Czy bycie księdzem to bycie (bardziej) urzędnikiem czy raczej bycie (bardziej) sługą? Wieczernik, 167/2009
Warto przytoczyć w całości fragment Łukaszowej Ewangelii, z którego pochodzą słowa, którymi się przed chwilą posłużyłem (22, 24-27): Powstał również spór między nimi o to, który z nich zdaje się być największy. Lecz On rzekł do nich: „Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę dobroczyńców. Wy zaś nie tak macie postępować. Lecz największy między wami niech będzie jak najmłodszy, a przełożony jak sługa! Któż bowiem jest większy? Czy ten, kto siedzi za stołem, czy ten, kto służy? Czyż nie ten, kto siedzi za stołem? Otóż Ja jestem pośród was jak ten, kto służy”. Oczywiście – kontekst tego tekstu nie jest bezpośrednio eucharystyczny, jednak połączenie stołu i służby w tą stronę prowadzi, a przynajmniej przywodzi na myśl inny, dla nas istotny fragment: scenę umycia nóg (J 13, 1-17). Autor Ewangelii Jana wręcz zastąpił nią opowiadanie o ustanowieniu Eucharystii!
Przesłanie tych i im podobnych tekstów jest aż nadto jasne: w chrześcijańskiej wspólnocie chodzi o wzajemną służbę. Jezus nie sugeruje zniesienia wszelkich różnic, nie proponuje anarchicznej wizji powszechnej równości, w ramach której każdy wedle upodobania może zajmować dowolne miejsce i robić cokolwiek. Przeciwnie – zakłada zróżnicowanie funkcji jako naturalną cechę ludzkich społeczności.
Chodzi tylko o to, by władza i pozycja nie były wykorzystywana przeciw drugiemu, ale by stanowiły punkt wyjścia do posługi. Zdaje się wręcz, że można mówić o odwrotnej proporcjonalności: im ważniejszą pozycję ktoś zajmuje, tym intensywniej wezwany jest do uniżenia się w służbie siostrom i braciom. Eucharystia zaś jest pamiątką tego, jak On sam tę zasadę zastosował. Bodaj najgenialniej uchwycił to św. Paweł w Liście do Filipian (2, 6-8): On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi (…) uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej.
Kościół jest społecznością składającą się z ludzi, nie może się zatem obyć bez pewnej organizacji zapewniającej porządek. W tym sensie można śmiało powiedzieć, że historycznym początkiem „struktur urzędowych” Kościoła było grono Dwunastu. Charakterystyczne jest jednak to, że rola apostołów – ewidentnie przecież związana z podejmowanie decyzji dotyczących wspólnoty – określana była słowem „posługa” (gr. diakonia – por. np. Dz 1, 25, czy 2 Kor w wielu miejscach). Św. Paweł zaś pisał o sobie: jestem z urzędu sługą Chrystusa Jezusa (Rz 15, 16) używając przy tym znaczącego słowa leitourgos, łączącego oba wątki.
Dziś może nieco zaskakiwać fakt, iż nowotestamentalne chrześcijaństwo rozumiało przekazywanie kościelnego urzędu, które dokonywało się przez włożenie rąk, jako przekazywanie charyzmatu (por. zwłaszcza 1 Tm 4, 14)! I nie chodziło bynajmniej o jakąś abstrakcyjną posługę, ale o wykonywanie konkretnej władzy, jak świadczą o tym kryteria doboru kandydatów na biskupów i prezbiterów wymienione w trzecim rozdziale tego listu. Najwyraźniej jednak wówczas także sama władza postrzegana była jednoznacznie w perspektywie żywego działania Duch Bożego, który wzbudza we wspólnocie najróżniejsze dary.
W tej perspektywie „urząd” – jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało dla naszych, alergicznie do urzędników nastawionych, uszu – jest jednym z fundamentalnych Bożych darów udzielonych wspólnocie Kościoła. I nie był to efekt wyjątkowej naiwności gorliwych chrześcijan pierwszego wieku. Już wówczas wyraźnie dostrzegano niebezpieczeństwa, jakie wiązać się mogą ze sprawowaniem urzędowej posługi (z „wbiciem się w pychę” na czele – por. 1 Tm 3) i dlatego formułowano pierwsze katalogi kryteriów doboru kandydatów do niej.
Tam, gdzie pojawia się władza, pojawia się też możliwość nadużyć. Pokusa zapominania, że sprawowanie władzy jest w istocie służbą, w której „urzędnik” szczególnie wezwany jest do odtwarzania w sobie postawy uniżenia Chrystusa, który samego siebie wydał za braci… A może jest tak, że intensywność kuszenia jest wprost proporcjonalna do dobra, z którym jest związana? Może dlatego tak trudno zachować właściwe proporcje pomiędzy „urzędowym” a „służebnym” w Kościele, że stan równowagi między nimi jest jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie można osiągnąć? Na pewno jednak poszukiwanie takiej równowagi jest częścią (i to niemałą) drogi do świętości biskupów, prezbiterów, diakonów i wszystkich tych, którzy kształtują „urzędowe” oblicze Kościoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.