Jak żyje wiarą małżeństwo dwunarodowe? Czy różnice są do pogodzenia?

Życie duchowe Jesień/2015 Życie duchowe Jesień/2015

W sierpniu Ola i David obchodzili dziewiątą rocznicę ślubu. Ona – Polka, on – Hiszpan. Poznali się czternaście lat temu w Niemczech, a język Goethego służył ich komunikacji na początku znajomości. Trzy pierwsze lata małżeństwa spędzili w Madrycie, w Polsce mieszkają od sześciu zim – David dla żartu lata pobytu w Polsce liczy zimami.

 

Na pewno istotną kwestią jest fakt, że korzystamy z tej samej formacji religijnej. Mimo że spotkania formacyjne w Opus Dei są prowadzone osobno dla kobiet i dla mężczyzn, droga do osobistego uświęcenia, do której nawołuje Dzieło Boże, jest dla wszystkich taka sama. Razem z mężem staramy się wcielać w praktykę tego samego ducha, próbujemy w podobny sposób uświęcać pracę i życie rodzinne, zgodnie z nauczaniem Założyciela Opus Dei: „sekret szczęścia małżeńskiego zawiera się w tym, co powszechne, nie zaś w marzeniach. Polega na znalezieniu ukrytej radości, którą daje powrót do domu, na serdecznym podejściu do dzieci, na pracy codziennej, w której uczestniczy cała rodzina, na dobrym humorze w obliczu trudności, którym należy stawić czoło w duchu sportowej walki”[3].

David. Rzecz o Hiszpanie, który wrócił do Rzymu

Podczas liturgii sakramentu małżeństwa jednym z częstych czytań jest fragment z Księgi Rodzaju: Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem (Rdz 2, 24). Ten fragment definiuje powołanie zarówno małżonków, jak i rodziców jako „depozytariuszy” skarbu, którym są ich dzieci, ale tylko przez określony czas. Kiedy nadchodzi właściwy moment, dzieci opuszczą rodzinny dom, aby stworzyć własną rodzinę bądź wybrać drogę celibatu, w zależności od powołania otrzymanego od Boga.

W moim przypadku rozstanie z domem rodzinnym wiązało się z większą ofiarą, ponieważ oprócz niego opuszczałem też mój rodzimy kraj i moją kulturę. Ta rozłąka jest również trudniejsza dla moich rodziców z uwagi na odległość, która nas dzieli i brak możliwości częstszych spotkań. Piszę o tym bynajmniej nie dla stwierdzenia, jakoby małżeństwo między osobami różnych narodowości miało być trudniejsze lub jakoby różnica kultur czyniła je prawie niemożliwym. Mój zamysł jest zupełnie odwrotny, co postaram się zaraz wyjaśnić.

Pewien szczegół z przytoczonego wyżej fragmentu Księgi Rodzaju przykuł szczególnie moją uwagę i podczas modlitwy osobistej często do niego wracam. W zwrocie stają się jednym ciałem użyte jest dokładnie to samo słowo (hebr. echad), co w pierwszych słowach jednej z dwóch najważniejszych modlitw żydowskich Shema Izrael: Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym (Pwt 6, 4). Ostatnie słowo tego wiersza (jedyny) po hebrajsku również brzmi echad i – wśród wielu możliwych tłumaczeń – można je rozumieć jako „jedność w różnorodności”.

Warto tu podkreślić, że słowem zazwyczaj używanym dla wyrażenia „jeden” i „jedyny” jest yachid. By nieco lepiej zrozumieć tę jedność złożoną z różnych części, warto przywołać fragment Księgi Ezechiela: Tak mówi Pan Bóg: Oto biorę drewno Józefa, które jest w ręce Efraima oraz plemion Izraela, jego sprzymierzeńców, i przykładam je do drewna Judy, i czynię je jednym drewnem po to, by w ręku moim byli jedno (Ez 37, 19). Także tu dla wyrażenia „jeden” w rozumieniu jedności dwóch rozdzielnych elementów zostało użyte hebrajskie słowo echad.

Z powyższej refleksji płynie wniosek, że małżeństwo w rozumieniu biblijnym znaczy zdecydowanie dużo więcej niż umowa, obietnica czy wzajemna wola małżonków dzielenia życia „na dobre i na złe”. Dla Boga i dla nas wierzących – chociaż my czasem nie jesteśmy w stanie tego pojąć – ta jedność jest dużo większa. I jest tak to tego stopnia, że dla określenia jedności mężczyzny i kobiety w małżeństwie użyto dokładnie tego samego słowa co w odniesieniu do tajemnicy Trójcy Świętej, w której pod Trzema Osobami Boskimi kryje się jeden Bóg! Mężczyzna i kobieta stają się nierozdzielnie związani jako jedność – echad. Biorąc to pod uwagę, małżeństwo jest dla mnie tajemnicą, którą w pełni zrozumiemy dopiero w niebie. Tym bardziej należy z naciskiem głosić wielkość i istotę tego sakramentu, szczególnie że obecnie małżeństwo jest instytucją pozbawianą znaczenia.

Tym wstępem chciałem podkreślić, że w naszym małżeństwie, jak chyba w każdym innym związku dwunarodowym, fakt, że pochodzimy z pozornie różnych kultur, schodzi na dalszy plan. Istnieje między nami duża jedność, która obejmuje nie tylko życie wiarą, lecz także inne aspekty naszego życia. Nie chcę przez to powiedzieć, jakoby nie występowały między nami różnice zdań czy poglądów albo czasem (na szczęście rzadko) nie zdarzały się nam kłótnie. Jako przykład różnicy mogę na przykład wskazać dyskusje, które miewamy na temat posiłków.

