Pytania o naród, człowieka i uniwersalizm. O kim mówi sztuka (literatura, filozofia) XX i XXI wieku? O człowieku, Człowieku, kobiecie i mężczyźnie, Polaku, Niemcu, Chińczyku, Żydzie? O każdym (każdej) po trosze?
W centrum rozważań trzeba jednak postawić dwóch autorów, których niekiedy się przeciwstawia, ale którzy najcelniej oddali ów polski (lub modernistyczny) dylemat: naród — człowiek. Gombrowicza i Herberta.
Najpierw Herbert. Poeta, właśnie tak, arcymodernistyczny. Przecież u niego z całą ostrością ujawnia się napięcie między ogólnym i szczegółowym. Pan Cogito to zarazem Człowiek (każdy myślący, reprezentant kultury, wcielenie ducha europejskiego) i człowiek (konkretny, cielesny, zmysłowy). Abstrakcja kusi, dorobek cywilizacji nadaje sens egzystencji („powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy / bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz”), klasyczne i metafizyczne piękno uwodzi — tutaj Herbert jest po części przednowoczesny (skoro dziedzictwo jest dla niego bagażem, nie ciężarem), a zarazem nowoczesny (bo dziedzictwo reinterpretuje, a nawet — o zgrozo! — w gruncie rzeczy dekonstruuje). Równocześnie abstrakcji mocno przeciwstawia konkret, dorobkowi cywilizacji — doświadczenie, a pięknu — prawdę. Prawda zaś najpełniej przejawia się w tym, co namacalne, zmysłowe, materialne. I w tym wszystkim naród, który traktowany jest równie dwuznacznie. W poruszającym wierszu Rozważania o problemie narodu sprawa jest postawiona ostro: mowa tam o zabijaniu w imię tego, co ludzi łączy, o wmówieniu, psychicznym skrzywieniu... Dla Polaka, a właściwie dla każdego, kto siebie definiuje przez przynależność narodową, to okrutne słowa. Wiersz kończy się jednak znamiennie: „ten okrwawiony węzeł / powinien być ostatnim jaki / wyzwalający się / potarga”. Wyzwolenie od tego, co ogólne, narzucone, przydane — jest (powinno być) celem człowieka pragnącego wolności. Dopiero na samym końcu ma być jednak rozerwany węzeł łączący z narodem. Mimo wszystkich zastrzeżeń. Herbertowski Człowiek (i człowiek) jest Polakiem, choć prawie nigdy o sobie tak nie mówi. Owszem, „postanowił wrócić / na kamienne łono / ojczyzny”. Ojczyzna to jednak „skarbiec wszystkich nieszczęść”. Miejsce swoje, ale miejsce bolące. I nienazwane. Pan Cogito do końca będzie się powstrzymywał z wypowiedzeniem słowa „Polska”, będzie powściągliwy, jak na człowieka (Człowieka) nowoczesnego przystało.
Inaczej Gombrowicz — jak potrzebował mówić o Polsce, Polakach i ojczyźnie, to powtarzał te słowa tak długo, aż rodziło się zwątpienie w to, że one cokolwiek znaczą. Dla autora Trans-Atlantyku Polska była ważna jako punkt odniesienia. To, co jego własne — w tym łączył się z Herbertem. Zarazem Polska stanowiła wyzwanie. Czym ona jest? Czym jest narodowość? Bo na pewno nie metafizyczną więzią. To jedno z wcieleń Formy. Polak jest Polakiem, bo w taką formę został wtłoczony. Inaczej — Polak jest Polakiem, bo ma gębę Polaka, a jeśli od tej gęby zechce uciec, to nie trafi daleko, bo inną gębę mu przyprawią. W gruncie rzeczy jednak zawsze z tą gębą będzie szedł przez życie, jak sam Gombrowicz. U niego jednak sprawa jest bardziej skomplikowana niż u Herberta. Gombrowiczowska Forma (sama będąca czymś abstrakcyjnym, ogólnym, prawie, a może i całkiem metafizycznym, jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało) wiedzie zawsze ku konkretowi i temu, co szczegółowe, przygodne czy jednostkowe. Forma człowieka definiuje, upraszcza, wtłacza w jakiś schemat, zarazem sprawia, że jest on niepowtarzalny, zawsze jakiś; sprawia, że nie jest abstrakcyjny — nie może być Człowiekiem w ogóle. Staje się Polakiem, ale też kobietą czy mężczyzną, młodym czy starym, ojcem czy synem, parobkiem czy paniczem, pensjonarką czy belfrem itd.
