stanowili reichsdeutsche – byli to Niemcy, którzy do 1 września 1939 r. mieszkali na terenie III Rzeszy. Grupę 2. tworzyli volksdeutsche – Niemcy mieszkający do wymienionej daty poza III Rzeszą. Grupę 3. stanowili eingedeutschte – osoby, które wpisane zostały na listę narodowościową z obowiązkiem zgermanizowania się. Otrzymywali oni obywatelstwo niemieckie i zobowiązani byli do służby wojskowej. Grupę 4., ok. 2 tys. osób, stanowili spolonizowani i zasiedziali mieszkańcy Pomorza pochodzenia niemieckiego, odmawiający przyjęcia 2. grupy. Reszta to byli Polacy zasiedziali, przybysze z Kongresówki i Żydzi. Polaków z Kongresówki wypędzono jeszcze w 1939 r. do Generalnej Guberni. Żydów oznakowano i później deportowano również do Generalnej Guberni.
Mojej rodzinie udowodniono pochodzenie niemieckie, przez co znalazła się w 4. grupie. Mimo nacisków i pogróżek liczba chętnych do przejścia na narodowość niemiecką nie była zbyt wielka. W lutym 1942 r. gauleiter Albert Forster wydał odezwę, w której apelował do ludności pochodzenia niemieckiego o definitywną decyzję co do swojej przynależności narodowej i zagroził niezdecydowanym bolesnymi konsekwencjami. Nie były to słowa rzucone na wiatr. Trzech moich stryjów: Bernard, Stefan i Alfons w lipcu 1942 r. zostali aresztowani i osadzeni w gestapo w Bydgoszczy.
Po dwutygodniowych „perswazjach” i dodatkowych „ćwiczeniach gimnastycznych” Bernard i Stefan zostali wysłani do obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Najmłodszy Alfons zmarł w wyniku tortur. Po przeszłopółrocznym pobycie w obozie stryjowie zostali zwolnieni na 3 miesiące. Wrócili do domów tak wycieńczeni, że sprawiało im trudność wejście na trzystopniowe schodki. Ważyli mniej niż 40 kg. Po upływie czasu, jaki dostali na zastanowienie się, wysłani zostali do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen (Rogoźnica na Dolnym Śląsku), gdzie pracowali w kamieniołomie. Stamtąd w marszu śmierci, który przetrzymało tylko 10 proc. więźniów, dotarli do obozu koncentracyjnego we Flossenbürgu w Górnej Bawarii. Stefan aż do wyzwolenia pracował w kamieniołomie, a Bernard został skierowany do obozu w Hersbrucku. Tam zatrudniony był przy budowie podziemnej fabryki dla BMW. Wyzwoleni zostali przez żołnierzy amerykańskich w kwietniu 1945 r.
Stryj Anton uległ naciskom, listę podpisał i został wcielony do Wehrmachtu. Na froncie włoskim pod Bolonią udało mu się przedrzeć na stronę aliancką i dostać do korpusu gen. Andersa.
Rasowe dzieci
Dla ochrony krwi niemieckiej Heinrich Himmler stworzył organizację o nazwie Lebensborn (Źródło życia), która miała m.in. za zadanie pozyskać dzieci o korzystnych cechach rasowych od opornych rodziców pochodzenia niemieckiego dla planów rozwojowych Tysiącletniej Rzeszy Niemieckiej. W roku 1943, gdy byłem w III klasie, nauczycielka zgłosiła mnie do tego programu. Oznaczało to oddzielenie od rodziców i osadzenie w głębi Niemiec w internacie prowadzonym przez Lebensborn. Przed odtransportowaniem spędziłem jedną noc w willi nauczycielki. Tak się szczęśliwie złożyło, że w drodze na front wschodni znalazł się w Grudziądzu dalszy kuzyn ojca i odwiedził rodziców. Udało mu się sprawę zatrzymać i wróciłem do domu. W 1944 r. zostałem skierowany do szkoły specjalnej dla ułomnych dzieci niemieckich. W grudniu Grudziądz został otoczony przez Armię Czerwoną i szkoły, jak wiele innych instytucji, przestały działać. Rozpoczęły się naloty lotnicze, potem ostrzał z haubic, a w końcu walki uliczne, gdzie walczono o każdy dom. Spędziliśmy 6 tygodni w schronie bez wody, bez ciepłej strawy, stłoczeni w ciasnych pomieszczeniach. Grudziądz został zdobyty przez Armię Czerwoną 6 marca 1945 r. Zaczęły się grabieże, gwałty i mordowanie. W nocy Rosjanie podpalili nasz dom. Przepędzono nas do innej dzielnicy. Dowiedzieliśmy się, że ojca poszukuje NKWD. Był uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, członkiem PPS-Lewica i do tego burżujem. Byliśmy bezdomni, potem wywędrowaliśmy na Powiśle Kwidzyńskie, więc w powojennym bałaganie nie do znalezienia. Nie wszystkim z poszukiwanych przez NKWD grudziądzanom udało się uniknąć wywiezienia na Syberię. Wielu z nich straciło tam życie.
Milczących nikt nie usłyszy
Żyję już dość długo. Życie mogłem stracić na kilkadziesiąt różnych sposobów, a mimo to żyję i dziękuję Bogu w wieczornej modlitwie za każdy przeżyty dzień. Dwoje wspaniałych dzieci jest już na swoim, a dwoje dorodnych wnuków wchodzi obecnie w życie. Starałem się otrzymane dary przekazać dalej. Na koniec życia chciałbym się tylko upomnieć o mieszkańców mojej rodzinnej ziemi. Oni milczą, a milczących nikt nie słyszy. Może więc mój głos zostanie przez kogoś usłyszany?
Dionizy Simson urodził się w 1934 r. w Grudziądzu. Od 40 lat mieszka w Szwajcarii. W Polsce pracował jako konstruktor, uzyskując kilkanaście patentów. Z maszyną budowlaną o nazwie wibromłot wyjeżdżał w latach 60. ubiegłego wieku za granicę, m.in. do Szwajcarii. Tutaj osiadł z rodziną, gdy się okazało, że znalazł się na liście represjonowanych po rozruchach robotniczych w Gdańsku w 1970 r. W Szwajcarii też pracował jako konstruktor. Od 1983 r. prowadzi samodzielną pracownię konstrukcyjno-rozwojową. Bierze czynny udział w życiu Polskiej Misji Katolickiej w Szwajcarii. Znalazł się w gremium, które pod kierownictwem o. Józefa Marii Bocheńskiego opracowało pierwsze statuty rad duszpasterskich, został wybrany na wiceprezesa pierwszej rady. Później pełnił funkcję jej prezesa. Obecnie pełni również funkcję prezesa fundacji, która jest formalnie właścicielem nieruchomości statutowo i organicznie związanych z Polską Misją Katolicką w Szwajcarii. Z okazji 50-lecia PMK – za zasługi dla Kościoła katolickiego – został odznaczony przez papieża Jana Pawła II tytułem komtura Rycerskiego Zakonu Świętego Papieża Sylwestra.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.