O Zbigniewie Romaszewskim nigdy nie mówiło się w liczbie pojedynczej. Powtarzało się zawsze: „Romaszewscy”. I nawet dzisiaj, niecałe dwa miesiące od niespodziewanej śmierci wybitnego polityka i działacza społecznego, wspominając go, używa się cały czas liczby mnogiej.
Niepotrzebny
Po 1989 r. cała rodzina Romaszewskich rzuciła się w wir organizowania normalnego, demokratycznego, wolnego państwa. Szczególnie Zbigniew Romaszewski, urodzony państwowiec, uważał, że musi mieć ono zdrowe struktury, dlatego opowiadał się za dekomunizacją i lustracją. Siłą rzeczy coraz bardziej oddalał się od części dawnych solidarnościowych kolegów, którzy opowiedzieli się za polityką „grubej kreski”. Wydawało się jednak, że Romaszewski znalazł dla siebie dobre miejsce w odrodzonym Senacie RP, w którym zasiadał nieprzerwanie przez 22 lata: od pierwszych wyborów w 1989 r. aż do roku 2011. To z jego inicjatywy postało m.in. Biuro Interwencji Kancelarii Senatu, którym kierowała oczywiście Zofia Romaszewska. Było to niejako symboliczne przedłużenie ich dawnej, wspólnej działalności w KOR. – Zbyszek był bardzo przekonany do tego naszego Biura Interwencji, które potem skasowano w mało elegancki sposób w 1995 r. Szkoda, bo udało nam się zrobić przez ten czas dużo dobrych rzeczy – zauważa Zofia Romaszewska. – On zawsze zajmował się bardziej kwestiami ogólnymi, systemowymi, analizował, co można zrobić, aby nie dochodziło do pewnych patologicznych sytuacji, z którymi stykaliśmy się w rzeczywistości nowej Polski, a my, wraz z zespołem, działaliśmy bardziej od strony praktycznej, interweniując w konkretnych, ludzkich przypadkach – dodaje.
Z biegiem czasu Zbigniew Romaszewski był jednak coraz bardziej rozczarowany i zasmucony rzeczywistością po 1989 r. III RP nie podobała mu się jako państwo. – Coraz bardziej utwierdzał się także w przekonaniu, że właściwie nigdzie go nie potrzebują. Nigdzie nie pasuje – relacjonuje pani Zofia. Był bardzo głęboko przekonany do potrzeby istnienia realnej kontroli państwowej – walczył więc o NIK. Dwukrotnie jednak przegrał te zmagania. – Charakterystyczne jest zresztą to, że jak się spojrzy na całą historię działalności taty, okazuje się, że on nigdy nie pełnił żadnego stanowiska państwowego – z wyjątkiem dwóch krótkich tygodni bycia prezesem Telewizji Polskiej. – mówi Agnieszka Romaszewska-Guzy, kwitując: – Myślę, że bolał go brak uznania dla tego, co robił i co próbował przekazywać poprzez swoją całą życiową postawę. Okazało się jednak, że dla Romaszewskiego nie ma miejsca w typowo partyjnej polityce.
Wojownik spolegliwy
Wśród polityków i komentatorów pojawiały się głosy, że Romaszewski ma trudny charakter, że jest zbyt pryncypialny i bezkompromisowy. Ktoś nawet nazwał go połączeniem Dzierżyńskiego z Robespierre’em. – To był sposób na polityczną dyskredytację, poprzez sugerowanie, że ojciec jest fanatyczny. A to nieprawda. Owszem, był zawsze człowiekiem głęboko ideowym, natomiast nie fanatycznym, a już na pewno nie w stosunku do ludzi. On zresztą miał głównie stosunek do spraw – jeśli coś mu się nie podobało, mówił o tym otwarcie – natomiast nie przypominam sobie prawie sytuacji, w których tata publicznie skrytykowałby jakąś osobę. Jego postawa życiowa była więc w zamyśle bardzo chrześcijańska – uważa Agnieszka Romaszewska-Guzy, która zżyma się na wszelkie opowieści o rzekomym trudnym charakterze ojca. – To taki fundamentalnie fałszywy i niesprawiedliwy wizerunek. Tylko dlatego, że tata miał marsa na czole i surowe rysy twarzy, ludzie uważali, że musi być okropnie groźnym i surowym człowiekiem. Tymczasem to kompletna bzdura. Owszem, jeśli ktoś nadepnął mu na odcisk w sprawach, na których mu szczególnie zależało, wówczas faktycznie potrafił zrobić straszną awanturę, wtedy stawał się prawdziwym wojownikiem. Natomiast w normalnych ludzkich relacjach był życzliwy i przyjazny – mówi córka senatora.