W istocie nie ma ogólności, nie ma abstrakcji, jest doświadczenie wyjątkowości i jedyności. W tym kontekście narodowość jest tym, co krępuje (jak krępuje każda forma), ale zarazem jest czymś, co określa człowieka, a więc jednym z wielu atrybutów, jakie można mu przypisać. Należy (właśnie: należy) ją demaskować, ośmieszać, stawiać w nieoczekiwanych sytuacjach, pytać o nią, odzierać z metafizycznych uzasadnień, ale zarazem trzeba ją przyjmować do wiadomości i z nią żyć. Można przed nią uciekać, ale ze świadomością, że inna szczegółowa definicja już czyha na człowieka za węgłem.
To już jest zapowiedź nowego, postmodernistycznego podejścia do relacji: ogólne—szczegółowe. Szczegółowe zyskuje tu rangę nadrzędną. Umiera Człowiek, zostaje tylko człowiek. W dookreśleniu roli płciowej, społecznej, kulturowej — w tym narodowej. Naród w tej perspektywie traci swoją wyjątkową pozycję, ale paradoksalnie zyskuje rangę, bo narzuca człowiekowi jedną z najważniejszych ról, jakie ma on do odegrania.
Postmodernistyczny fundamentalizm
Postmodernizm, rozumiany szeroko, nie jako światopogląd, lecz jako formacja kulturowa późnej nowoczesności, skupia się na tym, co konkretne i specyficzne. W tej sytuacji przeformułowaniu zostaje poddane rozumienie narodu i przeżywanie narodowości. To kwestia tożsamości, pytania o siebie — kim i jaki (jaka) jestem? Przynależność do narodu jest jednym z wielu czynników budujących tożsamość, wcale nie najważniejszym (bo też tego najważniejszego nie ma). Zarazem nie sytuuje się w opozycji do człowieczeństwa w ogóle, do uniwersalnego projektu cywilizacyjnego, do ponadczasowych wartości, bo one zostały już sfalsyfikowane. Opozycją są inne, równoległe bądź konkurencyjne, wyznaczniki tożsamości. W sytuacji płynnej ponowoczesności naród postrzegany jest jako coś przygodnego, nie jest dany raz na zawsze i nie jest bezwzględnie przypisany do osobowości konkretnego człowieka.
Takie rozumienie tożsamości oczywiście budzi (trudno, żeby było inaczej) sprzeciw każdego, kto w poszczególnych czynnikach tożsamości chce widzieć cechy trwałe, niezmienne i bezwzględnie określające osobę. Zwłaszcza że jednostka sama najczęściej chce być postrzegana jako jednostka, osoba właśnie, ktoś wyjątkowy, a zarazem rozpoznawalny, kto nie rozpływa się w rozmaitych niejasnych tożsamościach. Dlatego odpowiedzią na postmodernistyczną niepewność jest równie (w istocie) postmodernistyczny fundamentalizm zakładający, że specyficzność jest wartością, o którą należy dbać i której należy bronić. Paradoks polega na tym, że w gruncie rzeczy niejednokrotnie absolutną rangę przypisuje się temu, co przygodne, a wszystko, co do własnego fundamentu nie pasuje, gwałtownie się relatywizuje.
