Język ewangelizacji

Nie wystarczy „mówić prawdę” – nawet jeśli jest to „święta prawda”. Trzeba jeszcze mówić tę prawdę tak, aby osoba do której mówimy mogła ją zrozumieć i przyjąć. Wieczernik, 166/2009



Na początek pozwolę sobie przypomnieć krótką opowiastkę o. Anthony’ego de Mello:

Pewien chrześcijanin zapytał buddyjskiego mistrza, czy może przeczytać mu kilka zdań z Kazania na Górze. – Posłucham z największą przyjemnością – odparł buddysta. Chrześcijanin przeczytał kilka zdań. Mistrz uśmiechnął się i rzekł: – Kimkolwiek był ten, kto powiedział te słowa, na pewno był Człowiekiem Oświeconym.

Ucieszyło to chrześcijanina, czytał więc dalej. Mistrz przerwał mu i powiedział: – Człowieka, który wygłaszał te słowa, naprawdę można by nazwać Zbawicielem ludzkości!

Chrześcijanin wzruszył się. Doczytał do końca, mistrz powiedział wtedy: – To kazanie zostało wygłoszone przez Człowieka, który promieniował boskością!

Radość chrześcijanina nie miała granic. Wracając do domu spotkał siedzącego przy ścieżce Chrystusa. – Panie! – powiedział rozentuzjazmowany. – Doprowadziłem tego człowieka do wyznania, że jesteś Bogiem!

A Jezus uśmiechnął się i powiedział: – I cóż osiągnąłeś poza tym, że nadęło się twoje chrześcijańskie ego?


Ano, niewiele. Bo dla buddysty boskość oznacza zupełnie co innego, niż dla chrześcijanina, co innego oznacza także zbawienie. Bo wyznanie buddyjskiego mistrza, które tak ucieszyło bohatera tej opowieści, co najwyżej potwierdziło jego wiarę w niepowtarzalność chrześcijaństwa – ale w żaden sposób nie zbliżyło jego słuchacza do poznania Chrystusa… Oto przykład ewangelizacji żarliwej, szczerej, chętnej… i kompletnie „nieskutecznej”, bo operującej językiem zupełnie innym niż język osoby ewangelizowanej.

***

Zanim misjonarz wyruszy na misje do dalekich krajów, spędza sporo czasu ucząc się języka którym posługują się ci, do których jest posłany. Bywa to trudne zadanie – bardzo często nie wystarczy znajomość urzędowego języka danego kraju, konieczne jest nauczenie się lokalnego dialektu albo – tak jak w Afryce czy Ameryce Południowej – języków konkretnych plemion. Znajomość języka ludzi, do których się mówi, jest podstawą nawiązywania jakichkolwiek kontaktów – to pozornie oczywista prawda. Czy jednak zastanawialiśmy się kiedyś, co to jest „język”?

Łatwo zapominamy o tym, że „język” za pomocą którego głosimy Ewangelię – czy w ogóle wchodzimy w jakąkolwiek głębszą relację z drugim człowiekiem – to nie tylko słownik i regulujące jego użycie reguły gramatyczne. Znajomość języka to także znajomość szeroko pojętej kultury, literatury i sztuki, filozofii, sposobu myślenia i mentalności określonej grupy ludzi. Nie przypadkiem na każdych studiach filologicznych poza słownictwem i gramatyką poznaje się właśnie kulturę danego kręgu językowego – bez tego nie tylko nie da się być dobrym tłumaczem, ale w ogóle nie da się naprawdę dobrze mówić w danym języku.

Jakim językiem należy głosić Ewangelię? Odpowiedź jest taka sama, jak w przypadku misjonarzy: takim, jaki zrozumieją ludzie, do których jesteśmy posłani. Takim, jaki będą w stanie przyjąć i zaakceptować. Inaczej nasze głoszenie Ewangelii nie przyniesie owoców i nie będzie miało głębszego sensu.

Jeśli zatem zastanawiamy się jakim językiem głosić Ewangelię, zadajmy sobie najpierw zasadnicze pytanie: komu ją głosimy. Każdy kaznodzieja, nauczyciel czy wykładowca wie, że inaczej mówi się do małych dzieci, a inaczej do osób starszych. Inne problemy mają nastolatkowie, inne – młodzi rodzice albo pensjonariusze zakładu karnego. Mówienie do dorosłych językiem dzieci spowoduje co najwyżej zażenowanie. Mówienie do dzieci językiem akademickim wywoła u odbiorców – w najlepszym razie – atak ziewania…




«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...