W modnym dzisiaj myśleniu o apokatastazie pojawia się wiele paradoksów i problemów, nad którymi zbyt łatwo przechodzi się do porządku dziennego. Zamiast Boga, który przeprowadza swój zamysł zbawienia świata, mamy obraz Boga spętanego własną miłością i wszechmocą. W drodze, 11/2007
Samo zaś przekonanie o kontrowersyjności poglądów dotyczących apokatastazy nie da się utrzymać w świetle praktyki Kościoła. Najlepszy przykład: gdy papież Benedykt XVI w marcu 2007 roku powiedział w swojej homilii o możliwości wiecznego potępienia, duża część także katolickich mediów określiła tę wypowiedź jako – ni mniej, ni więcej – kontrowersyjną. Czy to więc apokatastaza jest na cenzurowanym, czy może to słowa o piekle są w niełasce, skoro wypomina się je nawet papieżowi?
Dzisiaj nieczęsto jakiś teologiczny temat staje się modny. Tak jednak jest z tematem apokatastazy, co do którego wydaje się, że każdy czuje się w nim kompetentny i chętnie zabiera głos. Teologowie zacierają ręce – wreszcie mamy temat, który obchodzi ludzi! Skąd jednak ta popularność? Czyżbyśmy stali się powszechnie bardziej wrażliwi na innych ludzi? Być może. Trzeba jednak zauważyć inną możliwość: ciągłe dyskusje nad apokatastazą pozostają w gruncie rzeczy mocno osadzone w nowożytnym indywidualizmie. Zbawienie innych jest często dopełnieniem własnego dobrego samopoczucia (jeśli w ogóle o „dobrym samopoczuciu” w kontekście wiecznego życia z Bogiem możemy jeszcze mówić). Po prostu dobrze wychowany, tolerancyjny, pozytywnie nastawiony, kulturalny współczesny człowiek nie czuje się komfortowo, gdy ktoś gdzieś z jakiegoś powodu cierpi. Na pytanie, czy w ogóle równocześnie może istnieć niebo i piekło, spontanicznie odpowiadamy: nie [3]. Szlachetność mojej ludzkiej natury sprawia, że jestem za zbawieniem dla wszystkich, tak jak jestem przeciwny karze śmierci, torturom, obozom koncentracyjnym i wszelkim innym formom opresji i prześladowania. Jak jestem za dostępem do wody pitnej i pracą dla wszystkich, tak jestem za zbawieniem dla wszystkich. Oczywiście najczęściej nie zadaję sobie trudu, aby wgłębiać się w samo pojęcie zbawienia. Lepiej przyjąć po prostu, że jest to jakieś niezdefiniowane dobro, i zadać sobie i innym pytanie, dlaczegóż mielibyśmy w naszym egalitarystycznym świecie kogoś jego pozbawiać.
Taki oto schemat przeniesiony na sprawy ostateczne niezwykle upraszcza cały dramat zbawienia dokonującego się w świecie, poddając go naszym rozstrzygnięciom na zasadzie demokratycznego głosowania. Liczy się moje dobre samopoczucie, świadomość dobrze spełnionego obowiązku wobec potrzebujących. Uspokajanie sumienia? Być może. Szczególnie jednak muszą budzić zdziwienie próby wzbudzania wyrzutów sumienia u tych, którzy poważnie chcą brać słowa o możliwości wiecznego potępienia. Ma być to wyraz swego rodzaju sadyzmu ludzkiej natury, która jeszcze nie została przemieniona światłem Ewangelii. W konsekwencji o wiele bardziej niż piekła boimy się mówienia o piekle. Opowiedzenie się za jedyną właściwą stroną nie kosztuje przy tym nic, jest stosunkowo wygodne, a w każdym razie na czasie i z posmakiem „ewangelicznej dysydenckości”. Ale czy to coś rzeczywiście zmienia w tym, co czeka poszczególnych ludzi i całą ludzkość u kresu ich wędrówki? Tego pytania nie zadajemy wpatrzeni w nasze uczucia, przeczucia i życzenia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.