Przyjrzyjmy się, jak to wygląda w najnowszej literaturze polskiej. Z jednej strony zatem mamy skupienie na tym, co niejednoznaczne, pograniczne, niepewne. Chciałbym w tym momencie przywołać trzy powieści z ostatnich kilkunastu miesięcy: Śpiewaj ogrody Pawła Huellego, Dracha Szczepana Twardocha i Dom z witrażem Żanny Słoniowskiej. Każda z nich opowiada o niepewności związanej z przynależnością narodową. Huelle pisze o Gdańsku i Kaszubach, Twardoch o Śląsku, Słoniowska o powojennym Lwowie. Co ciekawe, niepewność wyraża się nawet w języku — obok polskiego w tych powieściach pojawiają się niemiecki, kaszubski, śląski, ukraiński, na równych prawach. Tożsamość łączy się raczej z miastem, regionem niż z krajem, choć przecież bohaterowie zostają wciągnięci w polityczną grę, która wymaga od nich wyboru narodowości. Pytają jednak: dlaczego? Owszem, padają różne odpowiedzi, jednak nie rozstrzygają one kwestii. Polskość jest dla nich jedną z możliwych dróg, lecz nie jedyną. Podobnie jak niemieckość, rosyjskość, ukraińskość, a także śląskość czy kaszubskość. Zresztą bohaterowie ci stają nie tylko wobec dylematów narodowościowych, oni budują swoją tożsamość wobec sztuki, natury, ciała, obyczaju. Może najmniej wobec moralności? Prawie w ogóle wobec religii (chyba że traktowanej jako element tradycji).
Z drugiej strony mamy nie mniej postmodernistyczną późną twórczość Jarosława Marka Rymkiewicza. Żarliwa obrona polskości, a więc tego, co specyficzne w opozycji do innego specyficznego (obcego), znajduje wyraz w swoistej plemiennej mistyce, gdzie czynnikiem decydującym o wartościach jest krew. Rymkiewicz z jednej strony odnosi się do przednowoczesnego rozumienia narodu, z drugiej jednak — podejmuje gwałtowny spór z ponowoczesnym jego traktowaniem, w istocie więc przyjmuje postmodernistyczne reguły gry. Czynnikiem decydującym jest tu swoista (w istocie relatywna) moralność plemienia, która niewiele ma wspólnego z uniwersalną moralnością chrześcijańską. A największym zagrożeniem jest płynność, której wyrazem w kulturze polskiej jest brak siły na realizowanie mocnej wersji własnej tożsamości. Polacy wedle tej wizji narażeni są na śmiertelne (w sensie kulturowym) niebezpieczeństwo rozpłynięcia się w jakiejś nieuformowanej europejskości lub przeciwnym specyfice narodowej uniwersalizmie. Polak w każdej chwili może przestać być Polakiem, to wydaje się straszne. Nie jest natomiast straszne, że Polak jako człowiek może ponieść śmierć. Danina krwi, czy to składana przez bohaterów i męczenników, czy pobierana od zdrajców i wrogów, jest ważniejsza niż jednostkowe życie.
Tak więc współczesne, ponowoczesne pytania brzmią inaczej niż pytania modernistyczne. Dla modernistów najważniejsze było napięcie między uniwersalnym projektem cywilizacyjnym a wartością, jaką jest każdy konkretny człowiek, tożsamość narodowa wydawała się w sumie dość kłopotliwym obciążeniem, bagażem tradycji i formy. W świecie postmodernistycznym naród jako czynnik budowy tożsamości zostaje na powrót dowartościowany, jednak jego rola nie jest wcale jednoznaczna, a odpowiedzi mogą przybierać skrajnie różny i nieoczywisty kształt.
O kim mówi sztuka (literatura, filozofia) XX i XXI wieku? O człowieku, Człowieku, kobiecie i mężczyźnie, Polaku, Niemcu, Chińczyku, Żydzie? O każdym (każdej) po trosze? A może o tym, ile w nas jest Polaka, Polki, ile mężczyzny, ile kobiety, ile katolika, ile libertyna, ile swojego, ile obcego? Ciąg tożsamości można wydłużać. Nie trzeba się zgadzać na płynność, trzeba jednak dostrzec nieoczywistość. To trudne, a nawet może rodzić lęk. Skoro jednak kłopotliwe pytania o to, kim jesteśmy, zostały postawione, musimy się z nimi mierzyć.<br>Ile w nas olbrzyma, a ile karła?
Krzysztof Biedrzycki — ur. 1960. Historyk literatury XX wieku, krytyk literacki i filmowy, adiunkt w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz profesor nadzwyczajny w Instytucie Badań Edukacyjnych w Warszawie. Wykładał literaturę polską w Stanach Zjednoczonych i Francji. Autor m.in. książek Świat poezji Stanisława Barańczaka, Małgorzata Musierowicz i Borejkowie, Wariacje metafizyczne, Poezja i pamięć, serii podręczników do języka polskiego dla liceum Opowieść o człowieku oraz Świat do przeczytania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.