Dom ten, z początku XX wieku, wygląda dziś tak, jakby ktoś wyszedł na chwilę, pozostawiając otwarte drzwi. W kuchni na buchający ogień czekają garnki. Na stole pod oknem gąsiory wyciągają szyje po soki, by je za jakiś czas przemienić w wino. W stołowym – jeszcze nie nakryto pod obiadową zastawę. Rodzice i dzieci pewnie bawią się w ogrodzie. Dziadkowie na poddaszu układają pasjansa. Od czasu do czasu pogadują szpaki.
Ta atmosfera sprzed blisko stu lat to niewątpliwie zasługa autorów odtworzonego z wielkim pietyzmem wnętrza domu państwa Lipszyców. W szczególności abp. Henryka Hosera i s. Dominiki Steć ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, która jest dziś przełożoną w „Domu św. Faustyny” w podwarszawskim Ostrówku. Więcej na stronie: www.domfaustyny.pl .
W 1952 r. tak wspominała Aldona Jastrzębska-Lipszycowa Helenkę Kowalską, która przyszła jako dziewiętnastolatka do ich domu w Ostrówku, zwanym przez rodzinę Górkami.
„W 1924 r. mieszkaliśmy z mężem i czworgiem dzieci w Ostrówku, gmina Klembów, powiat Radzymin. Mąż mój prosił proboszcza parafii św. Jakuba na Ochocie o kogoś do pomocy w domu dla mnie. Ks. kan. Jakub Dąbrowski był dawniej proboszczem w Klembowie, przyjaźnił się z moim mężem. Chrzcił go, dawał nam ślub i chrzcił wszystkie nasze dzieci. Ksiądz Kanonik przysłał nam (było to latem 1924 r.) Helenę Kowalską z kartką, że jej nie zna i że życzy, żeby się nadała. Hela przyszła do nas z malutkim węzełkiem (w chustkę z głowy zawiązany był cały jej dobytek zabrany z domu rodziców). Zrobiła wrażenie jasnej, zdrowej, pogodnej, nawet wesołej. Gładkie, rudawe włosy, duży warkocz, miła, jasna, spokojna twarz, nieco piegowata. Pamiętam z jej opowiadań, że opuściła dom rodzinny, ponieważ chciała wstąpić do klasztoru. (…) Nie pamiętam, czy przed przyjściem do nas zgłaszała się do klasztoru i tam kazano jej przynieść wiano, czy też Ksiądz Proboszcz uprzedził ją, że to może być potrzebne. Przyszła więc do nas z tą kartką Księdza i z tym, że chce sobie jedynie zarobić na wiano zakonne i że jak zbierze, to wstąpi do klasztoru. Pamiętam, że sobie absolutnie nic nie kupowała i składała pensję na to wiano. (…)” („Orędzie Miłosierdzia”, nr 68/69, 2008).
Dom, do którego przyszła Helena Kowalska, aby zarobić na wiano do klasztoru, był własnością teścia pani Aldony, przedsiębiorcy Mejera Lipszyca. W owym czasie pani Aldona była już od sześciu lat żoną Samuela Lipszyca, katolika pochodzącego ze znanej i szanowanej w Polsce rodziny żydowskiej, inżyniera rolnictwa, który pracował w Ministerstwie Rolnictwa i Reform Rolnych. Pani Aldona, z domu Jastrzębska, pochodziła ze zubożałej szlachty. Miała skończoną wyższą szkołę zawodową, ale jej marzeniem już od dzieciństwa było mieć dużą rodzinę. Sama też pochodziła z wielodzietnego domu. Przywiązaniu do rodziny towarzyszyło również przywiązanie do Ojczyzny i szacunek dla każdego życia. W latach 30. ubiegłego wieku została odznaczona przez marszałka Józefa Piłsudskiego Medalem Niepodległości za działalność na rzecz niepodległości RP, a po II wojnie przez państwo Izrael Medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” – za ukrywanie w Ostrówku kilkudziesięciu Żydów przez całą okupację niemiecką. Jej mąż, Samuel Lipszyc, zmarł rok przed wojną.
