Rankiem w Niedzielę Świętej Rodziny AD 2013 zakończył swą ziemską pielgrzymkę światowej sławy polski kompozytor i człowiek wielkiego serca, Wojciech Kilar. Zamiast minutami ciszy powinniśmy honorować pamięć o nim godzinami słuchania jego muzyki.
Był światłem ze Śląska, głosem dotykającym Tajemnicy, a jego muzyka – metronomem Wszechświata i niebieską medycyną. Przemawiała do nas tym, czym sam żył, a co ubierał w alfabet nut – mówił podczas jego pogrzebu metropolita katowicki abp Wiktor Skworc. Miałam zaszczyt znać go osobiście, był wielkim przyjacielem mojego ojca i przyjacielem naszej rodziny. Był nowoczesnym artystą, który nie wstydził się tego, że jest człowiekiem głęboko wierzącym. Przekonałam się o tym wiele razy.
Między Lwowem i Katowicami
By zrozumieć twórczą drogę Wojciecha Kilara oraz niezłomność jego postawy, warto uzmysłowić sobie, jakie miejsca i wydarzenia kształtowały go przez ponad 81 lat życia. Urodził się 17 lipca 1932 r. we Lwowie, mieście wówczas polskim i pięknym. Ojciec Wojciecha był lekarzem, który za najważniejszy element ludzkiego bytu uważał sztukę. Sam, jako dorosły już człowiek, podjął trud nauki gry na fortepianie, co sprowadziło do domu Kilarów instrument i zaważyło na biografii małego Wojciecha. Matka była aktorką, kobietą mądrą i ciepłą. Dzieciństwo kompozytora było szczęśliwe i zasobne, typowe dla jedynaka z dobrego domu.
Po przymusowym wysiedleniu ze Lwowa Kilarowie przenieśli się do Rzeszowa, gdzie kilkunastoletni Wojciech uczył się gry na fortepianie w Państwowej Średniej Szkole Muzycznej. Jako pianista i kompozytor zadebiutował w wieku 15 lat na konkursie Młodych Talentów, wykonując własne Dwie miniatury dziecięce i zdobywając II nagrodę. W latach 1947–1948 rodzina Kilarów mieszkała w Krakowie, gdzie młodego pianistę szkoliła Maria Bilińska-
-Riegerowa. Ostatni etap szkolnictwa średniego to Państwowe Liceum Muzyczne w Katowicach, klasa Władysławy Markiewiczówny, oraz prywatne lekcje kompozycji u Bolesława Woytowicza. W roku 1955 Kilar ukończył z wyróżnieniem studia na katowickiej wyższej uczelni. Po studiach przez trzy lata pracował jako asystent Woytowicza w Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie. W roku 1959 został na rok stypendystą rządu francuskiego i kształcił się w Paryżu pod kierunkiem Nadii Boulanger. W ciągu swego długiego i twórczego życia, między rokiem 1958 a 2011, Kilar stworzył muzykę do ponad 150 filmów, wśród nich są tak znane, jak: Dracula (reż. F.F. Coppola), Portret damy (reż. J. Campion), Ziemia obiecana, Korczak, Zemsta, Pan Tadeusz (reż. A. Wajda), Przygody Pana Michała, Trędowata (reż. J. Hoffman), Sami swoi (reż. S. Chęciński), Lalka (reż. W. Has), Śmierć i dziewczyna, Dziewiąte wrota, Pianista (reż. R. Polański), filmy o Śląsku Kazimierza Kutza oraz wszystkie filmy Krzysztofa Zanussiego. I nie tylko zawrotna liczba jest tu znacząca, lecz przede wszystkim wielość tematów, umiejętność zilustrowania muzyką opowieści przeróżnych, od absurdalnego, zabawnego Rejsu po przejmującą, tragiczną historię Władysława Szpilmana. Jego polonez z filmowej adaptacji epopei Adama Mickiewicza Pan Tadeusz jest dziś najpopularniejszym polonezem od czasów Pożegnania Ojczyzny Michała Ogińskiego, rozpoczyna chyba każdą studniówkę. On sam jednak w jednym z wywiadów powiedział skromnie, że ma poczucie, iż bez niego „świat czy Polska może się obejść łatwiej niż bez lekarza albo pana wywożącego śmieci”.
