O ojcostwie Boga
W swoim czasie na łamach „Tygodnika Powszechnego” ks. Józef Tischner w rozważaniu zatytułowanym Rekolekcje z Antonim Kępińskim zachęcał czytelników: „zastanówmy się dzisiaj, jak jest w naszym kraju. Czy wiele jest takich dzieci, które będą rozumiały słowa: «Ojcze nasz» skierowane do Boga? […] a młodzi niech się zastanowią także […] Czy ich dzieci będą mogły powiedzieć do Boga: «Ojcze nasz», czy będą rozumieć te słowa?”[1]. Skąd u filozofa takie wątpliwości? Widać już wtedy Tischner był świadom tego, że oprócz innych czynników wpływających na jakość naszej religijności, istotny wpływ mają wyobrażenie ojca i ojcostwa, a szerzej rodzicielstwa, w tym macierzyństwa. Parafrazując znane skądinąd słowa, można powiedzieć: Opowiedz mi o twoim ojcu, a ja powiem ci, w jakiego Boga wierzysz.
Tischnerowskim rekolekcjom patronował psychiatra Antoni Kępiński. Nie bez powodu. „Klinika była dla niego domem – mówi Tischner. – Dla chorych była miejscem rodzinnym. Traktowało się Kępińskiego jak ojca – ojca, który budził ufność, budził zaufanie. Śmiało można powiedzieć, że on tych ludzi jak gdyby drugi raz rodził dla świata, dla zdrowia”[2]. A zatem, ojciec to ktoś, kto rozbudza w dziecku umiejętność zawierzenia drugiemu. Ta umiejętność to jednak nie przyczyna, a skutek. Przyczyna znajduje się w tym wszystkim, czym dziecko nasiąka i czym oddycha w domu.
Nie wystarczy słyszeć powtarzane nieustannie zapewnienia, że kocham, wierzę ci, tęsknię za tobą. To trzeba, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, samemu odczuć i przeżyć. Wszelkiego rodzaju wyznania i deklaracje, jeśli są tylko słowami, nawet szczerze wypowiadanymi, stają się pustosłowiem. Młody człowiek po odkryciu, że za słowami stoi pustka, jeśli nawet komuś ufał, ufać przestanie. Pewnie stąd wzięło się powiedzenie: Jeden księdzem, a drugi złodziejem, choć obydwa od tej samej matki i ojca. Albo inne stwierdzenie: Dom porządny, katolicki, a dzieci bezbożne. W tym miejscu warto przypomnieć Sartre’a i jego perypetie ze spowiednikiem, którego posądził o zdradę tajemnicy spowiedzi jego ojcu, za co ten z kolei swego syna srodze ukarał.
Pedagogika strachu
Nam, chrześcijanom, pedagogika strachu nie jest obca. Ma ona mocne podstawy w Biblii. Dla przykładu: Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kocha go ten, kto w porę karci (Prz 13, 24); Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz, nie umrze (Prz 23, 13). W innym miejscu czytamy: Jeśli cię będzie nakłaniał skrycie twój brat, syn twojej matki, twój syn lub córka albo żona, co na łonie twym spoczywa, albo przyjaciel tak ci miły, jak ty sam, mówiąc: „Chodźmy, służmy bogom obcym”, […] nie usłuchasz go, nie ulegniesz mu, nie spojrzysz na niego z litością, nie będziesz miał miłosierdzia, nie będziesz taił jego przestępstwa. Winieneś go zabić, pierwszy podniesiesz rękę, aby go zgładzić, a potem cały lud (Pwt 13, 7. 9-10).
Przestępstwa, takie choćby jak powyżej opisane, zaczynają się niepostrzeżenie, wprost niewinnie. Mówi o tym prawie zapomniane przysłowie: „Od rzemyczka do koniczka”. Zanim złoczyńca popełni zbrodnię, swój proceder zaczyna od małych kłamstw, podkradania drobnych sum z portfela mamy itd. To prawda. Dlatego takie zachowania, według zwolenników pedagogiki strachu, należy bezwzględnie tępić, jeśli nie chcemy mieć w domu zbrodniarza.