Kiedy lipcowego popołudnia Helenka wręczała list polecający od przyjaciela rodziny, ks. Jakuba Dąbrowskiego, tylko kilka lat od niej starsza pani Aldona Lipszycowa nie przypuszczała, że ta „ruda, piegowata, o zielonych oczach” dziewczyna za kilkadziesiąt lat zostanie przez Kościół uznana za świętą. Choć, jak mówi dziś córka nieżyjącej już pani Aldony, Maria Nowicka z Lipszyców – „Mama zawsze uważała, że nad Helenką unosi się jakaś święta aura”.
Była dla nas bardzo ważną osobą
Maria Nowicka z Lipszyców ma dziś 93 lata. To nią, jej bratem bliźniakiem i jeszcze trojgiem młodszego rodzeństwa opiekowała się dzisiejsza święta. Pani Maria Nowicka spotkała się z opinią, że Pan Bóg trzyma ją i brata tak długo na tym świecie po to, by dawali świadec-
two o św. Faustynie. Pani Maria ma znakomitą kondycję psychiczną i doskonałą pamięć. Zastrzega jednak, że jej wspomnienie dotyczące Helenki Kowalskiej może być tyle jej wspomnieniem, ile reminiscencją tego, co mówili o Helence rodzice. Kiedy bowiem przyszła święta trafiła do ich podwarszawskiego domu w Ostrówku w 1924 r., ona i jej brat bliźniak Tadeusz mieli po 5 lat. Gdy Helenka szła do zakonu – 6. Bez wątpienia zapamiętała jej ciężką pracę w gospodarstwie rodziców i jej serdeczność. Radosny śmiech. Zielone oczy. Letnie spacery do dębowego lasu, zwanego dębiną. Również jazdę z Piaskowej Góry na sankach. Piosenki i pieśni religijne. Kiedy Helenka Kowalska przyszła do Ostrówka, u państwa Lipszyców było już pięcioro dzieci. Z kolejnym dzieckiem Aldona Lipszyc była w ciąży. – Mama, co oczywiste, sama już nie dawała sobie rady, tym bardziej że ojciec, pracując w ministerstwie, nie dojeżdżał do nas co dzień – mówi Maria Nowicka. – Nie pamiętam dnia, kiedy przyszła do nas Helenka, ale szybko stała się dla nas, dzieci, bardzo ważną osobą. Pewnie i dlatego, że równie ważną była dla mamy. Helenka umiała zajmować się dziećmi, bo w jej rodzinnym domu było ich dziewięcioro. Opiekowała się nami z wielką serdecznością i umiejętnością. Czasami nawet nie zależało nam na tym, aby zajmowała się nami mama. Ważne było, że jest Helenka. Że ją kochamy, że staramy się być grzeczni, żeby była z nas zadowolona i żeby nas lubiła. Bardzo się pilnowaliśmy, jak Helenka odmawiała Różaniec. Miała małą książeczkę, z której się modliła. Mama wtedy prosiła nas, żebyśmy się cicho bawiły. Utkwił mi w pamięci obraz: Helenka siedzi w kuchni i modli się… One, mama i Helenka, objawiały ogromną miłość wobec nas. Miały ogromny dar kontaktu z dziećmi. Mówiłyśmy do niej: Helenko. Mama natomiast nazywała ją Helą. Wszystko, co Helenka robiła, czyniła z wielką pogodą, chęcią i bardzo sprawnie. Organizowała nam różne zabawy. Opowiadała bajki. Ujmowała nas swoją radością, śpiewem. Śpiewała prawie wyłącznie pieśni pobożne. Rano – „Kiedy ranne wstają zorze”. Wieczorem – „Wszystkie nasze dzienne sprawy” oraz pieśń: „Jezusa ukrytego mam w Eucharystii czcić”, a nie jak śpiewa się dzisiaj „w Sakramencie”. To doskonale pamiętam, i nie z relacji mamy, bo razem z Helenką wtedy śpiewaliśmy. Mama zawsze też dbała, aby Helenka mogła pójść do kościoła. Zawsze chodziła na Msze św. w niedziele i święta, ale również na Majowe do kapliczki we wsi Wyglądały. Obecnie wieś ta jest częścią Ostrówka. Jeszcze dziś widzę Helenkę, jak idzie piaszczystą drogą… Śpiewała też jakieś ludowe piosenki, ale ja do tej pory pamiętam tylko kilka z nich. Mama zawsze podkreślała, że Helenka była osobą niebywale mądrą, inteligentną i wrażliwą, mimo że skończyła tylko trzy klasy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.