Spotykają się systematycznie raz w tygodniu na próbach. Ale to nie jedyna korzyść w ich dotychczasowym, bezbarwnym życiu. Przyjaźnią się, pomagają sobie w trudnych chwilach, a nawet jak jest dłuższa przerwa, to tęsknią za sobą. Niedziela, 22 lutego 2009
Cały pierwszy rząd zajmują najmłodsi widzowie. Są skupieni, mówią szeptem, nie dokazują. Zwracam się z pytaniem do jednej blondyneczki o imieniu Julka (uczennica klasy pierwszej), co ją przywiodło do Białołęckiego Ośrodka Kultury w zimowy, ciemny wieczór. – Proszę pani – odpowiada po chwili namysłu – przecież tu, w teatrze, występuje moja babcia. I dalej Julka z wyraźną dumą informuje, że pan reżyser obsadza babcię w każdym przedstawieniu. A było ich aż...cztery.
Nie chodzi tu o liczbę premier (to już mój komentarz). Chodzi przede wszystkim o pozyskanie zaufania osób starszych do młodego reżysera (ponad 30-letniego) Dominika Wendołowskiego. Jest on inspirującym duszkiem i opiekunem podopiecznych.
Tych, którzy nigdy nie byli aktorami, a teraz, z pewnością po wielu wahaniach, wcielają się w różne role. Na pewno nie było im łatwo. Ale to miejsce stało się ich przystanią, gdzie zmęczeni codziennością mogą odnaleźć siebie. Sprzyja temu przyjazna, zaciszna atmosfera, stworzona – trzeba to wyraźnie powiedzieć – przez cały teatralny zespół. Ale początki nie zwiastowały późniejszych satysfakcji.
Najpierw były spotkania towarzyskie
– wspomina pan Dominik, który wpadł na pomysł stworzenia amatorskiego teatru skompletowanego z ludzi starszych. I zaraz dał mu nazwę „Pora na seniora”. Kiedy był już lokal, mieszczący ponad 200-osobową widownię, a ponadto życzliwy stosunek gminnej władzy do seniorów w Białołęce, oddalonej ponad 20 km od centrum stolicy, trzeba było zmierzyć się z zaproszeniem ludzi do udziału w przyszłych inscenizacjach. Wbrew obawom nie było z tym większych trudności.
Na apel zamieszczony przed czterema laty w miejscowej prasie zgłosiło się 18 osób, w tym pięciu panów. Wszystkim doskwierała nuda, bezczynność, monotonia dnia codziennego. Więc ten apel był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Choć pojawiły się i takie głosy: Czy potrafię deklamować? Może się skompromituję? – Trzeba było – jak wspomina reżyser – oswoić przyszłych aktorów, przekonywać, że uczestniczenie w tym mikroświecie jest doskonałą odskocznią od pędzącego obok nas życia.
Tu w zaciszu można zrealizować dawne pomysły, a przede wszystkim uczestniczyć w tworzeniu czegoś, co się nazywa sztuką – przez duże S. Jedna z moich rozmówczyń – p. Majka Lisowska mówi: – Przyszłam na zebranie z ciekawości, myślałam: posłucham, popatrzę i wrócę do domu. Reżyser zaproponował mi przeczytanie paru linijek tekstu. Trzęsłam się ze strachu. Ale jakoś poszło. Dzięki panu Dominikowi pokonałam tremę. Po rozdaniu ról i wielu próbach przeżywaliśmy pierwszą w naszym życiu premierę.
Spotykają się systematycznie raz w tygodniu na próbach. Ale to nie jedyna korzyść w ich dotychczasowym, bezbarwnym życiu. Przyjaźnią się, pomagają sobie w trudnych chwilach, a nawet jak jest dłuższa przerwa, to tęsknią za sobą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.