Jakiś czas temu w felietonie zamieszczonym w portalu „Interia” zaprotestowałem przeciwko pełnej anonimowości blogerów, odwołując się do głośnego sporu pomiędzy blogerką Kataryną a redaktorami „Dziennika”. Przewodnik Katolicki, 5 lipca 2009
W przeciwnym razie powinien być przygotowany na to, że jego wypowiedzi zostaną potraktowane tak samo jak anonimy, które każdy przyzwoity człowiek bez czytania wyrzuca do kosza. Warto jeszcze pamiętać, że w rzeczywistości wirtualnej znajdują się, całkiem licznie, osoby publiczne pisujące pod pseudonimami. Ich prawo.
Ale tylko do czasu, gdy za pomocą wpisów podpisanych „Emigrant", „Nazgul" czy jakkolwiek inaczej nie próbują załatwiać swoich interesów. Służbowych albo prywatnych. Kataryna jest szefową jednej z największych i najważniejszych instytucji pozarządowych. A to sprawia, że ma dostęp do informacji i może nimi manipulować. Etyczny wymiar anonimowości w takim wypadku bywa – choć nie zawsze – opatrzony poważnym znakiem zapytania.
Zwyczajne oszustwo
Jeszcze innym podgatunkiem jest spora grupa anonimowych blogerów i komentatorów wynajmowanych przez partie polityczne lub firmy dla prowadzenia PR. Ci ostatni po zdemaskowaniu powinni być bezwzględnie eliminowani, bo są zwyczajnymi oszustami, a nawet więcej – dziewkami publicznymi debaty publicznej („dobrze mi tu płacą za to, co i tak wszak lubię" jak śpiewał Jacek Kaczmarski). Żeby nie było wątpliwości - ten akapit nie dotyczy Kataryny.
W czasach przedinternetowych mówiło się, że jeśli masz do kogoś pretensje, to powiedz mu to prosto w oczy. W sieci oznacza to tyle, że trzeba mieć odwagę podpisania się pod własnymi poglądami, zwłaszcza że wszelkiego rodzaju służbom namierzenie 99,9 proc. anonimowych rzekomo osób nie nastręcza większych kłopotów. A ta pozostała jedna dziesiąta procenta to albo terroryści, albo specjaliści komputerowi. Jeśli więc anonimowy bloger zyska autorytet i sławę, a jednocześnie chce lub wręcz musi zachować anonimowość, stać się może nadzwyczaj wdzięcznym obiektem szantażu.
Autor i treść
Obrona anonimowości Kataryny podjęta przez Rafała Ziemkiewicza pod hasłem, że w Polsce zbyt często ważne jest nie to, co się pisze, ale kto to napisał, jest kolejnym strzałem kulą w płot. W istocie ważne jest także, kto napisał. Bo podpisuje się nie tylko swoim nazwiskiem, ale swoim dorobkiem, doświadczeniem i wiedzą. A po drugie: podpisując się, przyjmuje odpowiedzialność za to, co napisał. Anonimowość ma sens, ale wyłącznie w bardzo ograniczonym zakresie. Ograniczonym prawami drugiej osoby.
Anonimowe opinie na temat samochodów czy hoteli są pożyteczne. Doradzam wręcz przed wyborem samochodu czy komputera albo przed wyjazdem na wczasy poszukanie na forach internetowych opinii. Podobnie jak niezmiernie cenne są anonimowe zwierzenia alkoholików czy osób z grup społecznie wykluczonych, bo pozwalają rozwiązywać problemy.
Anonimowa informacja o podłożonej bombie jest również skrupulatnie sprawdzana, ale najczęściej równolegle (zwykle z sukcesem) trwają poszukiwania jej źródła. Anonimowa opinia bywa warta przeczytania i przemyślenia, ale jej waga jest wielokrotnie mniejsza od podpisanej. Anonimowa informacja o osobie powinna natomiast być potraktowana podobnie jak donos - szybko i bez czytania do kosza.
Mam jednak nadzieję, że do regulowania anonimowości w internecie nie zabiorą się politycy. Bo zawsze jest lepiej, kiedy sama społeczność potrafi konsekwentnie zakreślić ramy swojego działania, bez ingerencji z zewnątrz. Jeśli przestanie działać mechanizm kontroli społecznej, to kodeksy uregulują nam każdy przecinek w tekstach pisanych w sieci. I wtedy dopiero zarówno podpisani, jak i anonimowi będą się mieli z pyszna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.