Wśród znajomych i współpracowników znany był zresztą jako człowiek bardzo uprzejmy i raczej o spolegliwym niż apodyktycznym charakterze. – Nigdy nie był problematyczny, poza jedną rzeczą: absolutnie życzył sobie palić papierosy w domu oraz jeść dużo dobrych rzeczy. I bardzo się martwił, kiedy oświadczyłam, że po tylu latach mam już serdecznie dosyć gotowania – śmieje się Zofia Romaszewska. Dramat, bo senator uwielbiał kuchnię swojej żony ponad wszystko. – Tata gotów był czytać mamie, albo nawet nauczyć się przygrywać jej na gitarze, byleby tylko nie nudziła się w kuchni i dalej mu gotowała – żartuje Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Przeprosiny za komucha
W ostatnich latach coraz bardziej irytowały Zbyszka personalne ataki w polityce, które stały się właściwie istotą tzw. politycznej debaty w Polsce. Gdyby natomiast prześledzić jego publiczne wypowiedzi, to praktycznie nie znalazłoby się zdań w rodzaju: Pipsztycki jest zły, a Kowalskiemu źle z oczu patrzy. To było kompletnie nie w jego stylu – zauważa Zofia Romaszewska. Paradoksalnie jednak to właśnie jedna z takich niewielu personalnych scysji została w szczególny sposób zapamiętana i przylgnęła do politycznego wizerunku Romaszewskiego. Podczas jednego z programów telewizyjnych, w czasie ostrej wymiany zdań na temat PGR-ów z posłem SLD Jerzym Wenderlichem, senator nie wytrzymał, mówiąc: „Kochany komuszku, przepraszam Cię, ale bezczelnie łżesz”. – O, tata rzeczywiście wyszedł wtedy z siebie i stanął obok. Bo on walczył jak lew o tych wszystkich wyrzuconych na margines transformacji ustrojowej, był bardzo krytyczny wobec tego, co zrobiono z PGR-ami, a tu nagle znalazł się postkomunista opowiadający, że to Zbigniew Romaszewski jest winien ich upadkowi – tłumaczy Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Tamta sytuacja miała jednak także swój nieoczekiwany ciąg dalszy. – Po katastrofie smoleńskiej mąż podszedł w Sejmie do posła Wenderlicha i przeprosił go za tamte słowa – mówi Zofia Romaszewska. Uznał po prostu, że w obliczu wydarzenia o takiej randze jak katastrofa smoleńska należy dokonać poważnych osobistych przewartościowań.
– Doskonale pamiętam jedną z rozmów w TVN i bardzo chciałabym dostać jej nagranie. To był wtorek po katastrofie, ojciec rozmawiał ze Stefanem Niesiołowskim, któremu usiłował powiedzieć, że może trzeba się zastanowić nad tym, jak wygląda dziś polityka i że ta katastrofa powinna przynieść refleksję nad tym, w jaki sposób traktuje się innych. Na co Niesiołowski cały czas się wzdrygał jak diabeł polewany święconą wodą, mówiąc, że to oczywiście bardzo straszna katastrofa, ale za chwilę będzie tak jak zwykle. A tata znowu, że może jednak da się coś zmienić. A tamten tylko: „Nie, nie, nic się nie zmieni. I niestety, czas pokazał, że to jednak Niesiołowski miał rację” – wzdycha córka Agnieszka.
Polityka wartości
Tymczasem Zbigniew Romaszewski nie umiał i nie chciał uczestniczyć w takim chocholim tańcu. Do polityki podchodził zresztą od zawsze w sposób wyjątkowo pryncypialny. Na jego stronie internetowej do dzisiaj można przeczytać takie oto motto: „Klikowość i partyjniactwo to nie polityka. Słowa polityka używajmy w jego podstawowym znaczeniu, jako trudną sztukę budowania kompromisów i organizowania współpracy społecznej”. – Tata nauczył mnie jednej ważnej rzeczy o polityce. Że choć podlega moralnemu osądowi, nieczęsto daje się w niej znaleźć proste rozgraniczenie: dobre – złe. Często podkreślał, że polityka jest konfliktem wartości, sztuką wyboru nie tylko między dobrym a złym, ale często między dobrym a lepszym i pomiędzy złym i jeszcze gorszym. Trzeba więc umieć sprawy hierarchizować i dobrze wybierać – wyjaśnia córka Agnieszka Romaszewska-Guzy. A pani Zofia dodaje, że jeszcze na kilka dni przed śmiercią jej mąż mówił, że dopóki będzie się uznawało, że w polityce nie ma wartości, a każde świństwo popełnione publicznie jest dopuszczalne, dopóty nic się nie zmieni. – Powtarzał, że to musi być stanowczo tępione – zaznacza dobitnie Zofia Romaszewska.
Czy zatem senator przegrał swoje polityczne życie? Chyba jednak nie, no bo skąd w takim razie na jego pogrzebie aż tylu ważnych polityków i państwowych dygnitarzy – w tym także wielu jego politycznych adwersarzy? – W moim przekonaniu to jest wielkie zwycięstwo taty, bo świadczy o tym, że osobowość i biografia człowieka mają jednak swoje znaczenie, mogą budzić szacunek nawet w poprzek politycznych podziałów. Pogrzeb Zbigniewa Romaszewskiego był rodzajem hołdu, tzn. takiego uznania i szacunku dla postawy życiowej ojca – uważa Agnieszka Romaszewska-Guzy.
I jeszcze jedna, bardzo wymowna rzecz: jedynym politykiem z lewicy, który pojawił się na pogrzebie Zbigniewa Romaszewskiego, był Jerzy Wenderlich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.