Pięćdziesiąt lat temu, 22 listopada 1963 roku zmarł C. S. Lewis – profesor literatury angielskiej Uniwersytetu Cambridge, jeden z najwybitniejszych twórców powieści chrześcijańskiej na Wyspach, twórca Chrześcijaństwa po prostu i Listów starego diabła do młodego, najszerzej jednak znany jako autor cyklu Opowieści z Narni, siedmiotomowej sagi o dziejach krainy stworzonej przez Aslana, która przyniosła mu światową popularność.
Clive Staples Lewis urodził się w roku 1898 w Belfaście, w rodzinie protestanckiej. To właśnie środowisko, w tym konkretnym miejscu, protestanckim Ulsterze, właściwie przez całe życie twórcy Opowieści z Narnii wywierało nań decydujący wpływ. W jednym z listów pisanych pod koniec życia Lewis prosił o modlitwę w intencji przezwyciężenia uprzedzeń, które zaszczepiła we mnie ulsterska niania.
Ale przecież nie tylko o nianię chodziło, ale o całe środowisko ulsterskich protestantów, których najważniejszym spoiwem tożsamościowym był wojujący antykatolicyzm. Wojujący zza murów oblężonej twierdzy. Fenomen ten trafnie wyjaśniał Chesterton, określając protestancki Ulster jako nieźle wykształcony i nieźle prosperujący protestancki klin wbity w ciało kraju (…). Zdaniem Chestertona istnieje tylko jedno określenie dla tejże mniejszości w Irlandii, powszechnie używane. Brzmi ono: „Twierdza”. Irlandczycy mają zasadniczo rację mówiąc, iż protestanccy unioniści żyją wewnątrz murów „Zamku”. Wykazują oni wszystkie zalety i wady prawdziwego garnizonu stacjonującego w fortecy.
Antykatolickie uprzedzenia, którymi nasiąknął w dzieciństwie Lewis okazały się trwałe (o czym jeszcze będzie mowa) i wyostrzały jego czujność jako porządnego protestanta z Ulsteru (jak sam siebie określał) do tego stopnia, że podejrzliwość wzbudzały w nim nawet nabożeństwa anglikańskie Kościoła Wysokiego (High Church).
W roku 1908 dziesięcioletni Clive rozpoczął edukację w prywatnej szkole w Anglii (Wynard School w Watford). Znalazłem się w świecie, który natychmiast wzbudził we mnie głęboką niechęć – czytamy w jego autobiografii zatytułowanej Zaskoczony radością. Nie chodziło tylko o naturalne przygnębienie wywołane pierwszą, tak długą rozłąką z rodzinnym domem. Powodów niechęci było więcej. Po roku pobytu w angielskiej szkole młody Lewis w następujący sposób relacjonował ojcu swe wrażenia z uczestnictwa w anglikańskim nabożeństwie w tamtejszym kościele: Musieliśmy chodzić do kościoła św. Jana – świątyni, która pragnęła być rzymskokatolicka, ale bała się to powiedzieć – do kościoła, do którego każdy szanujący się irlandzki protestant czuje wstręt (…) To obrzydliwe miejsce, pełne rzymskich hipokrytów i angielskich kłamców, ludzi, którzy żegnają się krzyżem, kłaniają się przed Stołem Pańskim (który mają czelność nazywać ołtarzem) i modlą się do Dziewicy.
Czego (i kogo) musi się wystrzegać ateista?
Pisząc powyższe słowa Lewis był już właściwie ateistą. W przytaczanej autobiografii przyznawał, że jego dzieciństwo było zupełnie pozbawione nadprzyrodzoności, a do pierwszej Komunii oraz bierzmowania (konfirmacji) przystąpił jako człowiek niewierzący. Traktował później ten fakt jako jeden z najgorszych czynów popełnionych w życiu.
