Czego o chrzcie Polski nie dowiedzieliście się w szkole

Więź 1/2016 Więź 1/2016

Rocznica „chrztu Polski” to dobra okazja, aby przypomnieć, co właściwie stało się przed 1050 laty. Teoretycznie wszyscy wiemy, jak to było. W 965 roku Dubrouka ad Mesconem venit, zaś w następnym roku książę Mieszko, a wraz z nim cała Polska przyjęli chrzest, wprowadzając nasz kraj do europejskiej rodziny i w łaciński krąg cywilizacyjny. Wszystko to niby prawda, ale...

 

Należy wyobrazić sobie, że także w wypadku Polan naturalną konsekwencją chrztu władcy było zaprowadzenie chrześcijańskiego prawa. I choć nie wiemy, w jakim stopniu Mieszko zadbał o rozprzestrzenianie nowej religii — ba, nie mamy nawet pewności, czy postarał się, aby ludność jego kraju przyjęła chrzest, a jeśli tak, to na ile skuteczne były owe starania — to przecież wszyscy poddani księcia podlegali, choćby nominalnie, zaprowadzanemu przez niego prawu. To zaś od momentu włączenia się władcy do Kościoła stawało się prawem chrześcijańskim, a więc de facto chrześcijanami stawali się żyjący pod nim ludzie.

Pokazuje to, że także określając wydarzenia sprzed 1050 lat jedynie jako „chrzest Mieszka”, nie dotykamy istoty zmiany, która wówczas zaszła. Oczywiście z naszej perspektywy „nieochrzczony chrześcijanin” brzmi równie absurdalnie jak „prawosławny ateista” (jak określił się kiedyś prezydent Łukaszenko). Nawet więc uznając, że we wczesnym średniowieczu to właśnie kategoria prawa była kluczowa, trudno nie zapytać, kiedy poddani Piastów realnie stali się naprawdę chrześcijanami. Odpowiedzi będzie tu zapewne tyle, ile sensów nadanych określeniu „prawdziwy chrześcijanin”.

Jeśli pytamy o odrzucenie starej wiary i przyjęcie chrztu, to już Bolesław Chrobry surowo karał łamiących zasady postu i cudzołożników, trudno więc wyobrazić sobie, aby tolerował bałwochwalstwo i postępował inaczej niż Karol Wielki, który w Saksonii groził sankcjami poddanym zwlekającym z chrztem własnym lub swoich dzieci. Jaką jednak moc sprawczą miała władza Chrobrego — tego w istocie nie wiemy. Należy przypuszczać, że na wielu obszarach oddalonych od większych ośrodków władzy była ona raczej nominalna, a co za tym idzie także obostrzenia natury religijnej oddziaływały tam w stopniu ograniczonym.

Oczywiście samo funkcjonowanie chrześcijańskiego prawa ze względu na długotrwały charakter jego oddziaływania miało kluczowe znaczenie. Aby jednak ten wpływ był rzeczywiście powszechny, konieczny był stopniowy rozwój aparatu nadzoru zarówno państwowego, jak i kościelnego. Zakorzenianie się nowej religii było zaś niemożliwe bez rozwoju kościelnej infrastruktury, a z czasem zagęszczania sieci parafialnej. Wszystkie te procesy rozłożone są nawet nie na dziesiątki, lecz na setki lat. A przecież to właśnie one decydowały o wyplenieniu starych wierzeń i rytuałów, zaprowadzeniu powszechności chrztu dzieci, umożliwieniu mniej lub bardziej regularnego uczestnictwa w kulcie, a także daniu choćby szansy na, lepsze lub gorsze, poznanie chrześcijańskiego nauczania.

W Polsce proces ten, jak się wydaje, nie przebiegał specjalnie szybko, był też bardzo zróżnicowany w zależności od obszaru. W każdym razie nie bez racji Stanisław Bylina zatytułował swoją pracę poświęconą religijności chłopów w XIV i XV wieku: Chrystianizacja wsi polskiej u schyłku średniowiecza. A przecież i w okresie kontrreformacji pracujący w Polsce jezuici nie raz łapali się za głowę, widząc na poły pogańskie, jak uważali, obyczaje polskiego ludu. Nie brakowało ich zresztą także i później w polskim folklorze i zapewne do dziś nie brakuje.

Chrystianizacja przed nami?

Idąc tym tropem, można by oczywiście zapytać: czy obecnie — 1050 lat po chrzcie Mieszka — Polska jest krajem chrześcijańskim? Jeśli odpowiedź będzie brzmiała „nie” lub „raczej nie”, to otwarta pozostaje kwestia: „już nie”, czy może raczej „jeszcze nie”?

Czy — patrząc z perspektywy Kościoła i używając jego języka — Polska wymaga już nowej ewangelizacji czy nadal jeszcze chrystianizacji? To pytanie raczej do teologa niż historyka. Ten ostatni może jednak raz jeszcze przypomnieć, że — mimo wszystkich przedstawionych wyżej zastrzeżeń — koniec końców 1050 lat temu chrzest przyjęli konkretni ludzie, nie zaś naród, społeczeństwo czy kraj. Tak też działo się przez następne ponad dziesięć wieków — tak dzieje się i dziś.

Stwierdzenie to przypomina nam, że nawet jeśli prawo, religijne obrzędy czy przynależność odnosić się mogą do zbiorowości, to wiara jest relacją osobową, dotyczy więc jednostek. A jeśli tak na to spojrzeć, to — wychodząc już z butów historyka — rozważania o tym, czy „już nie”, czy „jeszcze nie”, można by skwitować Tischnerowskim stwierdzeniem, że „chrześcijaństwo jest dopiero przed nami”. To znaczy: przed każdym z nas.

Grzegorz Pac — ur. 1982, doktor historii, mediewista. Adiunkt w Zakładzie Historii Średniowiecznej Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Studiował w Warszawie i Belfaście, odbył staże badawcze na uniwersytetach: Christiana Albrechta w Kilonii, Notre Dame w stanie Indiana (USA) i Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od września 2006 r. członek redakcji „Więzi”, w latach 2007—2008 sekretarz redakcji, od 2013 r. zastępca redaktora naczelnego. Autor książki Kobiety w dynastii Piastów. Członek Zespołu Laboratorium „Więzi” i Forum Polsko-Ukraińskiego. Mieszka w Warszawie.

 

[1] D. A. Sikorski, Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Rozważania nad granicami poznania historycznego, Poznań 2011, s. 98.
[2] Brunon z Kwerfurtu, Świętego Wojciecha Żywot Drugi, tłum. B. Kürbis, w: W kręgu żywotów świętego Wojciecha, red. J. A. Spież OP, Kraków 1997, s. 123.
[3] Można tu przywołać budzący liczne kontrowersje artykuł izraelskiego badacza Yitzhaka Hena Charlemagne’s Jihad, „Viator” 2006, nr 37, s. 33—51.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...