Słynny brytyjski bankier, baron Rothschild, powiedział kiedyś: „Dajcie mi prawo emisji pieniądza, a nie troszczę się, kto stanowi jakie prawa”. Warto mieć w pamięci to zdanie, szczególnie teraz, gdy nasi rządzący chcą podjąć decyzję o zamianie złotówki na wspólną europejską walutę
Sami o sobie
Te wszystkie negatywne konsekwencje przynależności do klubu euro są jednak i tak niczym wobec utraty możliwości prowadzenia suwerennej polityki pieniężnej. Przyjęcie jednej waluty europejskiej oznacza bowiem również ujednolicenie polityki monetarnej oraz ustalenie jednego kursu wymiany walut i jednolitego poziomu stóp procentowych. Tymczasem nawet bezkrytyczni zwolennicy euro są zgodni, że obecny kryzys gospodarczy udało się jako tako przetrwać przede wszystkim dzięki dobrej kondycji naszego poczciwego złotego. Rada Polityki Pieniężnej (RPP) i Narodowy Bank Polski sprawując kontrolę nad rodzimą walutą, miały możliwość elastycznego reagowania oraz dostosowywania się do potrzeb naszego rynku i zmieniającej się sytuacji gospodarczej – a zatem tego wszystkiego, czym nie dysponuje EBC. Weźmy choćby wspomniane stopy procentowe. RPP ustala ich poziom, uwzględniając bieżącą sytuację w polskiej gospodarce, natomiast EBC biorąc pod uwagę ogólną sytuację w gospodarce europejskiej – przede wszystkim w tych państwach, które oddziałują na nią w największym stopniu (a zatem Niemcy i Francja). I nie ma co się na to obrażać – nasza gospodarka stanowi wszak co najwyżej 3 proc. całej strefy euro.
A zatem dopóki dysponujemy własną walutą, dopóty możemy prowadzić autonomiczną politykę finansową i antykryzysową. Natomiast przynależność do osławionej grupy „pierwszej prędkości” sprawi, że nie tylko mamy szansę dostać rykoszetem w przypadku złej kondycji finansowej innych państw eurolandu, ale
na dodatek nie będziemy mieli możliwości bezpośredniego zasłonięcia się przed tym ciosem. O wszystkim i tak zadecyduje Europejski Bank Centralny.
Łan łej tiket?
Ogłaszanie deklaracji wejścia do strefy euro właśnie dziś, w kompletnie niesprzyjających warunkach gospodarczych i politycznych, już samo w sobie jest nie lada hazardem. Nadal bowiem nie wiadomo, w jakiej kondycji euroland wyjdzie z obecnej recesji – a stwierdzenia w rodzaju, że „wiele wskazuje na to, iż wyjdzie wzmocniony” (to akurat wypowiedź wspomnianego wcześniej Dariusza Rosatiego), są tylko kolejnym przejawem myślenia pobożnożyczeniowego. Równie dobrze może się okazać, że strefa euro rozpadnie się w drobiazgi. Jak napisał bowiem w swojej książce Tragedia euro niemiecki ekonomista dr Philipp Bagus, „wewnętrzne sprzeczności ustanowionego (…) systemu wcześniej czy później doprowadzą do załamania wspólnej waluty europejskiej”.
Nie łudźmy się – ten statek jest dziurawy, bo zbudowany z nieprzystających do siebie elementów, źle dowodzony z kapitańskiego mostku i znajdujący się na mętnym kursie. Co więcej, eurolandowi brakuje również przejrzystości i trwałych zasad. Dowód? W traktacie z Maastricht z 1992 r. zapisano wyraźnie kilka fundamentalnych zasad, m.in. regułę, że każdy odpowiada za swoje długi oraz zakaz ratowania bankrutującego kraju przez inne państwa członkowskie. Jak to się ma do działań podejmowanych w stosunku do greckiego bankruta? No właśnie... Dobitnie ujął to Hynek Fajmon, czeski deputowany do Parlamentu Europejskiego, który w swoim opracowaniu „Euro nie jest dobrą walutą ani dla Czech, ani dla Polski” napisał: „W ciągu pierwszej dekady funkcjonowania (strefy euro) okazało się, że jakiekolwiek reguły są tylko świstkami papieru, których nikt nie traktuje poważnie. Najlepiej świadczy o tym fakt, że obecnie kryteria konwergencji określone w Maastricht spełnia ze wszystkich krajów UE tylko Luksemburg”.
