Maciej Berbeka to nie tylko himalaista, który wszedł własnym wariantem od strony tybetańskiej na Mount Everest i wytyczył tzw. Drogę Jana Pawła II na Annapurnę, a zimą zdobył Manaslu, Czo Oju i Broad Peak. Po ukończeniu krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych uczył przez kilka lat w zakopiańskim Liceum Plastycznym im. A. Kenara, a wraz z Ewą Dyakowską-Berbeką współpracował z Teatrem St. I. Witkiewicza. Toprowiec i przewodnik.
Pasja
Ilekroć myślę o wyprawach górskich Maćka Berbeki, zastanawia mnie raczej jego wolność, męstwo i pokora niż osiągnięcia mierzone stopniem trudności przebytych dróg. Jego pasja spełniała się na rozmaite sposoby. Podczas wspinaczek poznawał przecież także siebie samego. W góry prowadził tych, którzy pragnęli czerpać radość z wchodzenia na szczyty. Był toprowcem jak jego ojciec – Krzysztof, o którym Apoloniusz Rajwa pisał: „Każdy mógł na niego liczyć: partner, z którym związał się liną, towarzysz wyprawy w góry wysokie, ranny taternik w zerwach Mnicha”. Chodzi tu o Jana Łąckiego, po którego nocą 20 kwietnia 1960 r. bracia Krzysztof i Ryszard Berbekowie zjechali całą wschodnią ścianą tej góry. Trudno powiedzieć, że Maciek rozpoznał w sobie umiłowanie gór. On się z tą pasją urodził.
„W dolinach naszej codzienności”
Codzienność, w której poznałam Maćka, była związana z Teatrem Witkacego, w którym zajmowałam się m.in. opracowywaniem programów do spektakli. Maciek pomagał Ewie w realizowaniu projektów reklamowych, które powstawały jako integralna część wizji artystycznej tworzonej z Andrzejem Dziukiem.
Nigdy nie wspinałam się z Maćkiem, a jednak stał się moim przewodnikiem. Wiosną 1989 r. mieliśmy nawet biwak, tyle że w warszawskim hotelu, który był wtedy częściowo remontowany. Trafiliśmy tam z pociągu przesiadkowego, bo ten, którym wyruszyliśmy z Zakopanego – Maciek na zebranie Polskiego Związku Alpinizmu, a ja do drukarni – utknął na dworcu w Suchej Beskidzkiej. Maciek do mnie przyszedł nieco wcześniej ze swojego wagonu. W Suchej nasz wagon wypadł z szyn. Maciek w okamgnieniu wyjrzał przez okno i zerwał hamulec bezpieczeństwa. Zaraz przybiegł konduktor, grożąc mu grzywną za nieregulaminowe zachowanie. Wysiedliśmy z pociągu, a Maciek, wskazując konduktorowi na słup trakcji elektrycznej, rzucił zwięźle: „Dużo dalej byśmy nie pojechali!...”.
Kiedy spotykałam Maćka, miałam wrażenie, że rozmaite sprawy nabierają właściwych proporcji. Jednak wtedy podczas wspólnej podróży przeżyłam coś więcej niż moment grozy i ulgę, że wszystko dobrze się skończyło. Maciek zareagował tak, jakby ten łomot zwiastował lawinę. Jeśli nie da się uniknąć zagrożenia, bezpieczeństwo zależy od koncentracji i umiejętności nabytych w takim stopniu, że spontaniczne działanie jest bezbłędne.
Gdybym wówczas była sama, to sparaliżowana nową dawką lęków utwierdzałabym się w przeświadczeniu, że sztuka przetrwania polega na rezygnacji ze spełniania pragnień. Maciek, zatrzymując pospieszny do Warszawy, zarazem zerwał we mnie jakąś blokadę uniemożliwiającą radowanie się życiem. Sprawił, że powróciłam do siebie samej.
W Maćku pełnię życia wyczuwałam tak silnie, że była darem nieznanej mi wcześniej wolności, zrodzonej w przenikaniu się radości z radykalizmem. Nie przypadkiem jego uczennica wspominała, że „Berbeka był bardzo wymagający, kochał wręcz stalową dyscyplinę”. Ten rys jego osobowości był ukryty za rozbrajającym poczuciem humoru. Mówimy zwykle o „stalowych nerwach” i „żelaznej konsekwencji”. Tymczasem „stalowa dyscyplina”, uszlachetniona empatią, pozwalała Maćkowi wymykać się natłokowi rozmaitych życia drobiazgów. Przyznał kiedyś: „Wracając z Himalajów, czuję się odmieniony. Mam znów siłę, by coś robić. Życie składa się ze zbyt wielu szczegółów, kłopotów, zmagań z banałem. Trzeba odetchnąć, żeby te przeszkody wydały się nieistotne choć na chwilę. Trzeba czasem spojrzenia z góry na to, co zdarza się w dolinach naszej codzienności. Człowiek traci do tego dystans. Góry go przywracają”.
Pełnia życia
Mieliśmy spotkać się, by zanotować choćby w formie impresji jego przemyślenia o górach. Zapewne o najgłębszym źródle pasji życia, jakim jest Bóg, byśmy pomilczeli. O pewne rzeczy nigdy nie odważyłam się zapytać. Na przykład o to, jak w 1988 r. przetrwał noc na Broad Peaku. Przed tegoroczną wyprawą powiedział: „Gehenna, jaką przeżyłem w czasie zejścia... Rzadko do tego wracam, nie lubię o tym opowiadać, bo nikt nie lubi opowiadać o tym, jak się po prostu powoli umiera w górach”.
Maciek zwykle przemilczał to, czego doświadczał w ekstremalnych sytuacjach. Niekiedy odwoływał się do symboliki lustra, jakby starając się ominąć budzenie bolesnych wspomnień. Jego słowa odsłaniają jednak więcej, niż sugerowałoby skojarzenie z dotykaniem krawędzi doczesnej egzystencji. Mówił: „Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Dlaczego więc ryzykuję stratę wszystkiego? Każdy chce zajrzeć na drugą stronę lustra”. „Nie wiem, czy umiem racjonalnie wyjaśnić, dlaczego pod pewne góry się wraca. W naszej podświadomości są strzępy informacji, obrazów z przeszłości. Tylu przyjaciół zostało na K2 na zawsze. To zostawia jakiś niepokój, zadrę w duszy. Chce się wrócić, zobaczyć, czy się da wejść. Przeżyć to, za czym gonili ci, co zginęli. Zrozumieć, dlaczego tak się stało”. Także dlaczego w 1964 r. zmarł wskutek wypadku na Dent d’Herens w Alpach jego ojciec.
Okruchy wyznań Maćka ledwo dają przeczuć, jaką intensywność przybiera pasja doświadczana zarówno w umiłowaniu gór, jak i w cierpieniu powodowanym dotarciem podczas wspinaczki do tak głębokiego wymiaru własnej tożsamości. Ujrzenie w sobie, jak w zwierciadle, śladów traumatycznych przeżyć i rozbłysków chwil niewyrażalnej szczęśliwości może wzbudzać palącą potrzebę przekroczenia polaryzacji doznań. Ufam, że Maciek, spełniając ćwierć wieku później marzenie o zimowym wejściu na Broad Peak, doświadczył upragnionej harmonii siebie z samym sobą, z górą i jej Stwórcą. Jak napisał św. Ireneusz: „Chwałą Boga jest człowiek żyjący w pełni”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.