Dzisiaj nie da się chować głowy w piasek, udawać, że coś nie istnieje. Trzeba wspólnie szukać, rozważać te trudne sprawy i wołać o Bożą pomoc. Choroby kapłańskie nie są przecież izolowane od chorób duchowych całego społeczeństwa i całego Kościoła. Niedziela, 7 czerwca 2009
Ten temat wraca nieustannie. Radość z odkrytych powołań wiąże się z poczuciem odpowiedzialności za obserwowane kryzysy kapłańskie, które trzeba przezwyciężać i wychodzić z nich ubogaconym pokorą i umocnionym wiarą. Jest wielu entuzjastów kapłaństwa, wielu świętych kapłanów, ale są też ludzie, którzy się załamali i oto liberalne media robią z nich bohaterów. Przecież ci eks-zakonnicy, eks-księża to dramat ludzkiego załamania, złamanej przed Bogiem przysięgi, a nie szczyt rozwoju osobowości.
Każdy fakt odejścia jest przykry. Kiedy kapłan odchodzi, kiedy nie ma pokory w uznaniu słabości i błędu, a uważa, że to on ma rację, depcząc śluby, które złożył, wtedy cała wspólnota Kościoła powinna tym pokorniej i gorliwiej modlić się i szukać metody, żeby mu pomóc zrozumieć błąd, uświadomić, że bohaterstwem nie jest afiszowanie się ze słabością, ale zachowywanie wierności, pokonywanie siebie wśród trudności życia, służba Bogu i ludziom aż do śmierci.
Trzeba pytać o kryzysy, dlaczego do nich dochodzi – czy to współczesny owoc relatywizmu moralnego, czy tylko doraźne słabości, a może szerszy kryzys duchowości lub jakiś splot przyczyn, które trzeba dobrze zidentyfikować, aby móc je uzdrawiać. Dzisiaj nie da się chować głowy w piasek, udawać, że coś nie istnieje. Trzeba wspólnie szukać, rozważać te trudne sprawy i wołać o Bożą pomoc. Choroby kapłańskie nie są przecież izolowane od chorób duchowych całego społeczeństwa i całego Kościoła.
Pan Jezus radził: modlić się o powołania, pokazywać wartość ofiary, uczyć służby, niesienia pomocy – i my musimy dotrzeć z tym przesłaniem do rodzin, do seminariów, do parafii, do szkół. Aby to było możliwe, trzeba podjąć wysiłek szerokiego promowania postaw służby, ukazywać wartość zmagania się ze słabościami, pokonywania egoizmu, wreszcie, co szczególnie jest zadaniem katechezy – umiejętnego uczenia otwierania się na Boga.
Dostałem niedawno list od pewnej matki z Głogowa, z mojej pierwszej diecezji. Przypomina odbyte przed wielu laty spotkanie z jej rodziną – dwojgiem dzieci i mężem – w tamtejszej kaplicy w Głogowie. Wspomina, że po krótkiej rozmowie z nimi i błogosławieństwie zachęciłem, żeby modlili się o powołania. Okazuje się, że jej syn będzie w tym roku wyświęcony na kapłana. To znaczy, że ludzie są wrażliwi na sprawy Kościoła. Troska o kapłaństwo musi dotrzeć do rodzin i myślę, że tak się stanie, jeśli będziemy spokojnie, z wiarą i ufnością mówić na te tematy.
Na koniec może warto przypomnieć scenę znaną starszym, którzy wychowali się na piosenkach jezuity Duvala. W jednym ze swoich wspomnień daje on świadectwo o tym, jak zrodziło się jego powołanie. Szedł ulicą, a przed nim kroczył w sutannie ksiądz. W pewnej chwili kapłan zachwiał się i upadł wprost na ręce młodzieńca, który zdążył go złapać.
Duchowny wyraźnie umierał. Zdążył jeszcze wyszeptać do przerażonego nastolatka: „Weź moje kapłaństwo”. To znamienny obraz. Dziś bruka się kapłaństwo i poniewiera na „paryskim bruku”. Musimy się modlić o ludzi wrażliwych, którzy mimo tej poniewierki będą mieli odwagę podnieść Jezusowy dar z ziemi i ukazać go światu. To zadanie dla wszystkich – kapłanów i ludzi świeckich.
Zachęcam do refleksji i zaangażowania w ten „kapłański” rok. Niech Duch Święty podpowie pomysły najlepsze!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.