Strefa euro jest więc dziś jednym wielkim radosnym eksperymentem z niedającymi się przewidzieć konsekwencjami na przyszłość. Tylko dlaczego to my mamy być królikami doświadczalnymi w całej tej operacji? Mądrzy Czesi już powiedzieli „nie”: rząd Petra Neczasa nie wyrwał się przed orkiestrę jak jego polski odpowiednik, tylko grzecznie acz stanowczo oświadczył, że skoro nie spełnia dziś wymagań traktatu z Maastricht, wobec tego nie będzie na razie deklarował żadnych terminów ewentualnego przystąpienia do eurolandu. Tylko tyle i zarazem aż tyle…
Prof. Marek Belka, prezes Narodowego Banku Polski:
„Alternatywą dla rozpadu Unii Gospodarczo-Walutowej (EMU) jest zacieśnienie integracji i przetrwanie jako silnie zintegrowanego organizmu. Dla Polski byłoby politycznie, instytucjonalnie i psychologicznie trudne wejść do takiej ściślej zintegrowanej eurostrefy. (…) Jednak równie trudne dla Polski będzie pozostanie poza takim organizmem. Nie jesteśmy Wielką Brytanią. Nie możemy zmarginalizować Europy, ale Europa może zmarginalizować nas. (…) Jeśli euro upadnie, to rozwiązana zostaje kwestia wstąpienia Polski do EMU, ale jeśli przetrwa, to także jest to dla nas poważny problem”. (PAP)
michał bondyra
Pan premier choć ponoć piłkarzem jest naprawdę niezłym, za inne sporty brać się nie powinien. Szczególnie dotyczy to pływania. Mimo to z uporem maniaka staje na siedmiometrowej wieżyczce, próbując skoczyć z niej do wody. Robi to, mimo że nie sprawdził jej poziomu oraz tego, co kryje się na dnie nowocześnie z zewnątrz prezentującego się basenu. Porównanie strefy euro do właśnie takiego basenu, którego to porównania użył jako pierwszy Robert Gwiazdowski, idealnie bowiem określa wpychanie na siłę naszego kraju do eurolandu. Premier robi to bezrefleksyjnie. Dlaczego bezrefleksyjnie? Bo po pierwsze, Polska nie spełnia warunków konwergencji ustalonych w Maastricht (zarówno pieniężnych, jak i fiskalnych). Co więcej, w najbliższym czasie nie zanosi się na to, żebyśmy zaczęli je spełniać. Przypomina więc pływaka, który mając słabe umiejętności, na siłę chce pływać właśnie tam, gdzie nie ma gruntu. Mało tego, lekcje nauki pływania chce pobierać od ratowników (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny), którzy zdążyli podtopić już wcześniej innych kursantów (Grecja, Irlandia, Portugalia), rzucając im dziurawe koła ratunkowe (plany pomocowe, które zamiast wspierać gospodarki tych krajów, ratują niemieckie i francuskie banki). Kursanci przymuszani do korzystania z pomocy wadliwych kół, podtapiają się coraz bardziej, coraz rzadziej pojawiając się na powierzchni (kurczy się ich PKB, nie maleje dług publiczny, niebotycznie wzrasta bezrobocie). Czy zatem i my, aby na pewno chcemy pływać w takim basenie w asyście takich kursantów i instruktorów?
Prof. Witold Orłowski, główny ekonomista PricewaterhouseCoopers (PwC):
„Jeżeli strefa euro ma działać tak jak obecnie, czyli generować kryzysy i powodować, że kraje albo zadłużają się nadmiernie, albo muszą spłacać długi innych, to oczywiście w takiej strefie euro nie ma sensu uczestniczyć. Co więcej, taka strefa euro rozpadnie się, więc Polska nie będzie mieć problemu z dokonywaniem (…) wyboru”.
Jednak zdaniem Orłowskiego, jeżeli w strefie euro zostaną przeprowadzone reformy, to Polska powinna do niej przystąpić. „Pozostanie poza strefą euro, która zostanie uporządkowana, oznaczałoby wyłączenie Polski z głównych procesów integracji europejskiej. To wiązałoby się ze stratami politycznymi” – stwierdził. (PAP)
Prof. Krzysztof Rybiński, rektor warszawskiej Akademii Vistula:
„Nie należy się wprowadzać do domu, który może się zawalić. Dopóki strefa euro nie poradzi sobie z kryzysem, który dopiero się zaczyna, to w ogóle nie ma o czym mówić. W naszym interesie narodowym jest pozostanie poza strefą euro. (…) Jeżeli warunki przystąpienia do strefy euro się nie zmienią, to Polska i tak do niej nie wejdzie. Recesja lub stagnacja, która nas czeka w przyszłym roku i potrwa dłużej niż rok, spowoduje, że dług publiczny Polski liczony według kryteriów unijnych przekroczy 60 proc. PKB i będzie dalej rósł”. (PAP)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.