Z Bartłomiejem Wróblewskim, tegorocznym zdobywcą Korony Ziemi rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Zazwyczaj nic nie jest jednoznaczne…
– I tak samo jest w górach. W przypadku tamtego człowieka można było stawiać różne pytania: dlaczego on się tam znalazł bez wystarczającego wsparcia logistycznego, czy nie podejmował zbyt dużego ryzyka, czy był odpowiednio przygotowany. W sensie technicznym pomocy mogła mu udzielić tylko ośmioosobowa grupa ratowników. W takiej sytuacji ty sam jesteś bezradny, bo nic nie możesz zrobić – jedynie rozmawiać, apelować, przekonywać innych. Mówimy zresztą o sytuacji, w której każdy musi uważać także na siebie. To wszystko nie rozgrywało się w ułamkach sekund, tylko prawie dwa dni. Ostatecznie, choć było tam kilka wypraw wspinaczkowych, pomoc nie została zorganizowana. Tamten człowiek umarł. W codziennym życiu mówimy w takich przypadkach o dążeniu do sukcesu bez względu na koszty.
Co Ciebie w takich sytuacjach pionizuje?
– Modlitwa. W górach zawsze mam ze sobą różaniec. Ale modlitwa nie jest jakimś szczególnym aspektem wypraw górskich, tylko stałym elementem mojego życia, nieważne czy jestem w domu, w pracy, czy w górach. Wyniosłem to z domu. Zmieniają się tylko jej formy. Podczas tegorocznej wyprawy na Everest, codziennie śpiewałem Te Deum. I kiedy wszedłem na szczyt, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, to właśnie uklęknąłem i odśpiewałem „Ciebie Boga wysławiamy”. No, odśpiewałem, to może za dużo powiedziane.
Na tej wysokości to pewnie: „wycharczałem”.
– Tak, wycharczałem, to jest chyba dobre słowo (śmiech). A więc Te Deum jako akt strzelisty w momencie, który zdarza się pewnie raz w życiu, bo za życia wyżej już człowiek nigdy nie będzie.
Teraz zamarzyło się Tobie coś innego. Chcesz realizować „odwróconą” Koronę Ziemi.
– Od dawna zastanawiałem się nad tym, jak przekuć tę przygodę, aby służyła innym. Szesnaście lat podróży i wspinaczki było doświadczeniem bardzo indywidualnym. Dlatego teraz chciałbym pomóc w jakiś sposób ludziom, którzy żyją tam, gdzie te góry się znajdują, jeśli starczy sił może na wszystkich siedmiu kontynentach. I bardzo chciałbym, żeby taka „odwrócona” Korona Ziemi miała misyjny charakter.
Misyjny?
– Owszem, ponieważ mam silne przeświadczenie, że wiara, która nie jest przekazywana, do pewnego stopnia jest martwa. A głoszenie Chrystusa jest naszym podstawowym obowiązkiem jako chrześcijan. Tymczasem widziałem wiele miejsc, np. w Nepalu czy w Tybecie, gdzie chrześcijaństwo praktycznie jest nieznane. Myślę o takich projektach, które są nakierowane na wszystkich ludzi w danej społeczności, ale jednocześnie wspierają działalność misjonarzy. Do tego chcę wykorzystać zebrane doświadczenia, kontakty i wydeptane ścieżki do pozyskiwania potrzebnych funduszy.
Jak to sobie wyobrażasz?
– Należy skupić się na pierwszym projekcie. We wschodnim Nepalu powstaje nowa misja. Potrzeby są ogromne, bo to bardzo biedne miejsce w jednym z najbiedniejszych krajów w Azji. Na pewno trzeba zbudować szkołę i izbę położną. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma takiej izby, z czego bierze się wysoka śmiertelność kobiet i dzieci. W innych miejscach potrzeby będą oczywiście inne, być może nawet niekoniecznie pomoc materialna, bo akurat, tak jak w przypadku Australii czy Ameryki Północnej, pieniędzy tam nie brakuje. Na razie zaczniemy od szkoły i zobaczymy, co z tego wyniknie. Bezpieczniej mówić, że celem jest pierwszy szczyt „odwróconej” Korony Ziemi.
Bartłomiej Wróblewski – doktor prawa, konstytucjonalista, dyrektor Instytutu Prawa Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Poznaniu, twórca Archiwum i Muzeum Polskich Korporacji Akademickich, Członek Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu, zdobywca Korony Ziemi (1998–2014) – wszystkich najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów. Prowadzi stronę www.7szczytow.pl.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.