Magia i religia zdają się stać obok siebie na swoistym rynku możliwości, do których człowiek ma dostęp. W takiej konkurencji większe szanse ma magia. Bo jest i łatwiejsza od religii, i prostsza w zastosowaniu, i obiecuje więcej. Pragmatycznie nastawiony współczesny człowieka pyta o skuteczność. Głos ojca Pio, 48/2007
Dlaczego zatem chrześcijanin nie powinien korzystać z pomocy magii?
Z kilku powodów. Po pierwsze, często jest ona wielkim złudzeniem. Jej wykorzystanie to ucieczka od rzeczywistości w jakiś wirtualny świat, który wcześniej czy później zawodzi. Rytuały magiczne dotyczące zdrowia czy pragnienia zapewnienia sobie szczęścia, gdy się na nie realnie popatrzy, są po prostu śmieszne, naiwne. A zatem pierwszy powód negatywnej oceny magii jest czysto racjonalny. Do tego można dodać powód natury psychologicznej czy – lepiej powiedzieć – antropologicznej: wiązanie się z magią to ucieczka od rozwoju, dorosłości, konfrontacji z rzeczywistością życia.
Dla człowieka religijnego argumentem powinno być to, że Bóg zaprasza mnie osobiście do pogłębienia z Nim relacji osobowej. W niej zaś jest miejsce na prośbę, zaufanie, oczekiwanie i poczucie, że Bóg traktuje mnie poważnie. Tymczasem magia w różny sposób odciąga mnie od takiej relacji, proponując jakąś protezę kontaktu z Bogiem. Zwłaszcza że – jak pokazuje to w wielu miejscach Biblia – praktykowanie magii prowadzić może do apostazji czy idolatrii, a więc oddawania czci bożkom czy siłom, które na taką cześć nie zasługują.
Czy samo chrześcijaństwo nie niesie jednak pewnej zachęty do praktykowania magii? Czy obecność obrazka św. Krzysztofa w samochodzie bądź zawieszenie w nim różańca traktowanego jako amulet, który ma chronić przed wypadkiem, jest już magią czy jeszcze wyrazem wiary w świętych obcowanie?
Chrześcijaństwo jest religią wcielenia. Oznacza to nie tylko, że Syn Boży wcielił się w konkretnego człowieka, który realnie żył pomiędzy nami. Wcielenie wiąże się także z tym, że Bóg działa w Kościele poprzez sakramenty, a więc bardzo „cielesne” znaki, za którymi skrywa się działanie łaski. Już sam ten fakt niesie w sobie ogromne niebezpieczeństwo, by sakramenty traktować w sposób magiczny. Przecież bardzo łatwo potraktować Eucharystię na takiej zasadzie: im więcej jej spożywam, tym więcej otrzymam łaski.
Natomiast zupełnie inną sprawą jest czynienie pewnych „znaków religijnych”, które mają sens, jeżeli są traktowane jako swego rodzaju „uwyraźnienie” albo „wcielenie” wiary. Po to zawieszam w samochodzie różaniec, by mi przypominał o modlitwie na początku podróży oraz o istocie mego zawierzenia. Gdy więc się modlę, przyzywam św. Krzysztofa i polecam Bogu tych, których wiozę w samochodzie – to jest religia. Jednak w momencie, gdy zabraknie osobowego odniesienia do Boga i modlitwy, a zamiast niego pojawi się przekonanie, że samo zawieszenie jakiegoś przedmiotu uchroni mnie od zła, zaczyna się magia.
Jak odróżnić wiarę w Bożą opiekę nad naszym życiem od płytkiego zawierzenia w skuteczność pewnych modlitw, obrazków, relikwii itp.?
Za podstawowy wyznacznik wiary uznałbym osobową relację z Bogiem, która zakłada dialog i zawierzenie. Wtedy nasza modlitwa staje się przedstawianiem Mu naszych różnych spraw, ale zawsze z wyznaniem, że to On jest moim Panem: On kieruje moim życiem, a ja godzę się na wszystko, co mi przygotował, w przekonaniu, że to właśnie jest dla mnie najlepsze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.