W sierpniu Ola i David obchodzili dziewiątą rocznicę ślubu. Ona – Polka, on – Hiszpan. Poznali się czternaście lat temu w Niemczech, a język Goethego służył ich komunikacji na początku znajomości. Trzy pierwsze lata małżeństwa spędzili w Madrycie, w Polsce mieszkają od sześciu zim – David dla żartu lata pobytu w Polsce liczy zimami.
W sierpniu Ola i David obchodzili dziewiątą rocznicę ślubu. Ona – Polka, on – Hiszpan. Poznali się czternaście lat temu w Niemczech, a język Goethego służył ich komunikacji na początku znajomości. Trzy pierwsze lata małżeństwa spędzili w Madrycie, w Polsce mieszkają od sześciu zim – David dla żartu lata pobytu w Polsce liczy zimami. W grudniu ma przyjść na świat ich pierwsze dziecko, na które czekali dziewięć lat. Ma nosić imię José María – dla uczczenia św. Józefa, któremu – jak wierzą małżonkowie – zawdzięczają jego poczęcie. Drugie imię dziecka jest dla Najświętszej Maryi Panny.
Obydwoje małżonkowie korzystają z formacji Opus Dei („Dzieło Boże”), które – według słów św. Josémaríi Escrivy de Balaguera, założyciela tej instytucji Kościoła katolickiego – „stawia przed sobą zadanie rozwijania wśród osób wszelkich klas społecznych pragnienia doskonałości chrześcijańskiej w świecie. […] Opus Dei zamierza pomagać osobom, które żyją pośród świata – ludziom zwyczajnym, ludziom z ulicy – prowadzić życie w pełni chrześcijańskie, nie zmieniając biegu ich życia, ich codziennej pracy czy też świata ich marzeń i pragnień”[1].
Jak żyje wiarą małżeństwo dwunarodowe? Jaki wpływ na duchowość mają różne pochodzenie, odmienne tradycja i kultura? Czy występujące różnice mogą okazać się przeszkodą w jedności małżeńskiej?
Ola. Czyli o Polce, która chciała katolika
Do kościoła chodziłam z rodzicami od zawsze, ale moment mojego osobistego spotkania z Chrystusem miał miejsce, gdy miałam siedemnaście lat. To zmieniło wszystko. Jako młoda studentka, poszukująca przysłowiowej drugiej połówki, nie wyobrażałam sobie małżeństwa z chłopakiem, dla którego Pan Bóg nie byłby ważny. Daleko mi było do dojrzałej wiary, ale coś mi podpowiadało, że nie chciałam wiązać się na całe życie z kimś, z kim nie dzieliłabym tego, co dla mnie najważniejsze. (Znajomy Francuz uznał takie moje nastawienie za fundamentalistyczne). Podczas pobytu w Niemczech (w ramach Erasmusa) poznałam Davida. Polka – praktykująca katoliczka spotyka Hiszpana, który co prawda nie deklarował się jako niewierzący, ale w codzienności Bóg nie miał dla niego większego znaczenia.
Rodzice Davida – podobnie jak wielu Hiszpanów w ich wieku – zostali wychowani w wierze katolickiej, ale żyją bardzo daleko od Kościoła. Ich trzej synowie zostali ochrzczeni w Kościele katolickim tylko dzięki determinacji babci i cioci. To pokolenie (podobnie chyba jak i kolejne) cechuje swoisty synkretyzm religijny: figura Chrystusa – Dobrego Pasterza stojąca na szafce nocnej nie kłóci się z wiarą w samozwańczych oświeconych (jak na przykład Hrabia de Saint-Germain) czy w potęgę umysłu. W domowej bibliotece obok Biblii stoją książki New Age. David na przykład miał zwyczaj zbierania zgubionych monet w przekonaniu, że „przyciągną” kolejne. Ten jego nawyk mocno podnosił mi adrenalinę.
Miałam oczywiście liczne wątpliwości co do kontynuowania znajomości z Davidem. Przecież szukałam katolika, a spotkałam chłopaka wierzącego w jakiś bliżej nieokreślony duchowy patchwork, którego na szczęście nie praktykował, poza niektórymi rzeczami, jak choćby wspomniane monety. Decydujące znaczenie miała dla mnie jego otwartość na wiarę katolicką i tradycyjne podejście do kluczowych w życiu kwestii, jak choćby nierozerwalność małżeństwa.
