Z perspektywy doświadczenia bliskości śmierci inaczej patrzy się na życie – uważa biskup kaliski Edward Janiak, który osobiście doznał wielkiego cierpienia, walcząc z nowotworem złośliwym. 11 lutego 2015 r., kiedy obchodziliśmy Światowy Dzień Chorego, podzielił się swoim świadectwem z Redakcją i Czytelnikami „Niedzieli”
LIDIA DUDKIEWICZ: – Jak to jest, że w sytuacji choroby niektóre osoby odchodzą od wiary, a inne przeciwnie – umacniają swoją więź z Bogiem?
BP EDWARD JANIAK: – Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powtarzała: „Wszystko jest łaską”. Tak może mówić tylko ktoś, kto otrzymał łaskę dojrzałej wiary, kto doświadczył miłości Boga. Wtedy, jak mówi św. Paweł, już „nic nie zdoła go odłączyć od tej miłości Boga, objawionej w Jezusie Chrystusie” (por. Rz 8, 39). To jest samo serce tajemnicy wiary: dla jednych krzyż, cierpienie jest argumentem na to, że nie ma Boga, a dla innych, którzy otwarli się na słuchanie Jezusa, na Jego Dobrą Nowinę, o tym, że On właśnie po to przychodzi, aby wziąć nasze cierpienie, nasze umieranie na siebie – krzyż staje się miejscem bliskości z Chrystusem. On się objawia tam, gdzie świat się Go nie spodziewa. To jest Miłość. Będąc Bogiem, uniżył się, przyjął nasze ciało, zszedł do naszej biedy – i zwyciężył, pokonał śmierć, zmartwychwstał! Odtąd dla tego, kto uwierzy, wszystko może być łaską, bo jest doświadczeniem bliskości Chrystusa, który prowadzi nas do Nieba, do Domu Ojca.
Gdy dowiedziałem się, że mam złośliwego raka, różne myśli przychodziły mi do głowy, ale gdzieś w głębi serca była ta obecność Chrystusa Ukrzyżowanego, zaufanie, pokój... Przypomniały mi się wtedy słowa św. Jana Pawła II do chorych o tym, że ci, którzy cierpią, są najbliżej Krzyża Chrystusowego. Pojawił się także przed moimi oczami obraz, kiedy to św. Jan Paweł II przytulał krzyż w swojej kaplicy, nie mogąc uczestniczyć w wielkopiątkowym nabożeństwie Drogi Krzyżowej.
To był mój pierwszy pobyt w szpitalu w roli ciężko chorego człowieka. Do tej pory nie wiedziałem, co to słabość – i nagle takie doświadczenie kruchości życia... Można mówić piękne kazania, konferencje o sensie cierpienia, ale gdy sami stajemy wobec możliwej bliskiej śmierci, to dopiero wtedy widać tak naprawdę, jaką drogę przebyliśmy do tej pory, jaka jest nasza wiara. Jestem wdzięczny Panu Bogu za to doświadczenie, bo zobaczyłem, że ta moc, dzięki której mogłem znosić ból, na pewno nie pochodziła ode mnie samego. Czułem też szczególną opiekę św. Józefa – patrona mojej diecezji.
– Czy pracownicy służby zdrowia w jakimś sensie wyróżniali Księdza Biskupa jako pacjenta, np. traktowali na wyjątkowych warunkach?
– Cierpienie jest rzeczywistością, która sprowadza nas do właściwych wymiarów. Tu jesteśmy wszyscy równi, podobnie ubrani. Ja świadomie wybrałem zasadnicze leczenie w Poznaniu, a nie we Wrocławiu, gdzie mam wielu znajomych lekarzy, abym nie był pacjentem uprzywilejowanym. Owszem, muszę powiedzieć, że spotkałem tam wspaniały personel medyczny i doznałem wiele dobroci – ale oni tak traktowali wszystkich! Byłem pacjentem tak jak inni, posłusznym lekarzom, czekającym w kolejce na poszczególne zabiegi itd., i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Cieszyłem się natomiast, gdy mogłem trochę pomagać, pocieszając niektórych chorych zrozpaczonych. To też łaska Boga, że dał mi takiego ducha. Dla chrześcijanina nie ma przypadków. Skoro tam się znalazłem, to Bóg to przewidział. Dziwne by było, gdyby kapłan w takim miejscu nie stał się świadkiem nadziei. To było mocne doświadczenie, gdy co jakiś czas jeden z nas umierał, a jeszcze kilka godzin wcześniej prowadziliśmy ważne rozmowy. Nigdy tego nie zapomnę. To zmieniło moją relację do chorych, stali mi się bardzo bliscy. Z tej perspektywy doświadczenia bliskości śmierci inaczej już patrzy się na życie, na to, co jest naprawdę ważne... Oby tylko nigdy o tym nie zapominać!
