Czy można mówić o uniwersalnym mechanizmie psychologicznym, który sprawia, że człowiek, po zwierzeniu się innym z tego, co w jego życiu było złe, bolesne, poczuje się lepiej?
emocje jak jedzenie
Odwołując się do innej analogii, można powiedzieć, że z naszymi emocjami jest trochę tak, jak z jedzeniem. Obojętnie, co zjemy, czy będzie to mieć smak przyjemny, czy nieprzyjemny, to musimy pokarm strawić, a niestra-wionych resztek - pozbyć się z organizmu. Jeśli popatrzymy teraz na emocje jako na swoisty pokarm dla naszej psychiki, to możemy dojść do interesującego wniosku. Okazuje się bowiem, że podobnie jak musimy pozbyć się z organizmu resztek niestrawionego pokarmu, tak samo musimy „wyrzucać z siebie" emocje, szczególnie te złe. Inaczej przydarzy nam się coś w rodzaju obstrukcji psychicznej, co na dłuższą metę może zatruć nasz umysł i w efekcie poważnie mu zaszkodzić. Badania wyraźnie pokazują, że osoby, które częściej wyrażają swoje emocje (płaczą, głośno się śmieją, uzewnętrzniają swoją złość, krzyczą), żyją dłużej i są szczęśliwsze. Problem w tym, że otwarte wyrażanie emocji jest często źle widziane. Zaś człowiek okazujący emocje jest postrzegany jako nieobliczalny. Dlatego w wielu społeczeństwach oczekuje się, że mężczyźni i kobiety będą tłumić swoje emocje, będą starać się ich nie okazywać, będą powściągliwi. W naszej kulturze dotyczy to szczególnie mężczyzn, którym od małego wpaja się, że łzy to coś wstydliwego („chłopaki nie płaczą"). Wmawia się nam także, że nie powinniśmy się złościć, bo gniew to grzech. To raczej chora postawa. Pomylono bowiem złość - w gruncie rzeczy zdrową emocję, której odczuwanie jest jak najbardziej naturalne - z gniewem oraz wynikającą często z niego agresją skierowaną do innych ludzi, której oczywiście należy unikać.
stary człowiek umiera, rodzi się nowy
Wydaje się, że ludźmi, którzy decydują się na spowiedź generalnąz dłuższego okresu życia, kieruje nie tylko potrzeba otrzymania przebaczenia, uzdrowienia, ale także chęć „wyzero-wania licznika", rozpoczęcia wszystkiego od nowa. W różnych ważnych momentach, takich jak ślub, choroba czy nawrócenie, pojawia się potrzeba symbolicznego uśmiercenia starego człowieka i odrodzenia się jako człowiek nowy. Przychodzi moment, w którym uznajemy, że chcemy zacząć na nowo. Niektórzy powiedzą, że taki reset, nowy początek, daje każda spowiedź. Można na to jednak odpowiedzieć pytaniem: „Dlaczego, skoro codziennie jemy, od czasu do czasu urządzamy uczty?". Robimy tak, żeby coś zaznaczyć. Żeby to, co jest częścią normalnego funkcjonowania, uczynić czymś szczególnym. Mówi nam to o wielkiej potrzebie absolutu w człowieku, o potrzebie ideału. Z drugiej strony pokazuje, że w obliczu ważnych chwil, nowych trudnych zadań chcemy mieć czyste konto.
Można zaryzykować stwierdzenie, że wypracowanie takiego mechanizmu jak „śmierć człowieka starego" i „narodziny nowego", to największy wkład religii w psychologię ludzkości. Z perspektywy wielu tradycji duchowych, taki człowiek, który potrafi umrzeć dla tego wszystkiego, co było, i narodzić się do tego, co tu i teraz, funkcjonuje optymalnie. Traci wszystko, żeby zyskać wszystko. Zapomina o tym, co widział, żeby zobaczyć świat na nowo, na świeżo. Być może najważniejszym momentem, w którym się to stanie, będzie nasza śmierć.
czy spowiedź zawsze pomaga?
Spowiedź łączy wszystkie „prozdrowotne" elementy, o których wspominałem. Mamy więc wyrzucenie choroby na zewnątrz, pozbycie się tego, co jest toksyczne. Jest tu miejsce na wyrażenie i zneutralizowanie groźnych emocji (żal, skrucha, ulga) oraz na swoiste „wyzerowanie" konta. A zatem spowiedź - z psychologicznego punktu widzenia - ma spory potencjał terapeutyczny, uzdrawiający na wielu różnych płaszczyznach. Przy czym mam tu na myśli samą ideę spowiedzi. W praktyce bowiem spowiedź często może przynieść skutek wręcz odwrotny. Nie chodzi mi o wymiar sakramentalny - o którym nie chcę się tu wypowiadać - ale kwestie czysto psychologiczne. Jeśli w spowiedzi przeważa aspekt, by tak rzec, organizacyjno-formalny, to na pewno nie ujawni ona swego uzdrawiającego potencjału. Jeśli tylko potrzebuję zaświadczenia od spowiednika, bo chcę być chrzestnym albo wziąć ślub kościelny, to nie ma tu miejsca na uzdrowienie. Zresztą wtedy wiele osób nie odczuwa po spowiedzi ulgi, ale upokorzenie. Niebezpieczna może też być z psychologicznego punktu widzenia asymetryczność relacji peni-tent-spowiednik. Dla wielu ludzi dyskomfortem jest zwierzanie się z intymnych i wstydliwych spraw obcej osobie, o której właściwie nic się nie wie. W dodatku penitent jest trochę w sytuacji dziecka, które nabroiło i oczekuje na wyrok spowiednika - ułaskawienie lub nie. Sytuacja ta może utwierdzać osobę spowiadającą się w przekonaniu, że naznaczona jest pewną fundamentalną słabością, nie poradzi sobie sama ze swoimi problemami, i że w swych wyborach życiowych jest zależna od kapłana.
Spowiedź może być zatem zarówno doskonałym, jak i fatalnym rozwiązaniem dla szukających uzdrowienia czy ulgi na poziomie psychologicznym.
dr hab. Bartłomiej Dobroczyński, psycholog, pracownik naukowy UJ. Autor m.in. książki „Listy profana" wydanej przez LIST.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.