Wczesnym rankiem 8 grudnia 1944 roku, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, z ubeckiego więzienia na rzeszowskim zamku wyruszył więzienny transport. Jedenastu ubowców eskortowało żołnierzy AK. Na podłodze samochodu, skatowany i wrzucony jak "wiązka siana", leżał ich półprzytomny kapelan ks. Michał Pilipiec. Źródło, 13 maja 2007
Wczesnym rankiem 8 grudnia 1944 roku, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, z ubeckiego więzienia na rzeszowskim zamku wyruszył więzienny transport. Jedenastu ubowców eskortowało żołnierzy AK - Józefa Batora, Stanisława Sobczyka, Michała Mikulca i Stanisława Rybkę. Na podłodze samochodu, skatowany i wrzucony jak "wiązka siana", leżał ich półprzytomny kapelan ks. Michał Pilipiec.
Samochody zatrzymały się na skraju lasu w Głogowie Małopolskim - miejscowości położonej na północ od Rzeszowa. "Rybkę brać pierwszego - ryknął kapitan" - relacjonował po latach Stanisław Rybka - jedyny więzień, któremu udało się zbiec z miejsca kaźni. Akowiec zeskoczył na ziemię obok towarzyszącego mu sierżanta UB. "Panie sierżancie, zostawcie mi jednego. Ja se go zastrzelę!" - usłyszał za plecami. W tym momencie więzień skoczył do przodu i umknął w las ścigany seriami z karabinu. "Około pół kilometra dalej stanąłem za dużym drzewem i słucham i słucham... nareszcie słyszę, pada strzał karabinowy, po chwili seria z automatu dosyć długa" - opisywał.
Strzały, które usłyszał zbiegły akowiec, zakończyły życie pozostałych mężczyzn. Rozstrzelano ich bez sądu. Ciała podpalono i porzucono na miejscu egzekucji. W kłamliwym raporcie napisano, że była to reakcja na próbę ucieczki z więziennego transportu i ostrzał z lasu. Celem wyjazdu miało być ponoć "wskazanie przez więźniów lokalizacji drukarni oraz radiostacji AK". Na skutek rzekomego ostrzału "aresztowani zaczęli wyskakiwać z auta do ucieczki, przy czym dwóch niespodzianie rzuciło się na mnie chwytając za mój automat" - napisał w raporcie dowódca akcji major Głowacki, zastępca komendanta KW MO w Rzeszowie. Ich śmierć miała nastąpić zatem w obronie koniecznej. "Żołnierze moi zastrzelili 2 dalszych, jeden tylko z 5 aresztowanych Rybka Stanisław mimo postrzelenia zdołał zbiec" - relacjonował mjr Głowacki.
Ks. Pilipiec ps. "Ski" był wzorowym kapłanem. Miał opinię księdza "skrupulatnego w praktykach religijnych", dla którego modlitwa była "potrzebą serca". Pochodzący z polsko-ukraińskiej rodziny kapłan pracował w parafiach Pniów, Futoma i Błażowa k. Rzeszowa, a po wybuchu II wojny światowej uczestniczył w zbrojnym ruchu oporu i tajnych kursach nauczania, m.in. w zajęciach konspiracyjnej Szkoły Podchorążych. Podejmował szereg wspaniałych działań duszpasterskich m.in. współuczestniczył w akcji dołączania do konspiracyjnego wydania gazetki "Na posterunku" opłatka wigilijnego z symbolami patriotycznymi, opracował "Modlitewnik Żołnierza Polskiego" (którego oryginał odnaleziono po latach w archiwum... KC PZPR w Warszawie), a także wraz z żołnierzami AK uratował przed rekwizycją przez Niemców największy dzwon kościoła w Błażowej. Pomagał ubogim i wysiedlonym, współpracował z żołnierzami AK, wydawał nowe metryki urodzenia osobom poszukiwanym przez okupanta. W 1944 r. został oficjalnym kapelanem Obwodu Rzeszów AK. Do jego zadań należało m.in. udzielanie akowcom błogosławieństwa przed ważniejszymi akcjami i informowanie rodzin o ich śmierci.
Po "wyzwoleniu" Polski przez wojska sowieckie ks. Pilipiec był zdecydowanym wrogiem nowej władzy. "To jest nasza odwieczna polska ziemia i my sami się rządzić potrafimy, bez sowieckiej, komunistycznej przemocy" - mówił. Na reakcję na "obywatelskie nieposłuszeństwo" nie trzeba było długo czekać. Ks. Pilipca aresztowano w grudniu 1944 r. pod oficjalnym zarzutem ukrywania drukarni, radiostacji i napad na posterunek MO w Hyżnem, podczas którego zginęło trzech milicjantów. Podczas rewizji podłożono księdzu materiały konspiracyjne oraz broń. Przed śmiercią poddawano go szykanom i torturom. "Pilnujący nas milicjanci i ubowcy, zwykle pijani odnosili się do nas ze zwierzęcą nienawiścią. (...) Najwięcej obelg padało pod adresem ks. Pilipca. (...) Modlił się zachowując postawę kapłana i kapelana, a przesłuchującym go milicjantom powiedział: Jestem sługą i żołnierzem Jezusa Chrystusa, a zarazem naszej Ojczyzny Polski, toteż walczyłem, walczę i będą walczył nadal nie tylko o godność Boga i Kościoła Chrystusowego, ale i z szerzonym przez was komunistów, bezbożnictwem" - relacjonował słowa księdza aresztowany wraz z nim Gabriel Brzęk, ps. "Dewajtis". Inny świadek - Stanisław Rybka odsłonił kulisy ostatniego dnia życia księdza: "Znęcano się nad nim zajadle. Nie mógł stać o własnych siłach. (...) Był strasznie zmasakrowany. Sutanna jego była w wielu miejscach popękana. Na ciele miał wiele ran. Z pęknięć skóry na głowie sączyła się krew. Wił się z bólu. Musiał to być ból okropny, skoro ksiądz nie mógł pohamować łkania i jęku. W odgłosach cierpienia księdza nie wyczuwało się skargi, nie było w nich nic z wołania o pomstę do niebios, lecz było w nich coś bliskiego Chrystusowemu posłuszeństwu, modlitewnemu bądź wola Twoja, była w nich prośba o przebaczenie. Trwało to długo, bardzo długo, gdy po chwili uspokojenia wargi księdza zaczęły wymawiać szeptem słowa modlitwy. Przyłączyliśmy się razem do księdza i razem z nim prosiliśmy Pana Boga o odpuszczenie naszych win, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom".