To nawrócenie rozpoczęło się od wielkiej tragedii. Córka dr. Anthony Levatino umarła na jego rękach. A krótko potem on zaczął odchodzić od procedury aborcji, która przez lata była jego chlebem powszednim.
Ukochana córka państwa Levatino biegała jak co dzień po dworze. I nagle, niemal na ich oczach, potrącił ją samochód. Rodzice robili wszystko, by uratować jej życie, ale zanim dojechała karetka pogotowia, dziewczynka skonała w ich ramionach. To był szok, tym bardziej że dziewczynka była przez nich adoptowana i długo czekali, by przyjąć ją do domu. Kilkanaście dni później doktor Levatino wrócił jednak do swojego normalnego zajęcia, jakim była… aborcja. To miał być rutynowy zabieg, ale wcale takim nie był.
– Rozpocząłem aborcję, wprowadziłem do organizmu chwytak i dosłownie wyciągnąłem rękę i nogę. Trzymałem je w chirurgicznym narzędziu i przyglądałem się im. I byłem chory – wspominał lekarz. – Ale gdy już rozpocząłeś aborcję, nie możesz się zatrzymać, dopóki nie wyciągniesz wszystkich elementów ciała dziecka na zewnątrz. Musisz je ułożyć na stole, bo inaczej pacjentka może dostać zakażenia krwi i umrzeć. Walczyłem więc ze sobą i dokończyłem tę aborcję – opowiada. I właśnie ta dramatyczna aborcja stała się początkiem przemiany jego serca. – Pierwszy raz w życiu, po wszystkich tych latach, wszystkich tych aborcjach, rzeczywiście zobaczyłem, mam na myśli, że naprawdę zobaczyłem w tych resztach ciała na stole, że to jest ktoś, kto był czyimś synem lub córką, i to wszystko, co byłem w staniem wówczas zobaczyć. Nie widziałem już, jak wielkim jestem lekarzem. Nie widziałem, jak pomogłem kobiecie w kryzysie. Nie widziałem 600 dolarów, które zarobiłem w 15 minut. Wszystko, co widziałem, to czyjegoś syna lub córkę. A odkąd straciłem własną córkę, to wyglądało dla mnie zupełnie inaczej – dodał.
Przemiana serca aborcjonisty była jednak powolna. I trudno się temu dziwić. Dr Levatino wykonywał wówczas aborcje w pierwszym i drugim trymestrze ciąży od ponad dziesięciu lat. Był – jak sam przyznawał – gorącym zwolennikiem prawa do wyboru, a sam wykonał ponad tysiąc dwieście aborcji. Miał wprawdzie momenty zwątpienia, gdy odkrył – gdy sam chciał adoptować dziecko – że niemal nie rodzą się dzieci, które ktoś chce oddać do adopcji, ale osobiste szczęście (krótko po przysposobieniu córki jego żona poczęła i urodziła syna), a także niezłe zarobki przesłaniały prawdę o tym, czym jest aborcja. I dopiero dramat śmierci własnego dziecka zaczął odsłaniać mu oczy. Początkowo lekarz przestał wykonywać aborcję w drugim trymestrze ciąży, ale nadal zabijał dzieci na wcześniejszym etapie rozwoju. Po kilku miesiącach jednak uznał, że niezależnie od wieku dziecka, to nadal jest czyjaś córka czy syn i w 1985 roku zaprzestał dokonywania aborcji. – Nigdy już jej nie przeprowadziłem i mam pewność, że nigdy nie przeprowadzę – podkreślił lekarz.
A jednak, mimo takiej postawy, dr Levatino nie przystąpił do ruchu pro life. Dlaczego? Bo jak sam twierdził, był pod wpływem mediów, które przedstawiały obrońców życia jako wariatów. I dopiero po wielu latach, gdy poznał – podczas jakiegoś spotkania – zaangażowanych prolajferów osobiście – zaczął opowiadać o swoim doświadczeniu w szkołach i na spotkaniach. I zaangażował się w obronę życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.