Za wzór takiego podejścia do wychowania podaje się Boga Ojca, Jego sposób reagowania na grzech. Wciąż przecież powtarzamy katechizmową regułkę, że Bóg za dobre wynagradza, a za złe karze, a w naszych kościołach śpiewamy: „Zasłużyliśmy, to prawda, przez złości, / By nas Bóg karał rózgą surowości, / Lecz kiedy ojciec rozgniewany siecze, / Szczęśliwy, kto się do matki uciecze. […] // Ratuj nas, ratuj, Matko ukochana, / Zagniewanego gdy obaczysz Pana: / Mieczem przebite pokazuj Mu serce / Gdyć Syna na krzyż wbijali morderce. // Dla tych boleści któreś wycierpiała, / Kiedyś pod krzyżem Syna Twego stała: / Bóg nam daruje, byśmy nie cierpieli, / Cośmy wytrzymać za złość naszą mieli” (Serdeczna Matko)[3].
A zatem Ojciec to ten, który wymierza dzieciom sprawiedliwość, matka zaś ojcowski gniew uśmierza. Ona jest od miłości, on od sprawiedliwości. Ojciec w gniewie ma prawo karać, aż do wyeliminowania dziecka spośród żyjących: pierwszy podniesiesz rękę, aby go zgładzić, a potem cały lud. Matka ma tę ojcowską surowość powstrzymywać.
Oczywiście obraz Boga srogiego, bezwzględnie egzekwującego posłuszeństwo nie jest jedynym obrazem Boga Biblii. Wystarczy przypomnieć Pieśń nad Pieśniami, którą żydowscy egzegeci uważają za serce Biblii, czy przywołać choćby takie cytaty ze Starego Testamentu jak: Bądź jakby ojcem dla sierot, a jakby mężem dla ich matki, a staniesz się jakby synem Najwyższego, i miłować cię On będzie bardziej niż twoja matka (Syr 4, 10); Jak kogoś pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę; w Jerozolimie doznacie pociechy (Iz 66, 13); Podobnie jak pasterz pasie On swą trzodę, gromadzi [ją] swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie (Iz 40, 11); Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie (Ps 27, 10); Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15); Kiedy Izrael był jeszcze młody, bardzo go pokochałem i wezwałem mego syna z Egiptu […], to Ja go brałem na swoje ramiona. […] Byłem dla was wtedy jak matka, podnosząca do swych policzków niemowlę (por. Oz 11, 1-4).
Z tego porównania ojca ziemskiego z niebieskim rodzi się pytanie: Przed kim bronią się autorzy i wykonawcy pieśni Serdeczna Matko? Przed Bogiem? Przed ojcem rodzonym? Z całą pewnością bronią się przed jednym i drugim, jako że Bóg przybrał postać ojca ziemskiego i odwrotnie. Ojciec ziemski przybrał postać, a raczej przywłaszczył sobie twarz i autorytet Ojca Niebieskiego. Na nieszczęście dla obydwu ojców, to ich ojcostwo okazało się podróbką.
Z całą pewnością Bóg Ojciec z pieśni Serdeczna Matko z trudem rozpoznałby siebie w Ojcu Jezusa Chrystusa. Dowód? W Pierwszej modlitwie eucharystycznej o tajemnicy pojednania czytamy: „Ty (Boże) nieustannie wzywasz grzeszników do odnowy w Twoim Duchu i najpełniej objawiasz swoją wszechmoc w łasce przebaczenia. Wiele razy ludzie łamali Twoje przymierze, a Ty zamiast ich opuścić, zawarłeś z nimi nowe przymierze przez Jezusa, Twojego Syna i naszego Odkupiciela: przymierze tak mocne, że nic nie może go złamać”. Dlatego biskup Rzymu Franciszek nieustannie powtarza: „Nigdy nie potępiajmy, nigdy nie potępiajmy. […] Za każdym razem, kiedy grzech nas zawstydza, spotykamy Pana, który nam przebacza, tak jak chorzy, którzy uciekali się do Pana, żeby ich uleczył”[4].
Bluźnierstwo?
Poniższy cytat każdy z nas zna pewnie prawie na pamięć. Należy on do niezbywalnego dziedzictwa nie tylko polskiej, lecz także światowej kultury. Można do niego podchodzić na różne sposoby. Jedni będą widzieć w nim wyraz patriotyzmu autora, inni przejaw konfliktu, a może nawet ostrego kryzysu wiary czy też sumienia lub wprost buntu cierpiącego człowieka, bezsilnego wobec zła, jakie go dręczy. Można, nie bez podstaw, dopatrzeć się w tym tekście żalu do Boga, że milczy, a nawet przejawu pychy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.