Z Szymonem Hołownią, autorem książki Święci codziennego użytku, o świętości naszej powszedniej, robionej „tu i teraz” rozmawia Marta Brzezińska-Waleszczyk
A czy my dziś w ogóle mamy ambicje na bycie świętymi, czy wystarczy nam wypełnienie paru przykazań?
– Czasem mylimy obrzędowość i przywiązanie do pewnych wartości moralnych z chrześcijaństwem, a to nie tak. Pobożność czy religijność w obrzędowym znaczeniu daje ciepło, ale nie daje światła. Światło daje osobista relacja z Chrystusem. To bywa trudne, ale to jedyne światło, do którego powinniśmy w życiu dążyć. To smutne, że pewnie 90 proc. ludzi, których zapytasz na ulicy, odpowie ci, co Kościół mówi o in vitro, ale kiedy zapytasz o Jezusa, to powiedzą niewiele ponad formułki z katechezy.
Z czego to wynika?
– Święci w Polsce bywają dziś często zaprzęgnięci do wózka narodowo-historycznego, przypięto im emblematy i dziś mają potwierdzać wizję Boga i Ojczyzny, certyfikować modele narodowo-religijnego bohaterstwa. Rzeczywistość jest bardziej złożona. Trzeba zobaczyć w świętych kogoś więcej niż postacie ze sztandarów. Przecież oni także się mylili – zdarzało im się mówić albo pisać bzdury. Nie ma co owijać w bawełnę. Oni byli ludźmi i błądzili, ale zmagali się złem. Bóg nie chce, żebyśmy byli idealni, ale byli sobą w staraniu się, a nie efektach. Musimy się uwolnić od mentalności efektów.
Rozmawiamy o świętości na co dzień, więc trudno byłoby nie zapytać, czy to, co robisz w Afryce, postrzegasz jako swoje poletko do odprawiania powszedniej świętości?
– Nie wiem, ale niewiele rzeczy w moim życiu ma tyle sensu, co Afryka. To jest coś, co uczy mnie człowieczeństwa, spełnia. Nie wiem, czy kiedyś osiągnę poziom świętości, pewnie nie, ale praca w Afryce to spotkanie z ludźmi, które naprostowuje mój kurs. Nic mnie tak nie fascynuje jak spotkania z biednymi – rozmowy z bezdomnymi, pacjentami hospicjów... To bycie z człowiekiem całkiem odarte z kontekstu TV – radio – publicystyka – Kościół itd. Tkanie świata u samych podstaw. Nigdzie nie jestem bardziej człowiekiem niż tam.
Trzymając się tezy, że świętość jest tym, co robimy na co dzień, także w relacji do bliźniego, zapytam o palącą ostatnio kwestię imigrantów. Afryka jest dla Polaków odległą perspektywą, podczas gdy do naszych drzwi pukają uchodźcy, np. z Syrii. Po paryskich zamachach nie palimy się do pomocy. Nie ma Pan wrażenia, że uciekamy od problemu? Możemy pomagać, ale tylko wtedy, kiedy nie wymaga to od nas zbyt wiele? Wyznaczamy ścisłe granice pomocy, a kiedy potrzebujący je przekraczają, to się odwracamy.
– Mam wrażenie, że wielu z tych, którzy tak głośno opowiadali się za nierozerwalnością małżeństwa czy byli przeciw in vitro i motywowali to nakazami Ewangelii (ja sam zaliczam się do ich grona), odwoływali się do niej chętnie, dopóki ich samych niewiele to kosztowało (bo przecież oni in vitro akurat i tak nigdy by nie zrobili). W znacznej mierze urządzaliśmy więc życie innym. Kiedy natomiast ta sama Ewangelia chce urządzić życie nam, a to ma nas słono kosztować, pojawiają się setki wytłumaczeń. A przecież Ewangelia mówi wyraźnie: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”, i tu nie ma gwiazdki, pod którą jest dopisane małym drukiem: „No chyba, że byłem muzułmaninem, Syryjczykiem, wtedy możecie mnie nie przyjąć”. Masz zaryzykować swoje poczucie bezpieczeństwa, pieniądze, pewność jutra... Swoje, nie innych. Ciebie ma boleć. Nie chcemy, żeby nas bolało. Stąd płynie antyuchodźcza, totalnie nieewangeliczna retoryka.
I tu pojawia się pytanie: „Hołownia, ile osób weźmiesz do siebie”?
– Całkowicie bezsensowne, bo nie o to chodzi, żebym ja wziął kogoś do domu, w którym ten człowiek cały czas będzie się czuł obco i potykał o nie swoje graty. Chodzi o to, żebyśmy razem, wspólnie, stworzyli dla kogoś jego własny dom, dali mu szansę! Moglibyśmy spróbować tego, co znaczy chrześcijaństwo w praktyce, a nie puszyć się i zasłaniać Ewangelią. Angeli Merkel można nie lubić, ale warto jej posłuchać, kiedy mówi, że jeśli obawiamy się zalewu islamu, to zacznijmy w końcu żyć jak chrześcijanie.
Pisałeś o monopolu na zbawienie, więc na koniec zapytam, czy jest monopol na świętość? Czytając niektórych katolickich publicystów, mam wrażenie, że tak. Oni już tu i teraz wiedzą, że ktoś jest zły i do nieba nie wejdzie. I tak jak rozdawane są aureolki podczas kanonizacji, tak oni wlepiają wilcze bilety.
– Zawsze lepiej zajmować się własną świętością niż czyjąś. Życie życiem innych i ich ocenianie jest niebezpieczne. Moi adwersarze wyciągną tu cytat o braterskim upomnieniu, ale ja również mam kilka, np. o belce w oku. Ewangelię można wyrwać z kontekstu, a przecież chodzi o patrzenie na całość, widzenie ducha, a nie tylko litery. Ci, którzy z kategorycznością mówią, kto pójdzie do piekła, będą mieć problem, kiedy ktoś, kogo nie lubią, trafi do nieba. Jeśli Czesław Kiszczak wyspowiadał się przed śmiercią, to niewykluczone, że jest w niebie. Co wtedy? Boli cię ta świadomość? To powiedz to otwarcie: „Boli mnie zachowanie Jezusa, który kanonizuje Dobrego Łotra, który dobrze przeżył wyłącznie dwie ostatnie minuty swojego życia”; „Boli mnie przypowieść o ostatnich robotnikach w winnicy, którzy – totalnie wbrew ludzkiemu poczuciu sprawiedliwości – dostali tyle samo za chwilę pracy, co ci, którzy w znoju tyrali cały dzień”. Ewangelia nie jest po to, żeby nam było miło żyć. Ewangelia wstrząsa, szokuje, czasem boli, tak jak boli ruch, gdy człowiek wyrywa się z odrętwienia. A Boże wskazania są nie po to, żeby mi czegoś zabraniać, ale by mnie chronić. Także – „nie osądzaj”. Ono jest po to, żebym się nie zbłaźnił swoimi wyrokami.
Szymon Hołownia - dziennikarz i publicysta. Założyciel fundacji Kasisi, wspierającej dom dziecka w Zambezii, oraz fundacji Fabryka Dobra, która wspiera najbiedniejszych i chorych mieszkańców Republiki Demokratycznej Konga i Rwandy.. Autor wielu poczytnych książek, w tym popularnych Tabletek z krzyżykiem. Laureat Nagrody „Ślad” im. bp. Jana Chrapka w 2007 r. oraz w kategorii "Wiktor publiczności" za rok 2010.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.