– Jak wyglądała w czasie choroby więź Ojca diecezji z Kościołem lokalnym?
– Po ludzku patrząc – to trudny czas. Byłem przecież dopiero rok i kilka miesięcy pasterzem mojej diecezji. Owszem, odczułem dużo serdeczności, wielu ludzi się za mnie modliło. Dochodziły do mnie wiadomości o inicjatywach różnych grup modlitewnych... Nasuwało się jednak pytanie fundamentalne: „Panie, dlaczego tak, przecież dopiero zacząłem...”. Pewne światło przyszło ze strony jednego z biskupów, z którym leciałem samolotem do Rzymu z wizytą „ad limina”. Miałem wtedy złe wyniki badań medycznych, choroba była zapewne wypisana na mojej twarzy, ale koniecznie chciałem być razem z innymi biskupami z Polski na spotkaniu z papieżem Franciszkiem, aby właśnie pełnić posługę ojca diecezji. Otóż wtedy ten biskup powiedział do mnie: „Widocznie twoje cierpienie jest potrzebne w tej diecezji. Jeśli będziesz żył, zobaczysz, że księża będą z tobą i blisko ciebie”. I tak rzeczywiście się stało, i trwa do dzisiaj. Teraz trzeba, abym służył, na ile mi zdrowie pozwoli. Pragnę z miłością być blisko chorych, sędziwych i tych, którym wydaje się, że nikt o nich nie pamięta.
– Jerzy Duda-Gracz po swoim pobycie w szpitalu namalował obraz Chrystusa z przypiętymi do piersi elektrodami. Jaki obraz namalowałby Ksiądz Biskup?
– Ja nie umiem malować i nie znam tego obrazu, ale idea jest mi bliska. Kiedyś Andrzej Kijowski, krakowski literat, dowiedziawszy się o chorobie nowotworowej oka, powiedział: „Pan Jezus dzisiaj zachorował na moje oko”. To jest ta prawda, którą możemy przeżyć tylko w duchu wiary. Chrystus tak bardzo zjednoczył się z naszą naturą... A najlepiej wyraża to Eucharystia. On stał się Chlebem naszego życia. Karmiąc się Nim, stajemy się Jego Ciałem. Może dlatego nawiedziła mnie myśl, aby zorganizować Diecezjalny Kongres Eucharystyczny. Przygotowania trwają. Główne uroczystości będą miały miejsce w dniach 28 maja – 4 czerwca 2015 r. Oby poprzez ten Kongres Eucharystia stała się dla moich Diecezjan widocznym obrazem niesamowitej miłości Boga do człowieka.
– Czy Ksiądz Biskup zachęca diecezjan, by w porę zgłaszali się na badania?
– Teraz widzę, jak ważne jest, aby nie lekceważyć swojego zdrowia. Zawsze jest wiele do zrobienia, ale lepiej nie odkładać wizyty u lekarza, aby potem właśnie móc gorliwie pracować tam, gdzie nas Bóg posyła. Jednak zbytnie zajmowanie się sobą też nie jest dobre. Zresztą w szpitalu można spotkać ludzi, którzy bardzo dbali o swoje zdrowie, a choroba i tak przyszła. Dotyczy to także ludzi bardzo młodych. Dla nas, chrześcijan, najistotniejsze jest, aby mieć świadomość, że jest śmierć i że ona może przyjść w każdej chwili. Po tym, co przeżyłem, bardziej niż kiedykolwiek widzę, jak wielkim darem jest wiara, którą otrzymujemy w Kościele. Wiara – to jest najlepsze lekarstwo! Dzięki Chrystusowi wiemy, że ostatnie słowo nie należy do śmierci! Tak naprawdę tylko ten potrafi żyć, kto radzi sobie z tajemnicą śmierci. W przeciwnym razie życie może być ciągłą ucieczką, „zabijaniem czasu” pseudoproblemami...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.