Uważaj na to, co i jak mówisz
Język – to, co i jak mówimy – odgrywa szczególną rolę w budowaniu bądź też niszczeniu wzajemnych relacji między ludźmi.
Nie bez powodu św. Jakub pisał w swoim liście o zagrożeniach, jakie płyną z niewłaściwego używania języka. To, co mówimy, może wyrządzić o wiele większą szkodę i krzywdę, niż to, co robimy. Czyny mają zasięg ograniczony do konkretnej sytuacji, działania, osoby, czasu i miejsca akcji. Słowa mogą działać trochę na podobieństwo wirusa: rozprzestrzeniają się w społeczności ludzkiej i – paradoksalnie – zataczając coraz większe kręgi, wzmacniają swoje oddziaływanie. Niestety: najczęściej jest to oddziaływanie negatywne.
Wirusy na ogół niosą w sobie działanie chorobotwórcze: zarażają złością, defetyzmem, krytykanctwem, beznadzieją. Potrafią też mocno zaszkodzić innym: zepsuć opinię, skłócić znajomych, podbuntować przeciwko komuś… Złe słowa są jak pociski albo trucizna. Potencjał wypowiadanych czy napisanych słów jest wielki: zarówno pozytywny, jak i negatywny. Jak to dobrze, że przeciwwagą dla takich złych słów jest Słowo Boże, które przenika niczym miecz obosieczny. Miecz Słowa Bożego nie rani, tylko przenika, rozgranicza i oddziela prawdę od kłamstwa, dobro od zła.
I dlatego trzeba robić wszystko, by poznawać sposoby oddziaływania słowa i wystrzegać się tych toksycznych: manipulacja, szemranie, plotki, oszczerstwa, kłamstwa, podżeganie. Bardzo trudno się przed takim jadem bronić. Co gorsza, ci, którzy ten jad stosują wobec innych, sami też od niego cierpią. Podstępne słowa zatruwają całe ludzkie społeczności, niszczą relacje międzyludzkie, wzajemne zaufanie, lojalność. To tak jak przejście tsunami: nikt nie jest wobec niego bezpieczny.
Kilka ilustracji biblijnych. Zauważmy, że dotyczą one Jezusa i tego, co mówiono o Nim. Skoro nawet On ucierpiał z powodu złych słów i Jemu potrafiły zepsuć opinię i wyrządzić szkodę, to cóż dopiero nam. Moc złego słowa i ładunek potencjalnej krzywdy, jaki kryje się w podstępnym języku jest większy niż dynamit. Dlatego trzeba obchodzić się z nim niezwykle ostrożnie: uważać na każde zdanie, ton głosu czy gest.
W Nazarecie mieszkańcy zaczęli szemrać przeciw Jezusowi. Może nawet niegroźnie: czyż nie jest to syn Józefa? A jednak te niewinne z pozoru słowa spowodowały, że ludzie się jakoś uprzedzili, stracili zaufanie i Jezus nie mógł uczynić w swoim mieście żadnego cudu, poza kilkoma pomniejszymi uzdrowieniami. Stracili na tych plotkach wszyscy. A przecież w Nazarecie mogło być tyle cudów i uzdrowień co w Kafarnaum.
Później różne plotki i pogłoski na temat Jezusa sprawiły, że nawet Jego krewni uznali, że Jezus musiał odejść od zmysłów, zwariować. Plotki te nie miały żadnych podstaw. Nikt nie mówił i nie postępował tak rozsądnie i mądrze jak Jezus. To prawda, że Jego nauka znacznie różniła się od tego, co mówili uczeni w Piśmie, więc mogła szokować oryginalnością i odejściem od schematów. Jezus w sposób twórczy interpretował i rozwijał naukę Starego Testamentu, dając do myślenia i zadziwiając swoich słuchaczy niespotykaną mądrością. Jego nauka i zachowanie nie miały nic wspólnego z postradaniem zmysłów. Rzekome szaleństwo było wytworem plotki: każdy do tego, co usłyszał coś dodał, coś lekko przeinaczył, przyprawił pikantnymi szczegółami wyssanymi z palca i w efekcie powstało przekonanie o szaleństwie Jezusa.
