Bo jest w nim Pan Jezus

W drodze 10/2013 W drodze 10/2013

Z Kościołem jest jak z domem – mamy w nim dorosnąć, żeby potem z niego wyjść. Nie można siedzieć w Kościele cały czas, jak przy mamusi, trzeba w końcu zacząć dorosłe życie. Z Kościoła trzeba wyjść.

 

No tak, ale jednak rola księży – z racji sprawowania sakramentów – jest szczególna. I chociaż czasem naprawdę byśmy tego nie chcieli – my, świeccy, siłą rzeczy utożsamiamy w pewien sposób wasz głos z głosem Boga.

Oczywiście odpowiedzialność księdza jest wielka i – właśnie z tej racji – ksiądz może zrobić dużo dobrego i dużo złego. Nasz nieodżałowany współbrat, śp. o. Piotr Lenartowicz często powtarzał: „Jeśli w Kościele dzieje się coś złego, to wina zawsze leży po stronie księży i nawet nie ma co o tym dyskutować, tylko trzeba to przyjąć i już”. W pełni się z tym zgadzam. Ale widzę też, że dziś świeccy coraz bardziej biorą odpowiedzialność za Kościół, mają coraz większą potrzebę samookreślenia.

Jestem katolikiem i nie wstydzę się tego?

Co więcej, ponoszę do końca konsekwencje tego samookreślenia, czyli w gruncie rzeczy związane z tym przykrości, jakiś rodzaj napiętnowania. Jeśli w Kościele będzie mniej osób przynależących do niego tylko metrykalnie, a więcej świadomie zdeklarowanych katolików, i jeśli w ten sposób nastąpi proces oczyszczenia, to trzeba się tylko cieszyć. Broń Boże nie chcę przez to powiedzieć: Niech odpadną plewy! To byłoby z mojej strony bardzo pyszne i wręcz diabelskie. Próbuję tylko podkreślić, że jasna deklaracja, wyraźne umieszczenie siebie samego po tej czy innej stronie zawsze zasługuje na szacunek.

A ojciec ma jakiś swój sposób na przekonywanie i przyciąganie do Kościoła ludzi stojących z boku czy poza nim?

No, ja się staram to robić przede wszystkim urokiem osobistym… (śmiech) To oczywiście żart, ale nie do końca. Myślę, że najbardziej potrzeba właśnie zwykłego, ludzkiego podejścia.

Żeby przekonać o boskości Kościoła?

Tak. Pan Jezus pokazał nam, jakim jest Bogiem, stając się człowiekiem. Do ludzi naprawdę przemawia bycie ludzkim człowiekiem, a nie potępianie, nie pouczanie, nie moralizowanie. Ale, żeby było jasne: to nie ma nic wspólnego z powiedzeniem komuś: rób, co chcesz. Bo mówienie czegoś takiego to wyraźny sygnał…

Że mam cię w nosie?

A mówiąc dosadniej, za co panią bardzo przepraszam, że g… mnie obchodzisz. To szczyt obojętności. Tak nie można mówić nigdy i nikomu. Jeśli komuś pomagam, jestem z nim blisko, nie opuszczam go w biedzie i nie okazuję obojętności, to nie ma mowy, żeby go to nie poruszyło. Pewnie w taki sposób nie da się przekonać do Kościoła wszystkich, ale skąd wiemy, czy komuś przemiana i nawrócenie są potrzebne już teraz? Może on musi zabrnąć o wiele dalej w swoje tarapaty?

Żeby potem samemu przybiec do Kościoła?

Albo żeby Pan Bóg mógł znaleźć drogę do niego swoimi sposobami. Kościół jest po to, byśmy w nim nabierali sił, zaczerpnęli serdeczności i ciepła i żeby nam potem tego wszystkiego wystarczyło w tzw. normalnym życiu, gdy spotykamy się z ludźmi, którzy mówią nam wprost lub nie wprost: przestań wierzyć w te głupoty, w jakiegoś Boga, w te aniołki. Z Kościołem jest jak z domem – mamy w nim dorosnąć, żeby potem z niego wyjść. Nie mogę siedzieć w Kościele cały czas, jak przy mamusi, trzeba w końcu zacząć dorosłe życie. Trzeba z Kościoła wyjść. Robi się ciekawie, prawda?

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

Z Kościoła, jak z domu, trzeba wyjść. Jeśli nie zrobimy tego sami, to Pan Jezus się o to zatroszczy. To On, poprzez wybuch prześladowań, wyrzucił apostołów z przytulnego Wieczernika. Gdyby nie prześladowania, to zapewne apostołowie siedzieliby tam do tej pory, jak pod maminą spódnicą. A tak musieli szybko wydorośleć i ruszyć się poza Jerozolimę. Bo dojrzałe chrześcijaństwo jest misyjne. Kościół nie jest miejscem do siedzenia, jest miejscem, w którym mamy doświadczyć miłości, nabrać sił i… wyjść z niego, ruszyć w drogę misyjną. Inaczej bycie w Kościele nie ma sensu.

No dobrze, ale zostawiając – w użytym przez ojca sensie – Kościół, jednak nadal jestem jego częścią.

Dlatego podałem przykład domu – kiedy go opuszczam, to przecież nadal jestem sobą i będę sobą do końca życia. Niosę ten dom w sobie, gdziekolwiek pójdę. Dramat zacząłby się wtedy, gdybym chciał się od tego odciąć i powiedział: już nie chcę być tym, kim jestem. To by świadczyło o jakimś wewnętrznym konflikcie. A tu chodzi o to, żeby wszystko, czego doświadczyłem w moim domu, ponieść dalej. Dlatego w grupach katolickich musi być ciepło, by tego klimatu serdeczności, ciepła i miłości starczyło na pójście w obcy świat i na głoszenie w nim Chrystusa.

Ojciec sporo mówi o cieple, ale przecież Kościół to też przestrzeń wymagań. Czasem ludzie chcą tylko ciepła, a gdy zaczynają się wymagania, to odwracają się na pięcie i wychodzą z Kościoła, ale w tym innym, negatywnym sensie.

Każdy z nas robił tak w dzieciństwie w odniesieniu do rodziców – dopóki głaskali i chwalili, było dobrze. Jak na coś nie pozwolili – krzyczeliśmy, tupaliśmy, tarzaliśmy się po podłodze.

Tak zachowują się dzieci, a my jesteśmy dorośli.

Pani redaktor, gratuluję wysokiej samooceny! (śmiech) Przecież my, dorośli, to też dzieci, którym przybyło nieco lat, ale wciąż reagujemy tak samo jak wtedy, tylko że już nie wobec rodziców, ale – jak mądrze mówią psychologowie – wobec figur rodzicielskich. A Kościół to przecież taka figura rodzicielska par excellence. Zegar tyka, lata mijają, siwych włosów przybywa, a my ciągle płaczemy i tupiemy, że nam na wszystko nie pozwalają. Jednak w którymś momencie trzeba się opamiętać, skończyć z obwinianiem innych za swoje życie i zacząć samemu żyć dojrzale, czyli tracąc życie dla innych.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...