O pracy kapelana więziennego i charyzmacie zakonu trynitarzy opowiada o. Rafał Piecha OSST, który na co dzień pracuje w Zakładzie Karnym w Krakowie-Nowej Hucie rozmawiał Przemysław Radzyński
Co w pracy w więzieniu dla Ojca jest najtrudniejsze?
Na początku trudno było mi pogodzić się z tym, że ludzie wracają do zła, które robili. Po raz ostatni doświadczyłem czegoś takiego jakieś dwa lata temu. Jedna z pań, która przebywała w zakładzie karnym bardzo cieszyła się, że wychodzi z więzienia, bo wróci w końcu do swoich dzieci. Po dwóch miesiącach znowu spotkałem ją w areszcie śledczym… Pamiętam jak dzisiaj tę scenę, gdy się przede mną chowała, nie chciała mnie spotkać. Zobaczyłem ją przez przypadek, jak wychodziła na spacerniak. Zamurowało mnie. Poczułem osobiste rozczarowanie. Zastanawiałem się kto zawalił – ja czy system?
Dało to Ojcu do myślenia.
Uświadomiłem sobie, że to jest koszt naszej pracy, bo nie każdy jest w stanie sprostać rzeczywistości po wyjściu na wolność. Wówczas zacząłem częściej rozmawiać z osobami, które już odbyły wyroki, bo mamy z takim kontakt – darzą nas zaufaniem, więc regularnie się spotykamy ze sporym gronem. Zacząłem analizować ich wypowiedzi i pytania. Dotarło do mnie, że nawet rok przebywania w odizolowaniu, przy dzisiejszym skoku technologicznym, przy pędzie świata, to bardzo długi okres wyłączenia z rzeczywistości. Nawet po roku trudno się odnaleźć, a jak ktoś ma kilka czy kilkanaście lat wyroku? To też zmusza do rozwijania się w posłudze kapelana.
Jakie predyspozycje musi mieć kapelan więzienny?
Musi być cierpliwy. Tam trzeba zdobyć zaufanie, a nie da się tego zrobić zaraz po przekroczeniu progu więzienia. Pierwsze rozmowy bardzo często są prowokacyjne ze strony osadzonych. Niejednokrotnie jesteśmy wystawiani na próbę – opowiadają nam różne bajki, próbują omotać albo obiecują niestworzone rzeczy. Wtedy potrzeba też roztropności ze strony kapelana.
Pytałem Ojca o codzienność pracy kapelana, pytałem o sprawy trudne, chciałem jeszcze zapytać o cuda, które się tam dzieją?
Cudem jest to, że wielu ludzi przychodzi na Mszę św. pomimo krytyki i wyśmiewania, pomimo słyszanych ciągle negatywnych opinii na temat księży i Kościoła. Oni jednak przychodzą i cały czas ufają.
Poza tym jest wiele indywidualnych przypadków, gdy ludzie przez lata oddaleni od Pana Boga chcą wracać i odzyskują wiarę. W takim miejscu jak więzienie takie sytuacje mogą dziwić. Wiedzą, że zawiedli przyjaciele, pozostawiła rodzina. Więc kto zostaje? Pan Bóg! Ten, który nigdy nie zostawia. Ojciec Andrzej Bawer, który jest kapelanem aresztu śledczego w Krakowie-Podgórzu, co roku wykonuje z więźniami wizerunki Jezusa Nazareńskiego. Ten kult to bardzo ważna część naszego życia duchowego, która przekłada się też na działalność zewnętrzną. Wykonując wizerunki Pana Jezusa metodą decoupage więźniowie chcą nawiązać powtórny kontakt z rodziną. Na odwrocie swojej pracy wpisują dedykację i obietnicę – dla kogo to jest i co obiecują. Tak przygotowane obrazki o. Andrzej wysyła do rodzin. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie przyjechali do więzienia, żeby nie nawiązali powtórnego kontaktu. Pan Bóg łączy, po prostu łączy.
Jaki wpływ praca w więzieniu ma na Ojca życie wewnętrzne?
Odkrywam, że człowiek jest słaby. Kiedy tam idę, to wiem, że idę do grzeszników, ale mam świadomość, że ja tak samo jestem grzesznikiem, tak samo potrzebuję pomocy. Często ich postawa, ich zaufanie do Pana Boga, chęć pracy nad sobą, chęć przemiany życia, myślenia, postępowania są dla mnie samego bardzo motywujące.
Kiedy pierwszy raz odwiedził Ojciec więzienie?
