Polscy kibice są wspaniali, i to zarówno, kiedy wygrywałem, jak i wtedy, gdy brakowało zwycięstw. Miałem dwa słabsze sezony, ale nigdy nikt nawet słowem nie dał mi do zrozumienia, że go zawiodłem. Jeden kibic powiedział mi nawet: "Tyle już zrobiłeś dla nas, dla polskiego sportu, że więcej nie musisz". To mnie bardzo mobilizowało. Źródło, 20 maja 2007
Czy można więc liczyć, że dotrwa Pan do igrzysk olimpijskich w Vancouver w 2010 r.?
Trudno powiedzieć, co będzie za trzy lata. Grunt, by zdrowie dopisywało. Na pewno ten sezon dodał mi dużo optymizmu. Udowodniłem sobie, że nadal mogę wygrywać.
Podkreśla Pan, że Pana idolem jest znakomity przed laty niemiecki skoczek Jens Weissflog. Czy znacie się osobiście?
Trudno powiedzieć, byśmy się dobrze znali. Spotykamy się czasem na zawodach i zamieniamy kilka słów w stylu: "jak się masz"? Odkąd pamiętam Jens był moim idolem. Kiedy zaczynałem skakać na małych skoczniach z kolegami, każdy z nas naśladował jakąś gwiazdę. Kiedy więc stawałem na rozbiegu, krzyczałem: "skacze Jens Weissflog"!
Czy po drugim konkursie w Oslo, gdzie cudem uratował się Pan przed upadkiem, został jakiś ślad w pamięci?
Każdy skoczek sam musi sobie poradzić z takim problemem. Przyznaję, że bałem się przed pierwszym skokiem w Planicy, zwłaszcza że akurat przyszło mi skakać na "mamucie". Po głowie chodziły mi różne myśli. Mówiłem sobie: pamiętaj, nie wykręcaj lewej narty. Pierwszy skok był dobry i uspokoiłem się.
Jada Pan jeszcze słynną bułkę z bananem?
Zdarza się, że jadam, choć nie tak często jak kiedyś. Bułkę z bananem polecam szczególnie dzieciom. To naprawdę super drugie śniadanie.
Miał Pan czas zobaczyć jakiś film ostatnio?
Po raz trzeci oglądałem "Gladiatora" i po raz trzeci się popłakałem. Muzykę z tego filmu mam w zestawie muzycznym, którego słucham, kiedy się koncentruję przed skokiem lub podczas rozgrzewki.
Wysłuchała Agnieszka Bialik