Mikołaj Sęp Szarzyński pisał: „Dałbym ci serce moje, ale nic cudzego / Nie chcę dać, tyś jest panem, nie ja, serca mego / Owo zgoła ledwie wiem, coś by dać. Bo moim / Co może być, ponieważ sam nie jestem swoim?”. Czytając ten wiersz dzisiejszy człowiek zirytowany nim może zapytać: Czyż to nie ja jestem panem swego serca? Głos Karmelu, 3/2007
Owszem, większość współcześnie żyjących ludzi zgodzi się z tym, że gdy „przyjdzie miłość”, to trzeba oddać co swoje Drugiemu lub Drugiej, tj. oddać swoje serce, aby w zamian otrzymać Jego lub Jej serce. Ale ten akt oddania serca jest zwykle rozumiany jako wymiana, a nie obdarowanie. Co dałeś więcej niż to, co otrzymałeś – mówimy. Serce za serce, miłość za miłość. Wymiana, zwykła wymiana. Oby była ekwiwalentna? A jak nie jest, to przed sądem rodzinnym, w związkach partnerskich i bez sądu, odbieramy co swoje. W tym, i przede wszystkim, swoje złamane serca. A miłość miała być na zapadłe (używając słów bł. Sancji).
Ze względu na to, że współczesny człowiek z reguły nie kocha „na zapadłe”, to w przypadku rozczarowania drugą osobą odbiera co swoje i idzie szukać na rynku uczuć nowego kontrahenta. W ten sposób urynkowiliśmy miłość. Stała się ona towarem. Dość specyficznym, trzeba przyznać. Choć i to nie dla wszystkich. Dla tych niektórych, miłość to towar jak każdy inny. A wtedy za miłość (czy naprawdę za miłość?) płaci się pieniądzem. Szczyt urynkowienia uczuć, a równocześnie ich zupełna degeneracja.
Na szczęście, dla większości ludzi miłości nie da się mierzyć pieniądzem. Mierzą oni jednak swą miłość, bo jak inaczej mogliby przeprowadzać korzystne dla siebie wymiany barterowe: serce za serce. Miarą miłości jest dla nich miłość tego Drugiego. Postawa: najpierw daję, a później biorę jest dla nich nie do przyjęcia. Właściwsza z punktu widzenia obrony własnych interesów jest wówczas postawa: biorę i daję. Jeżeli jestem uczciwy, to daję tyle, ile sam – we własnej ocenie – wziąłem. Nic ponadto. Jeżeli z uczciwością jestem na bakier, to moje zachowanie oportunistyczne przyjmuje postać: wziąć jak najwięcej z serca drugiego, a samemu dać jak najmniej.
Im bardziej jestem uczciwy – z jednej strony oraz im bardziej dla mnie moje serce jest aktywem specyficznym, tj. im mniejszym jestem lekkoduchem, im bardziej cenię swoją godność jako człowieka – z drugiej strony, tym jestem bardziej elastyczny w dawaniu siebie temu drugiemu. Drugi człowiek przestaje być dla mnie zwykłym drugim, ale staje się dla mnie tym Drugim, a nawet Jedynym, tym któremu „na zapadłe” oddaję swoje serce. Daję mu siebie i to zaczyna mnie uszczęśliwiać. Jasne jest, że równocześnie biorę od niego, a raczej zaczynam przyjmować od niego to, co mi sam daje, i wiedząc już z własnego doświadczenia, że więcej szczęścia jest w dawaniu, niźli w braniu (Dz 20, 35), tym bardziej jestem szczęśliwy, że ten mój Umiłowany, bądź dla mężczyzny Umiłowana, jest szczęśliwy (odpowiednio szczęśliwa), bo więcej z siebie daje. Miłość ludzka staje się wówczas pełna. To co wydawało się wymianą serca za serce, w rzeczywistości stało się obdarowaniem wzajemnym, prawdziwą miłością ludzką, której wypadałoby sobie życzyć w związkach małżeńskich, a która choć wydaje się nieosiągalna, to jednak jest niezwykle upragniona.
Jeżeli pytamy, jak możliwa jest taka miłość, to należy odpowiedzieć, że w sposób nam przyrodzony nie da się jej urzeczywistnić. Chyba że z pomocą nam przyjdzie Istota Nadprzyrodzona, która wszystko może uczynić, co tylko Sobie zamierzy. Ale wówczas odkrywamy w człowieczym sercu nie tylko relacje horyzontalne, ale także – poprzez wiarę – tę wertykalną, od której jakość wszystkich innych relacji zależy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.