Chodził ze mną na niedzielną Eucharystię – robił to tylko ze względu na dobre homilie księdza Alejandra. Na pozostałych częściach Mszy świętej nudził się (ale nie demonstrował tego ostentacyjnie). Zadawał mi wiele pytań w stylu: „Po co to wasze mea culpa na Mszy, skoro – jak mówicie – Bóg jest miłosierny i przebacza grzechy?”. Na wiele pytań Davida musiałam sama szukać odpowiedzi. Jego nieznajomość wiary ubogacała moją wiarę i słabą znajomość doktryny katolickiej (dziś widzę, że to niestety „specjalność” wielu katolików). Pamiętam poruszenie Davida pierwszym spotkaniem z Ewangelią – nie mógł oderwać się od tekstu. To wszystko mnie trzymało. Gdyby nie jego otwartość na sprawy wiary, najprawdopodobniej zakończyłabym ten związek. Taka ze mnie fundamentalistka…
Pan Bóg tak sprawił, że David w wieku dwudziestu pięciu lat przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie (Łk 10, 23). Jego mama była obecna na Eucharystii Pierwszej Komunii Świętej. Później miała miejsce nasza wyprawa do Rzymu, którą on traktował jako podróż turystyczno-historyczną, a ja jako spotkanie ze św. Piotrem. 31 grudnia 2007 roku w samym sercu Kościoła – na placu św. Piotra – David spadł z szawłowego konia i na krótko przed sylwestrową północą poczuł, że jest w domu – zrozumiał, że katolicyzm jest drogą jego życia. W Madrycie, gdzie mieszkaliśmy jako młode małżeństwo, zaczęliśmy korzystać z formacji Opus Dei, którą kontynuujemy obecnie w Polsce.
Początkowy porządek się odwrócił: obecnie wiara i pobożność Davida – swego czasu hiszpańskiego religijnego patchworkowca – jest dla mnie – Polki, która chciała katolika, niejednokrotnie dużym przykładem.
Bez wątpienia na drogę Davida do Kościoła duży wpływ miał polski katolicyzm. Po tylu latach tkwi w mojej pamięci jego głębokie wzruszenie podczas pierwszej kolacji wigilijnej, którą przeżywaliśmy z moją rodziną w Polsce. Poruszyła go piękna polska tradycja i bogata symbolika tego spotkania: odczytanie Ewangelii o Bożym Narodzeniu, dzielenie się opłatkiem, pusty talerz, choinka... Również piękne śpiewy podczas Triduum Paschalnego zawsze go poruszały, mimo że na początku w ogóle nie rozumiał treści pieśni. Dla kształtowania jego pobożności miał również znaczenie prosty fakt, że w naszym kraju poczucie sacrum wydaje się dużo większe niż w jego ojczyźnie. Na Zachodzie tylko co gorliwsi katolicy klękają przed Panem Jezusem ukrytym w tabernakulum, a kościół to niekoniecznie miejsce, gdzie naturalne jest zachowanie ciszy i skupienia. Kolejki do konfesjonałów to również polski fenomen, który wielu obcokrajowców o katolickich korzeniach wprawia w zdumienie i który notabene uwieczniają na fotografiach.
Muszę przyznać, że przy Davidzie ja sama odkrywam piękno i bogactwo naszej polskiej tradycji i kultury katolickiej. Również pobożności, choć do tej ostatniej mam raczej krytyczny stosunek.
Czy występują między nami różnice w życiu wiarą? Oczywiście, że tak! Byłoby nam nudno, gdyby ich nie było. Dotyczą na szczęście spraw drugorzędnych, w tym co zasadnicze, jesteśmy w jedności. Osobistą relację z Bogiem każde z nas przeżywa inaczej, i Bogu dzięki! Na przykład David ma większą pobożność do Matki Bożej, dla mnie z kolei centralną postacią w życiu wiary jest Jezus Chrystus. Inaczej postrzegamy Pierwszą Osobę Trójcy Świętej: dla mojego męża Bóg to tato patrzący z czułością na swoje dzieci, dla mnie to raczej ojciec, który stawia nam wymagania.
Zabawna rozbieżność zdań występuje między nami w kwestii liczby obrazów i figur religijnych, które mogą znajdować się w domu: mój mąż poobstawiałby wizerunkami Maryi Panny każde możliwe i godne tego miejsce, co ja uważam za przesadę, mimo że bardzo cenię piękną sztukę sakralną.
Zdecydowanie jednak w sprawach wiary (i nie tylko) doświadczamy dużej jedności. Przy okazji pisania tego tekstu tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że to właśnie wspólna religia sprawia, że nam – ludziom – jest do siebie blisko i że różnice między nami – jakiegokolwiek typu – kulturowe, rasowe, społeczne – się zacierają. Ta sama wiara decyduje z jednej strony o podobnym postrzeganiu świata, z drugiej – w wymiarze bardziej praktycznym – o większej łatwości wspólnego ukierunkowania życiowej drogi i dokonywania wyborów, zarówno tych ważnych, jak i mniej ważnych, związanych z codziennością. „Byłyby między wami różnice kulturowe, gdyby David nie poszedł drogą, którą poszedł” – tak zwięźle podsumował to mój tato.
Davida i mnie łączy coś znacznie więcej niż głęboka więź małżeńska: jest między nami niezwykła bliskość duchowa – komunia dwóch osób, którą zawdzięczamy wierze w tego samego Pana – Mistrza i Zbawiciela. Pięknie opisuje to Federico Suárez: „Związek pochodzący z miłości nadprzyrodzonej jest trwalszy i intensywniejszy niż wszelkie ludzkie relacje. […] Związek będzie o tyle silniejszy, o ile większa będzie intensywność miłości do Boga, jaka jest w duszach”[2].
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.