Pragnienie nadprzyrodzoności bynajmniej jednak nie zniknęło, ale wyrodziło się w skłonność do okultyzmu. Jako człowiek stojący u progu dorosłości C.S. Lewis – zgodnie z jego własnymi słowy – nie wierzył w nic poza atomami, ewolucją i służbą w wojsku, a materialistyczny wszechświat pociągał [go] z powodu jednej negatywnej cechy: braku Boga.
Jeden z artykułów wiary młodego Lewisa – służba wojskowa – stał się dlań doświadczeniem jesienią 1917 roku, gdy wraz z XIII Batalionem Lekkiej Piechoty Hrabstwa Somerset wyruszył na front do Francji. Wielka Wojna – pokoleniowe przeżycie setek tysięcy młodych ludzi okazała się czymś takim również dla Lewisa. A nawet czymś więcej, bo początkiem drogi do teizmu, a później do chrześcijaństwa.
Młody ateista nie może być zbyt ostrożny, strzegąc swojej wiary w nieistnienie Boga. Niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku – wspominał autor Chrześcijaństwa po prostu. W jego przypadku „niebezpieczeństwo” spotkało go w kwietniu 1918 roku, gdy lekko ranny trafił do wojskowego szpitala. Właśnie tam po raz pierwszy zetknął się z pisarstwem G.K. Chestertona. Czytając Chestertona, nie zdawałem sobie sprawy, w co się pakuję. Młody człowiek, który chce być wytrwałym ateistą, musi bardzo starannie dobierać lektury.
Po latach Lewis traktował zapoznanie się z twórczością autora Ortodoksji jako działanie Opatrzności, zwłaszcza zaś to, że jego pesymistyczne usposobienie, ateistyczne poglądy i niechęć do czułostkowości nie zraziły go do twórcy Wiekuistego człowieka.
Jeszcze mocniej Lewisową wiarą w niewiarę wstrząsnęło spotkanie w Oxfordzie z J.R.R. Tolkienem w roku 1926. Znajomość owa, z czasem przerodzona w przyjaźń, pomogła mu przełamać dawne uprzedzenia: Gdy zacząłem się obracać w świecie, ostrzeżono mnie (bez słów), że nigdy nie powinno się ufać papistom, a gdy zjawiłem się na Wydziale Anglistyki, otrzymałem (tym razem wyraźną) radę, by nie ufać filologom. Tolkien należał i do jednych, i do drugich.
Długie rozmowy z twórcą Hobbita pozwoliły Lewisowi pogodzić od dzieciństwa zdradzaną predylekcję do świata baśni i mitów z drogą do chrześcijaństwa. Prawdziwym objawieniem okazałą się dlań nauka Tolkiena o mitach jako preparatio evangelica. Po latach (w 1946 roku) przyznawał: Moje nawrócenie wynikało głównie ze świadomości, że chrześcijaństwo stanowi dopełnienie, realizację i spełnienie czegoś, co nigdy całkowicie nie opuściło ludzkiej świadomości. Nadal uważam, że agnostyczny argument o podobieństwach między chrześcijaństwem i pogaństwem działa tylko wówczas, gdy z góry zakładamy odpowiedź. Ta zaś brzmi najczęściej tak: skoro istnieje podobieństwo treści (motywów) między mitami a Ewangelią, to znaczy, że Ewangelia jest kolejnym mitem. Za Tolkienem C.S. Lewis podkreślał, że istnienie tych analogii należy rozumieć zupełnie inaczej: Wierzę, że w olbrzymiej masie mitów, które do nas dotarły, pomieszane zostały rozmaite źródła – prawdziwe historie, alegorie, obrządki, ludzkie upodobania do gawędziarstwa, itp. Wśród nich umieszczam również źródła nadprzyrodzone, zarówno diaboliczne, jak i boskie (…) opowieści te mogą stanowić preparatio evangelica – boską aluzję (przekazaną w poetyckiej i rytualnej formie) do tej samej głównej prawdy, która później zogniskowała się i jak gdyby „uhistoryczniła” we Wcieleniu. Prawdziwym pendant do tych słów są napisane później przez Lewisa Opowieści z Narnii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.