Byłem w nowicjacie. To był przełom lat 2003/2004. Jako klerycy nawiązaliśmy wówczas współpracę z kapelanem aresztu śledczego na Montelupich w Krakowie. Pomagaliśmy w duszpasterstwie – prowadziliśmy audycje, rozmowy i spotkania, głosiliśmy Słowo Boże i katechezy, przygotowywaliśmy liturgię. To był pierwszy kontakt twarzą w twarz z osadzonymi.
Co Ojciec zapamiętał?
Pierwsze, co w tamtym miejscu uderzało, to trzask krat. Po prostu trzask. Teraz jak idę do pracy, to nie puszczam kraty swobodnie, tylko przytrzymuję ją ręką, bo nie lubię tego dźwięku. To jest charakterystyczny znak tego miejsca, taki dzwonek, który co chwilę przypomina, gdzie jesteś.
Co poza tym?
Obawa o swoje bezpieczeństwo, ale to emocje typowo ludzkie. Kiedy zaczynało się rozmawiać z tymi ludźmi, poznawało ich historie, to było widać, że jest się z człowiekiem, któremu poplątały się drogi życia.
Ojciec już wtedy nabierał przekonania, że praca w więzieniu to jest jego droga?
Dokładnie tak było. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem trynitarzy, to rozśmieszył mnie ich habit. Pomyślałem: „w życiu nie ubrałbym czegoś takiego”. (śmiech) Pan Bóg sprawił, że dziś noszę ten habit [na białym habicie trynitarze noszą biały szkaplerz z czerwono-niebieskim krzyżem – przyp. red.]. Ale z tym habitem jest jak z więzieniem. Na pierwszy rzut oka coś wydaje się człowiekowi dziwne, nieprzystające. Ale jeśli zagłębić się w tę rzeczywistość, w to, co kryje się za powierzchownością – wtedy można do tego zapałać miłością.
Wyjaśnijmy, że biel szkaplerza symbolizująca początek wszystkich barw oznacza Boga Ojca, niebieska pozioma belka krzyża to symbol Syna Bożego, a czerwona pionowa – Ducha Świętego. Gdzie Ojciec pierwszy raz zobaczył człowieka w tym habicie?
Pierwszy raz trynitarzy zobaczyłem w Kalwarii Zebrzydowskiej. To był początek roku akademickiego na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.
Był Ojciec klerykiem w diecezjalnym seminarium w Krakowie.
Pochodzę z małej wioski i dla mnie droga powołania była związana wyłącznie z klerem diecezjalnym. Życie zakonne było dalekie. Dopiero jak przyjechałem do Krakowa to zobaczyłem, jak wielkie jest spektrum charyzmatów, które czekają, żeby je podjąć. Z trynitarzami miałem kontakt, bo studiowaliśmy na jednym roku. Od słowa do słowa zacząłem poznawać ten charyzmat. Postanowiłem sprawdzić czy Pan Bóg chce, żebym został trynitarzem. Zostałem, to znaczy, że chciał mnie tutaj.
Czy chłopak myślący o wstąpieniu do Waszego zakonu powinien być gotowy już na początku rozeznawania swojego powołania, że zostanie kapelanem w więzieniu?
Rozeznawaniu służy czas formacji. Jest dwuletni postulat, potem nowicjat i studia. U nas jest duży nacisk na naukę języka włoskiego (nowicjat odbywa się we Włoszech), ze względu na prowincję, do której należy Polska. Kontakty z zagranicą są cały czas obecne. To rozwija człowieka ale też daje możliwość pracy nie tylko w kraju.
Rozeznawaniu służy też życie we wspólnocie, gdzie młody człowiek obserwuje w jaki sposób bracia żyją, co im pomaga a co przeszkadza w wypełnianiu charyzmatu. Zakon jest otwarty na braci (nie każdy trynitarz musi być kapłanem), którzy mogliby np. podjąć studia w kierunku sprzyjającym realizacji charyzmatu.
Odkrywanie charyzmatu jest więc stopniowe – nikt nikogo po tygodniu nie wyśle do pomocy kapelanowi w więzieniu. Najpierw trzeba zobaczyć czym żyje wspólnota, co jest jej sercem, gdzie bije jej źródło, dla Kogo i po co ta wspólnota żyje. Dopiero z tego wychodzi to, co wspólnota tworzy na zewnątrz. Życie zakonne skupia się wokół tego, co nas jednoczy. Trynitarzy jednoczy Bóg w Trójcy Świętej Jedyny i misja zakonu, którą realizujemy na zewnątrz. Wewnętrznie musimy być gotowi, żeby na zewnątrz ukazać bogactwo, które dostajemy od Pana Boga.
Artykuł pochodzi z eSPe 5/2015. Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.