Kiedyś sam zabijał nienarodzone dzieci. Po tym, co przeżył w sanktuarium maryjnym, dr John Bruchalski, zwolennik aborcji, stał się żarliwym obrońcą życia.
Kim jest dla Pana Bóg?
Bóg jest moim Ojcem. Kocham Go, a On mnie – i to bardziej, niż jestem w stanie sobie wyobrazić. Zna mnie lepiej, niż ja znam samego siebie, i wie, co jest dla mnie najlepsze.
Jaki obraz Boga i wiary miał Pan w sercu jako dziecko i nastolatek?
Dorastałem we wspaniałej katolickiej rodzinie. Ważne były uczestnictwo we Mszy św., modlitwa i służba innym. Kiedy podrosłem i studiowałem medycynę, moja wiara zubożała: nie miałem prawdziwej więzi z Jezusem, ale ciągłą niepewność i wątpliwości, w głowie i w sercu.
Dlaczego został Pan lekarzem ginekologiem?
Kuzyn, z którym byłem zżyty, zamierzał zostać lekarzem, więc ja też. Wybrałem specjalizację z ginekologii, bo chciałem pomagać kobietom rozwiązywać ich problemy zdrowotne. Mój profesor mawiał, że można się nauczyć słuchania drugiego człowieka, a jest to szczególnie ważne, jeśli przepisujemy środki antykoncepcyjne czy przerywamy ciążę. I dodawał, że są to sposoby zarówno na promowanie zdrowia, jak i na zwiększenie dochodów.
Co było dla Pana najważniejsze na początku kariery?
Troszczyłem się tylko o fizyczność moich pacjentek – były „chorymi jajnikami, chorą macicą” itd. Liczyły się dla mnie pieniądze i prestiż. Dziś wierzę w leczenie całej osoby: ciała i duszy. Moja praktyka skupia się raczej na zapobieganiu chorobom niż na nich samych.
Nasze życie budujemy z drobiazgów – kontaktów z ludźmi, których spotykamy, uczuć, którymi zostajemy obdarzeni. Jak w tym kontekście wspomina Pan swoją pierwszą aborcję?
Użyła pani właściwego słowa „obdarzeni”. Życie jest darem od Boga, a my łatwo o tym zapominamy. Jako lekarz zawsze byłem świadomy, że życie i śmierć ludzi jest w moich rękach. Jeśli nie ma się oparcia w Opatrzności, to brzemię spada na barki człowieka. Pracowałem w sali operacyjnej z wielkimi przeszklonymi ścianami. Patrzyłem na niebo i chmury z poczuciem, że jestem dawcą życia, a to Bóg nim jest.
Na sali operacyjnej ważą się losy ludzi – i kobiety, której operacja ratuje życie, i dziecka, które się zabija. Podczas aborcji wszyscy są spięci. Wiedzą, że odbierają życie, którego kobieta nie chce w sobie nosić. A przecież gdyby czas był bardziej przychylny, gdyby chłopak ją kochał, gdyby rodzice ją zrozumieli – byłaby w innej sytuacji.
Z jakiego powodu kobiety zwykle decydują się na aborcję?
Siedem na dziesięć kobiet jest do tego przymuszanych, bo chłopak, mąż, rodzice, przyjaciele czy pracodawca chcą aborcji. Wszystkie mówiły o „kiepskim czasie”: „Teraz muszę się uczyć”, „Jestem za młoda”, „Nie jestem w stałym związku”, „Nie dojrzałam do macierzyństwa”, „Choruję, za dużo piję…” itd.
Aborcje z powodu zagrożenia życia matki, gwałtu czy kazirodztwa to zaledwie 1 procent, przyczyną pozostałych 99 procent jest wygoda. A przecież wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, stworzonymi na wzór i podobieństwo naszego Niebiańskiego Ojca. I dlatego każde życie jest święte.
Jak aborcja wpływa na ciało i psychikę kobiety?
Kobiety, które doświadczyły aborcji, odczuwają jej następstwa. Sześć na dziesięć mówi: „Czuję, że umarła część mnie”. Głównym zagrożeniem fizycznym po krwotoku i infekcji są późniejsze problemy z zajściem w ciążę i porodem, który często jest przedwczesny. A to niesie ze sobą ryzyko śmiertelności niemowląt, niepełnosprawności, wad, problemów behawioralnych. Zwiększa się prawdopodobieństwo porażenia mózgowego i chorób przewlekłych. Wśród dzieci kobiet, które dokonały aborcji, jest aż 38 razy więcej noworodków z bardzo niską masą ciała niż w normalnej populacji. W Polsce między 1989 a 1993 rokiem liczba aborcji spadła o ponad 97 procent, a liczba przedwczesnych porodów między 1995 a 1997 rokiem – o 21 procent!
Aborcja zostawia ślad w psychice kobiety – ryzyko samobójstwa jest średnio 3,5 raza większe. W pierwszym roku po przerwaniu ciąży jest ono sześciokrotnie wyższe, a w ciągu kolejnych ośmiu lat – 2,5 raza. Prawdopodobieństwo depresji wzrasta o 65 procent, pięciokrotnie większe jest ryzyko wpadnięcia w nałóg alkoholowy lub narkotykowy, a 40 procent z tych kobiet cierpi na zaburzenia łaknienia.
Więcej niż połowa kobiet po aborcji ma zaburzenia seksualne, nie jest w stanie czerpać przyjemności ze współżycia i odczuwa ból w okolicach miednicy. To prowadzi do unikania seksu, krótszych zbliżeń i – w konsekwencji – często nawet do rozwodów. Aborcja pozostawia więc trwałe ślady.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.