Odrzucił awangardę
A przecież muzyka filmowa to jedynie ułamek twórczego dorobku Wojciecha Kilara, którym jest przede wszystkim muzyka symfoniczna. Wraz z Pendereckim i Góreckim uznawany jest za przedstawiciela sonoryzmu, nurtu, w którym nadrzędne było samo brzmienie. Bardzo szybko jednak – dysponując stosownym talentem, lecz nie odnalazłszy się w zimnym klimacie dźwięków bez emocji – wyplątał się Kilar z kleszczy awangardy i wrócił do punktu, jaki uznał za najwłaściwszy dla siebie, do pisania z atencją wobec starszych geniuszy, dorobku klasyki, reguł harmonii. A łatwo mu się było zatopić w pysze, bo już wówczas, gdy miał 30 lat, jego Riff 62 grały największe orkiestry świata, w tym Filharmonia Nowojorska. „Pan Bóg oblał mnie zimną wodą. Zrozumiałem, że awangardę muzyczną spotka taki sam los, jaki spotyka każdą awangardę. Takie ruchy odnowy są konieczne, ale nie można być ich niewolnikiem. W końcu wszystko wraca do Beethovenów, Mozartów, Monteverdich, mnichów gregoriańskich…”. Pojąwszy te myśli, zaczął wplatać w swe kompozycje wątki ludowe i religijne. „Muzyka to opowiadanie komuś o sobie, bez pogardy, bez poczucia wyższości. Trzeba umieć podrzeć partyturę, jeśli jest zła. Trzeba umieć spalić rękopis, jeśli się czuje, że nie jest on norwidowskim kształtem miłości” – mówił jako dojrzały już człowiek. W tymże więc duchu, zgodnym z sumieniem twórcy, wybiegły spod jego palców dzieła tak wspaniałe, jak Krzesany (1974), Bogurodzica (1975), Kościelec 1909 (1976), Siwa mgła (1979), Exodus (1981), Victoria (1983), Angelus (1984), Orawa (1986), Missa pro pace (2001), September Symphony (2003). Ostatnim dokończonym utworem jest II Koncert na fortepian i orkiestrę z roku 2011. Nie zdążył już tylko napisać muzyki do Obcego ciała Zanussiego. Wygrawszy wojnę z nowotworem, przegrał tę z chorobą popromienną. Wojciech Kilar odszedł do domu Pana rano 29 grudnia 2013 r. w swym katowickim domu.
Wojciech Kilar prywatnie
Katowicom pozostał wierny do końca swych dni, tak jak wierny był poznanej tam w roku 1954 żonie, Barbarze. Pobrali się w kwietniu 1966 r. w katowickiej katedrze i na przestrzeni 41 lat dźwigania codziennej wspólnoty tworzyli wzorowe małżeństwo, pełne wzajemnego szacunku i zrozumienia, wnoszące do domu spokój i pewność. „Ona była narzędziem Boga w moim życiu” – mówił Wojciech Kilar o żonie, z zawodu też pianistce. Ona – parafrazując wiersz Jana Twardowskiego pt. Wyjaśnienie – nie przyszła męża nawracać, jak z uśmiechem mówił Wojciech Kilar, tylko po prostu przy nim była i własnym życiem mu udowadniała, że Panu Bogu warto zawierzyć jak dziecko.
Poznałam go, gdy byłam dziewczynką, bywał w naszym łódzkim domu, ponieważ był przyjacielem rodziców i ojcem chrzestnym mojego brata. Mówił z domieszką żalu, że nie potrafi rozmawiać z ludźmi poniżej 17 lat; najmłodsi wyraźnie byli dlań zagadką. Ale wszystkie moje spotkania z Wojciechem Kilarem na przestrzeni już prawie 30 lat pokazywały mi jego niewiarygodną inteligencję, wrażliwość i prawość. Budził oczywisty dystans z uwagi na swą erudycję i sławę, ale w rzeczywistości był bardzo nieśmiały. Jako samotnik lubił ludzi cichych, którzy wiedzą, kiedy wyjść i kiedy zostawić mu całą przestrzeń. Kluczem do wszystkiego była dlań miłość. „Jeśli Dante i Tomasz Mann postanowili spuentować Boską komedię i Czarodziejską górę – dzieła, które zmieniły świat i człowieka – tym właśnie słowem, to wierzę, że jedyną odpowiedzią na pytanie o wartość sztuki jest właśnie miłość”, powiedział kiedyś. Ale nie tylko w jego kompozycjach tę miłość słychać. Najmocniej wybrzmiała ona w małżeństwie. Rozmowy z żoną zaliczał do najmilszych chwil swojego życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.