W Hiszpanii, podobnie jak w innych krajach śródziemnomorskich, śniadania jada się na słodko: tosty z masłem i dżemem, babeczki, herbatniki. Bardziej konkretne składniki (wędlina, jajka…) pojawiają się na stole później – w okolicach drugiego śniadania (bocadillo) lub dopiero na obiad. Niemniej moja żona uważa, że takie śniadania nie są najzdrowsze i że posiłek poranny powinien być bardziej pożywny. Coś na zasadzie: „Herbatniki na śniadanie – kto to widział?!”. Problem polega na tym, że ja akurat bardzo lubię śniadania o śródziemnomorskim charakterze i rano zupełnie nie mam ochoty na nic „pożywnego”. Odpowiadam jej, że skoro to są zwyczaje kulinarne całego mojego kraju, to nie może być takie niezdrowe. Te nasze śniadaniowe „debaty” trwają już prawie dekadę, ale jak na razie w składzie moich porannych posiłków nic się nie zmieniło.

Wracając do tematu tego tekstu – życia wiarą w małżeństwie dwunarodowym – zarówno Aleksandra[4], jak i ja znamy język współmałżonka, co daje nam wiele wspólnych możliwości. Dla podkreślenia znaczenia tego faktu podam konkretny przykład. Niejednokrotnie zdarza mi się, że słuchając rozważania modlitewnego prowadzonego w języku polskim, pomyślałem: „Szkoda, że to nie jest po hiszpańsku, bo mógłbym to puścić mojemu młodszemu bratu”. Albo odwrotnie: będąc z naszymi polskimi znajomymi, nie możemy z nimi posłuchać naszych ulubionych rozważań dostępnych w języku hiszpańskim. Z moją żoną taka sytuacja nie ma miejsca i wspólnie możemy cieszyć się zarówno rozważaniami nad Katechizmem Kościoła Katolickiego hiszpańskiego bpa José Ignacio Munilli, jak i homiliami ks. Piotra Pawlukiewicza.

 Nasza modlitwa rodzinna odbywa się po hiszpańsku, głównie dlatego że na początku naszego małżeństwa mieszkaliśmy w Hiszpanii i nabraliśmy nawyku wspólnej modlitwy w tym języku. Jedyny wyjątek stanowi różaniec, który odmawiamy po hiszpańsku z Pod Twoją obronę w języku polskim (nie znamy tej modlitwy po hiszpańsku). Ciekawie jest z Litanią loretańską, którą jedynie ja znam na pamięć, więc odmawiam wezwania do Maryi Panny w mojej rodzimej mowie, na które moja żona odpowiada po łacinie, bo według niej ora pro nobis („módl się za nami”) wymawia się prościej niż hiszpański odpowiednik ruega por nosotros.

Zostawiając żarty na boku, kolejnym aspektem, który chciałbym podkreślić, są różnice w przeżywaniu liturgii występujące w naszych krajach. W tym wypadku – może ze względu na mój charakter – bardziej odpowiada mi polska powaga i szacunek obecne podczas liturgii. Tutaj dużo bardziej niż w Hiszpanii odczuwalna jest sfera sacrum, co ma miejsce przede wszystkim z uwagi na silną laicyzację, której doświadcza mój kraj, w którym wielu ludzi nawet nie klęka w momencie konsekracji. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że dotyczy to całej Hiszpanii, bo istnieją liczne wyjątki, jak choćby w Opus Dei, gdzie szacunek i troska o zachowanie właściwych form liturgicznych od samego początku szczególnie zwróciły moją uwagę. Widząc to, pomyślałem: „Ci ludzie naprawdę wierzą, że Bóg jest obecny tu i teraz”.

Dzięki środkom formacyjnym Opus Dei zrozumiałem, że powołanie małżeńskie jest moim pierwszym zadaniem i ten fakt powinien znaleźć swoje praktyczne odzwierciedlenie w codziennym życiu. Skoro Aleksandra jest moją drogą do świętości, powinienem mieć dla niej czas, być otwartym na jej potrzeby i przede wszystkim bardzo ją kochać, ale taką miłością, która wyraża się w codziennych szczegółach. I chociaż jest to szkoła na całe życie, noszę głębokie przekonanie, że warto ponieść ten wysiłek.

Podsumowując, moim zdaniem, narodowość małżonków ma dla ich życia wiarą znaczenie drugorzędne, ponieważ najistotniejsza jest waga sakramentu. Niemniej jeśli miałbym coś zaakcentować, powiedziałbym, że różnica kultur nie stanowi przeszkody, ale jest źródłem bogactwa, które pozwala kontemplować wiarę w nowych barwach.

 


[1] Rozmowy z Prałatem Escrivá, za: ‹http://www.pismaescrivy.org/book/rozmowy-punkty-24.htm›.
[2] F. Suárez, Maryja Dziewica, Pani Nasza, Radom 2005, s. 141.
[3] Rozmowy z Prałatem Escrivá, dz. cyt.
[4] Ponieważ „Ola” brzmi w języku hiszpańsku tak samo jak „cześć”, zwracam się do żony imieniem „Aleksandra”.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...