Świeccy żyją w przekonaniu, że święcenia kapłańskie czynią księdza wolnym od wszelkich pokus. Widzą w nim istotę na poły ludzką, na poły boską – mężczyznę, który uzbrojony w niewidzialną zbroję kapłańską, daną mu wraz z nałożeniem rąk biskupa, może ruszać na wojny ze złem tego świata. W drodze, 5/2009
Ks. Józef Tischner opowiedział kiedyś dowcip na swój temat, który ściągnął na niego gromy. Zapytany, czy bardziej czuje się księdzem, czy filozofem, rzucił: „Najpierw czuję się człowiekiem, potem filozofem, a dopiero na trzecim miejscu księdzem”. Takie postawienie sprawy w zasadzie musiało, nie tylko w szeregach braci kapłańskiej, ale i wiernych, wzbudzić oburzenie.
„Nie uchodzi” – mówiono. Czy jednak reakcja oburzonych i zniesmaczonych Tischnerowym stwierdzeniem nie jest zarazem miarą jego celności? Czy dramaty kapłańskie – w postaci odejść czy łamania celibatu – nie biorą się z tego, że duchowni zapominają o tym, że w pierwszej kolejności powinni być ludźmi, a dopiero potem księżmi? I z drugiej strony, czy wierni świeccy nie popełniają analogicznego błędu, żądając od księży, by byli niemal jak supermani, zamiast traktować ich jak zwykłych braci czy przyjaciół wierzących w tego samego Boga?
A zatem, czy zawód i rozczarowanie księżmi nie bierze się z podwójnego samooszukiwania? Pierwsze polega na tym, że oszukują się sami duchowni, sądząc, że przez sakrament święceń dostają od Boga zbroję, która chroni ich przed wszelkimi pokusami i żądzami. Z drugim rodzajem samooszukiwania mamy do czynienia w przypadku wiernych, którzy chcą widzieć w kapłanach ideał, któremu sami nie są w stanie sprostać. Czy to nie prowadzi do swoistej mitologizacji kapłaństwa?
Celem poniższych refleksji będzie próba zdemitologizowania kapłaństwa. Dlatego od razu powiem, że na porażkę skazany jest ten czytelnik, który chciałby tu znaleźć tyrady teologiczne pokazujące subtelny związek kapłana z Chrystusem, czy kapłana z Kościołem. Tego typu „pobożnościowej” i teologicznej literatury jest na naszym rynku bez liku – pisanej zarówno przez papieży, świeckich, jak i samych księży. Moim celem jest natomiast zdekonstruowanie wyobrażeń na temat kapłaństwa, które głoszą i podtrzymują na swój temat sami księża, a także dekonstrukcja wyobrażeń, które na temat księży budujemy my – świeccy katolicy.
Czy jednak, zapyta ktoś, nie jest to podnoszenie ręki na święty urząd kapłański? Nie, gdyż uważam, że największym zagrożeniem dla kapłaństwa (kapłana) są fantazmaty, które on sam tworzy na swój temat. I fantazmaty, które na jego temat budują świeccy.
Mit powołania
Zacznijmy więc do mitów, które na swój temat tworzą sami księża. Kapłaństwo ma swój początek w powołaniu. To słowo klucz w życiu każdego księdza. „Jestem powołany” – mówią. Przez kogo? Przez samego Boga? Do czego? By służyć Bogu, Kościołowi i ludziom. Powołanie kapłańskie w dyskursie pobożnościowym określane jest przez takie słowa jak „szczególne” czy „wyjątkowe”.
Nie jest ono jak każde inne – pielęgniarskie, nauczycielskie, żołnierskie… Choć, z drugiej strony, nie każdy przecież może być nauczycielem czy żołnierzem. Zatem także i o innych powołaniach można by rzec, że są szczególne i wyjątkowe. Ale nas, powiadają księża, wybiera sam Bóg. A skoro to Bóg wybiera, to i wybór, i wybranek muszą być „szczególni”. Stąd wybrany i powołany czuje się kimś „wyjątkowym”.
Tyle, że w ten sposób rodzi się mitologia szczególnego powołania do kapłaństwa i mitologia szczególnego wybrania. Gdzie w tym sposobie myślenia tkwi pułapka? Kapłaństwo jest szczególną, a więc lepszą drogą do Boga. Nie mówi się tu o innej drodze, w odróżnieniu np. od drogi małżeńskiej czy drogi singli. Mowa jest o „lepszej” drodze!
Mamy więc wartościowanie, a nie rozróżnienie. Tożsamość człowieka wyznaczona jest przez funkcję, którą pełni – funkcję kapłańską – a nie przez to, jakim człowiekiem jest kapłan. Takie rozumienie powołania zakłada, że ten, kto jest powołany, musi być człowiekiem wyjątkowym, gdyż jest księdzem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.