Nie brakowało też rozmaitych intryg, podchwytliwych pytań, słownych pułapek i bezpośrednich oskarżeń. Jezus wychodził z nich zwycięsko dzięki swej mądrości i natchnionym słowom Pisma. Aby ukazywać prawdę i tłumaczyć właściwy sens Starego Testamentu, Jezus potrafił spotykać się z faryzeuszami, najlepiej w mniejszym gronie, przy stole. Szymonowi dał lekcję gościnności, pokory i uprzejmości; innym zwrócił uwagę na brak skromności i zarozumiałe rozpychanie się łokciami przy posiłku; jeszcze innych pouczał o konieczności przebaczenia; w domu Zacheusza ukazał wartość nawrócenia. Wszystko to działo się zawsze w atmosferze spokojnej rozmowy, inspirowanej zwykle jakimś poglądowym wydarzeniem i miało na celu przekonać oponentów do nauki Bożej.
Pomimo tej troski i dobrej woli ze strony Jezusa, wielu faryzeuszy nie dało się przekonać i zaczęło szerzyć oszczercze plotki, jakoby Jezus wypędzał złe duchy mocą ich przywódcy Belzebuba. Niektórzy trwali w takiej zatwardziałości, że popadli w stan grzechu przeciw Duchowi Świętemu. Jezus zaczął jednak cierpliwie tłumaczyć absurdalność tego zarzutu. Skutki trującego i oszczerczego słowa chciał przezwyciężyć słowem prawdy, przy pomocy spokojnych argumentów, apelując do zdrowego rozsądku. Przeciwko kłamstwu i złemu słowu, Jezus nigdy nie używał innej broni, jak tylko prawda.
Ale były też sytuacje skrajne, kiedy Jezus stanowczo odmawiał podejmowania jakiejkolwiek polemiki, a w kluczowym momencie – u Heroda i podczas sądu – po prostu milczał. W atmosferze tak spotęgowanej nienawiści i zakłamania, każde słowo może być rozumiane opacznie i wykorzystane przeciwko prawdzie, dlatego nie powinno się dawać po temu okazji – lepiej wtedy milczeć.
Jezus sformułował też pewną zasadę, a właściwie całą procedurę, jak reagować na krzywdzące postępowanie bliźnich, by nie potęgować krzywdy, lecz uciąć ją w zarodku. Gdy ktoś zgrzeszy należy go najpierw upomnieć w cztery oczy. Życzliwa, dyskretna rozmowa może przyczynić się do opamiętania i nawrócenia grzesznika. Gdy ten podstawowy środek nie pomoże, należy wspomóc się mediacją i obecnością osób o dużym autorytecie i doświadczeniu. Gdy i to zawiedzie, można sprawę przedstawić osądowi całej wspólnoty. I dopiero w ostateczności można podjąć najbardziej drastyczny środek – zerwanie więzi i izolowanie zatwardziałego grzesznika. Ale nawet ekskomunika nie ma być dotkliwym narzędziem kary, lecz środkiem wiodącym do opamiętania i przemiany. Niestety, rzadko stosujemy tę zbawienną procedurę: na ogół wolimy rozpocząć od nagłośnienia występków i zaocznego potępienia winowajcy. Bardziej nam zależy, by dać upust swemu oburzeniu i zamanifestować swoją rzekomą bezgrzeszność, niż pomóc bliźniemu w nawróceniu i przemianie życia.
Wszystkie te sytuacje ukazują, że sposób, w jaki używamy słów, języka, mowy, musi być jakoś określony i podporządkowany normom moralnym, a najlepiej oparty na najprzedniejszym wzorze do naśladowania – na Jezusie. To, jak On używał języka, co mówił i jak rozmawiał, powinno być dla nas najlepszą inspiracją i normą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.