Lata wojny, rozłąka, trudne decyzje, łzy, wytężona modlitwa za bliskich, setki kilometrów pokonanych dla Chrystusa – to nie są wątki z powieści przygodowej, lecz prawdziwe życie naszych bohaterek – pani Krystyny i pani Marianny z Ukrainy. Różaniec, 1/2010
Często oglądając album ze zdjęciami, zamyślę się, popłaczę. Chciałabym jeszcze pojechać do Polski choćby na kilka dni, zobaczyć moje miasto Warszawę. Tam z pewnością wiele się zmieniło. Może bym spotkała kogoś znajomego?… Może ktoś jeszcze żyje? Ale czy byśmy się rozpoznali?… Czy żałuję tej decyzji sprzed lat? Nie, nie żałuję! Mam świadomość, że zwyciężyłam, że udało się ocalić nasze małżeństwo i rodzinę. Byliśmy razem do końca.
Dzisiaj mam w sercu pokój i radość. I jeszcze jedno: jakże się cieszę, że jesteście – wy, kapłani, siostry zakonne z Polski (są też siostry nazaretanki). Jeszcze 20 lat temu nie przypuszczałam, że tu, w Krzywym Rogu, będzie zbudowany kościół katolicki. Nie spodziewałam się, że zobaczę na ulicy księdza katolickiego w sutannie, siostrę w habicie; że doczekam czasów, kiedy będę mogła uczestniczyć we Mszy świętej, spowiadać się i przyjmować Komunię świętą. Jaki Bóg jest dobry, jaki Bóg jest wierny! Nie zapomniał o mnie nawet tu, w Krzywym Rogu – kończy swoje opowiadanie pani Krystyna. Spoglądam na nią z wielkim szacunkiem i dziękuję za świadectwo życia, tak bardzo potrzebne nam, żyjącym w „nowoczesnej” Polsce, gdzie ewangeliczne spojrzenie na małżeństwo i rodzinę coraz bardziej spychane jest na margines życia.
Najważniejszy był dla niej Chrystus
Będąc w Polsce, chętnie opowiadam o nieżyjącej już mojej parafiance, pani Mariannie. Chlubiła się tym, że – podobnie jak Jan Paweł II – urodziła się w 1920 r. Pochodząca z Kresów Wschodnich, nie przeniosła się do Polski, pozostała wraz z rodzicami na swoim. Myśleli, że jakoś da się przeżyć. Po wojnie jednak nastąpiła zmiana granic, a wraz z tym zmiana całego życia. Zamieniono im dowody osobiste i zafundowano dziesiątki lat ateistycznej formacji – dziesiątki lat życia bez Eucharystii i pozostałych sakramentów. Wtedy dom był świątynią – progiem, na którym zatrzymywał się ateizm.
Gdy w Krzywym Rogu powstała parafialna wspólnota, pani Marianna była jedną z pierwszych, która dołączyła do małej grupy katolików. Regularnie w każdą niedzielę przyjeżdżała na Eucharystię. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że do kościoła miała 100 km (mieszkała w Ordżonikidze). Jej niedziela wyglądała w ten sposób: wstawała ok. 4.00 rano, ubierała się, przygotowywała do wyjścia; potem schodziła o lasce po schodach i dreptała powoli na dworzec, aby tam wsiąść do pociągu i jechać do Krzywego Rogu 3 godziny. Z dworca szła powoli do kościoła. Po drodze odmawiała różaniec. Była na jednej Mszy świętej, pozostawała na drugiej Eucharystii, w trakcie której musiała wyjść, żeby zdążyć na pociąg. I kolejne 3 godziny jazdy do Ordżonikidze.
Z dworca jeszcze pieszo trzeba było dojść do swego mieszkania na piętrze. Najczęściej o zmroku wychodziła i o zmroku przychodziła. Cała niedziela koncentrowała się wokół uczestnictwa we Mszy świętej. Dla pani Marianny nie było nic ważniejszego od spotkania z Chrystusem zmartwychwstałym w tajemnicy Eucharystii. Ta ponad osiemdziesięcioletnia kobieta pokonywała w każdą niedzielę 200 km, by uczestniczyć w Najświętszej Ofierze.
Prawdopodobnie nigdy nie czytała dokumentów soborowych, ale sercem czuła naukę Soboru Watykańskiego II, że Eucharystia jest źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego. Kiedy z przekory pytałem, wiedząc, co usłyszę: „Pani Marianno, czy nie ciężko w każdą niedzielę dojeżdżać do kościoła, bo to i odległość niemała, i wiek, i zdrowie…” – machała tylko ręką i mówiła: „Dopóki Pan Bóg da zdrowie, dopóki będę mogła…”. I tak było do końca. Potem choroba, kilka miesięcy w łóżku i spokojne odejście na spotkanie z Tym, dla którego pokonywała w każdą niedzielę tyle kilometrów. Dzisiaj w Polsce żaden katolik nie musi jechać 100 km na Mszę świętą czy do spowiedzi. Wszystko mamy w zasięgu ręki. Kapłani często czekają na nas w konfesjonale. Jest kilka Mszy świętych w niedzielę, a do świątyni mamy bardzo blisko. Wielu jednak nie potrafi docenić takiego komfortu duchowego – przyzwyczaja się, a nieraz nawet lekceważy, wyśmiewa czy wręcz tym gardzi.
Myślę czasem, jak wielu zostanie na Sądzie Ostatecznym zawstydzonych, gdy ujrzą tak wspaniałe świadectwa miłości jak to śp. Marianny. I nie będą mieli nic na swoją obronę. Pozostanie tylko wstyd i świadomość zmarnowanej szansy, odrzuconej miłości… Oby te przykłady – świadectwa naszych rodaczek zza wschodniej granicy, pobudziły nas do duchowej mobilizacji i owocniejszego korzystania ze skarbów Kościoła. Nie każdy bowiem ma takie luksusowe warunki na drodze do zbawienia. Niech przytoczone świadectwa skłonią nas również do nieustannego dziękczynienia za to, co Pan nam daje – w myśl zawołania Apostoła: „Bogu dziękujcie, ducha nie gaście” (por. 1 Tes 5, 18-19).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.