Nad Polskę nadciąga demograficzne tsunami. Uderzy w nas w okolicach 2020 r., kiedy pokolenie powojennego wyżu odejdzie na emerytury. To jednak jeszcze nie koniec przerażających prognoz. Jeśli Polaków będzie nadal ubywać, za 150 lat grozi nam całkowita eksterminacja narodu.
Budujmy pozytywny klimat!
Ks. dr Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin przy Episkopacie Polski
− Trzeba podkreślić, że Kościół zawsze walczył o życie małżeńskie i rodzinę. Czyni to szczególnie od lat 80. minionego wieku, kiedy to po synodzie biskupów bł. Jan Paweł II opublikował adhortację Familiaris consortio (o zadaniach rodziny chrześcijańskiej we współczesnym świecie – przyp. red.). Pracę z rodzinami podejmujemy już w okresie narzeczeństwa, starając się, aby młody człowiek wkraczający na drogę wspólnego życia miał właściwą wizję swojego małżeństwa, macierzyństwa i ojcostwa. To przede wszystkim parafie stają się miejscem budowania przyjaznego środowiska dla rodziny, nie tylko poprzez udzielanie jej doraźnej pomocy, ale szczególnie poprzez budowanie pozytywnego klimatu wokół niej. Oczywiście chcielibyśmy działać jeszcze lepiej i docierać do jeszcze większej liczby młodych ludzi i rodzin.
Warto też przypomnieć, że biskupi zwracali uwagę na coraz mniejszą liczbę rodzących się w naszym kraju dzieci już w latach 80. i 90. Rodzina wielodzietna nigdy zresztą nie była w Kościele szykanowana, ale zawsze pokazywana jako piękny wzorzec otwarcia się na miłość. Uważam, że tym bardziej w obecnej sytuacji należy właśnie na tym skoncentrować wysiłki wszystkich diecezji, kapłanów, świeckich i ruchów kościelnych.
Dobre, niedrogie rozwiązanie
Dr Agnieszka Chłoń-Domińczak, specjalista z zakresu systemów emerytalnych ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie
− Moim zdaniem państwo powinno w systemie emerytalnym w większym stopniu uwzględniać fakt, że rodzice, którzy opiekują się małymi dziećmi w domu, decydują się na przerwę w aktywności zawodowej. Obecnie okres tej opieki wiąże się nie tylko z ubytkiem dochodów w trakcie jej trwania, ale także w konsekwencji z ubytkiem dochodów na emeryturze. Mówiąc wprost, chodzi więc o to, żeby państwo płaciło składki za okres opieki wszystkich rodziców, którzy przerywają swoją pracę po to, żeby zajmować się dziećmi. I, co warto podkreślić, jest to możliwe w obecnej sytuacji gospodarczej. To rozwiązanie najmniej kosztowne. Dzisiaj bowiem państwo i tak dokłada bardzo dużo pieniędzy do ubezpieczeń społecznych w postaci dotacji uzupełniającej, tymczasem można te pieniądze zamienić na dotację celową właśnie na składki płacone za rodziców wychowujących dzieci. Czyli państwo to niewiele kosztuje, a dzięki temu rodzice już na emeryturze będą mieli lepsze zabezpieczenie.
Czego nam jeszcze brakuje?
Irena Wóycicka, podsekretarz stanu ds. społecznych w Kancelarii Prezydenta RP
− Polityka rodzinna to nie jest tylko kwestia zahamowania negatywnych procesów demograficznych. Szukając rozwiązań w tym obszarze, trzeba również zwracać uwagę na to, jakie daje ona rodzicom szanse na realizację ich rodzicielskich aspiracji. Nie można też tworzyć wrażenia, że polityka rodzinna rozwiąże wszystkie problemy, a zwłaszcza, że państwo weźmie odpowiedzialność za to, ile rodzi się dzieci. To bowiem najbardziej osobiste decyzje ludzi. Polityka rodzinna może je jedynie wspierać i ułatwiać ich podejmowanie.
Podczas debat przeprowadzonych w ostatnim czasie w Kancelarii Prezydenta, wyłoniła się odpowiedź na pytanie, dlaczego w Polsce nie dorobiliśmy się jeszcze polityki prorodzinnej? Po pierwsze rozwiązania, które mamy, są niestabilne, pojawiają się i znikają. Tymczasem rodziny muszą mieć poczucie, że wsparcie państwa ma charakter stabilny. Poza tym polityka społeczna musi dawać rodzicom możliwość wyboru. To oni powinni mieć możliwość decydowania, w jaki sposób chcą się opiekować swoimi dziećmi, kto z nich idzie do pracy, a kto zostaje w domu i jak długo. Czyli rozwiązania te muszą być elastyczne i dostosowane do potrzeb różnych rodzin.
Szampański nastrój pryska...
− Zawsze na początku nowego roku staramy się patrzeć w najbliższą przyszłość z optymizmem. Przy odgłosach strzelających korków od szampana, życzymy sobie, aby kolejny rok był lepszy od poprzedniego. I to mimo świadomości zapowiadanych zazwyczaj od stycznia podwyżek. Kiedy jednak spojrzeć dalej i w nieco szerszej perspektywie, tak jak zainspirował mnie do tego prof. Krzysztof Rybiński, szampański nastrój pryska, a przyszłość zaczyna jawić się w ciemniejszych barwach. Owszem, można przyjąć postawę: oby do kolejnego roku i... jakoś to będzie. Jednak człowiekowi myślącemu, a do takiego wszak gatunku należymy, trudno przejść do porządku dziennego nad zapowiadanym demograficznym tsunami, które może dosłownie zmieść nasz naród z powierzchni ziemi. Starsi powiedzą, że tak odległe daty już ich nie dotyczą, ale mnie bardzo obchodzi to, w jakim świecie będą żyły moje dzieci. Zresztą lata szybko lecą i dosłownie za chwilę okaże się, że katastrofa jest tuż-tuż...
Tym bardziej smuci więc, że rządzący nami ludzie nie myślą (a przynajmniej nie w tych kategoriach), w efekcie czego, w naszym kraju − używając terminów ekonomicznych − nie inwestuje się w kapitał ludzki. To przykre, że lekceważą oni oczywiste fakty, iż więcej Polaków w Polsce, to chociażby (patrząc już wyłącznie przez pryzmat ekonomii) więcej podatników i większe wpływy do budżetu. A może niektórzy z nich robią to celowo?
Tak czy inaczej, obawiam się, że w najbliższej przyszłości nie doczekamy się żadnych sensownych rozwiązań prorodzinnych. Natomiast kiedy mimo to jakieś polskie małżeństwo uprze się jednak, żeby mieć dzieci, wyjedzie rodzić je za granicę. Choćby do Irlandii. Tam państwo doceni, także w wymiarze finansowym, ich wysiłki na rzecz rozwoju populacji.
− Jeżeli naprawdę poważnie myślimy o tym, żeby Polska się nie wyludniała, to niezbędne jest trzęsienie ziemi w całej polityce rodzinnej i określenie przez rządzących, co jest strategicznie ważne dla Polski – tłumaczy prof. Krzysztof Rybiński, ekonomista, rektor warszawskiej Akademii Vistula.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.