Bóg chce totalności

Jeśli wolontariat, to działanie, służba na rzecz drugiego człowieka, to konkretny, widoczny efekt. A gdyby tak… wolontariat modlitwy? Wielu powie: – To nie dla mnie, siedzieć i nic nie robić – strata czasu. Są na szczęście tacy, którzy powiedzą: – Strata, ale za to jaka! I dla kogo! Niedziela, 28 czerwca 2009



Jednak ich pierwszą intencją jest miłosne trwanie przy Panu Jezusie ukrytym w Najświętszym Sakramencie, tak często osamotnionym w tabernakulach naszych kościołów, i wypraszanie pokoju. Polecają Panu Bogu Jerozolimę – żeby już nigdy nie spadła tu żadna bomba, polecają świat – żeby był wolny od wojen i konfliktów. O. Kazimierz tłumaczy, że wszelkie zakłócenia w świecie wynikają z oderwania się od źródła wszelkiego dobra i pokoju. – Na początku wydaje się, że Bóg nie jest potrzebny. Dopiero kiedy roztrwonimy dobro, zaczynamy szukać naszego przeznaczenia, oparcia.

Wolontariusze jednocześnie przyznają zgodnie, że pobyt w Jerozolimie, choć piękny duchowo, jest bardzo trudny. – Mieszkamy w bardzo skromnych, biednych warunkach, było nieraz zimno, ale to się nie liczy – mówi p. Wiesław, który nie wspomina o tym, że w pokoju nie ma okien, bo to w zasadzie piwnica, i że na górze w jednym pokoju mieszkają cztery wolontariuszki. Jednak zaletą gołębnika albo salonu, jak nazwano mieszkanie pań, jest niezwykły widok na Górę Oliwną. P. Wiesław kontynuuje: – Liczy się nasze doświadczenie duchowe, nasza droga krzyżowa, trochę jak ta, której doświadczał Pan Jezus – szedł opluwany i przekrzyczany

My też, jak idziemy, bywamy różnie postrzegani. Ale taka jest wola Pana i bardzo się cieszę, że mogę modlić się w tym najświętszym miejscu. Są na szczęście i tacy, którzy tę polską grupę, zmieniającą skład co kilka miesięcy, modlącą się o pokój na świecie, postrzegają zupełnie inaczej. – Wszyscy nas tu znają. Nawet sklepikarze z Via Dolorosa – dopowiada p. Wiesław. – Zapraszają do siebie. A skoro jesteśmy sąsiadami, otrzymujemy upust, nawet 70-, 80-procentowy.

Kiedy wolontariusze kończą swoją codzienną „służbę” – adorację Najświętszego Sakramentu, korzystają – jak sami mówią – z dobrodziejstw Ziemi Świętej. Jak tylko mogą, podążają na Górę Oliwną – do Getsemani, tam obejmują agonię Pana Jezusa. A gdy mają wolniejszy dzień, odwiedzają Betlejem, Emaus. Ale tam też – idąc z różańcem w ręku, modlą się.

Żyć miłością

Czas płynie, a my wciąż rozmawiamy o tym, co istotne, co w sercach. Co jest im pomocą, jak radzą sobie z tym, co trudne, jak kochać mimo wszystko? O. Kazimierz, jak mówią o nim wolontariusze: Boży ryzykant i szaleniec, tłumaczy: – W realizacji idei „żyć miłością” pomaga mi wiersz św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Porywa mnie i ukierunkowuje na tej drodze. Dla niej żyć miłością to najpierw Boga w sobie strzec.

Bóg jest miłością, jeśli więc chcemy trwać w miłości, musimy trwać zjednoczeni ze źródłem – z Bogiem samym. Dalej – o. Kazimierz kontynuuje swoją, można powiedzieć, katechezę – żyć miłością to nie wiedzieć, co to strach. Św. Jan Ewangelista powiedział, że miłość usuwa lęk: „Kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1 J 4, 18). To prawda. Ludzie odczuwają lęki, niepokoją ich najdrobniejsze rzeczy, bo nie są zjednoczeni z Bogiem. Wierzą w Boga, ale nie wierzą Bogu.

Tu warto zapytać o finanse: Czy wystarcza? Jak dać sobie radę w Ziemi Świętej jedynie z polską emeryturą? O. Kazimierz, jak tylko się da, chce zarazić swoją trzódkę zawierzeniem Panu Bogu: – Niech wydadzą to, co mają, a Bóg wkroczy. On chce, by zrobić wszystko, co w swojej mocy. Zaufanie i gorliwość.




«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...