Słowa zaklinają rzeczywistość. Nie bez przyczyny wszystkie debaty teologiczno-moralne, jakie toczyły się w Polsce, są debatami o język. Tygodnik Powszechny, 10 luty 2008
To, jakiego użyjemy wyrażenia, powie o naszym stosunku do opisywanej rzeczywistości. Spór między zwolennikami i przeciwnikami usuwania ciąży toczy się między tymi, co mówią o płodzie, i tymi, co mówią o człowieku. Podobnie jest z eutanazją, którą jej zwolennicy nazywają ulżeniem w cierpieniu, a przeciwnicy zabójstwem bezbronnego.
Język zaklina nie tylko rzeczywistość teologiczno-moralną czy prawno-etyczną. On zaklina także rzeczywistość religijną: „kreuje” tajemnice wiary w świadomości mówiącego. Prawdę teologiczną mówiącą, że lex orandi to lex credendi, zapewne można także wyrazić jako lex dicendi – lex credendi. Nie tylko sposób, w jaki się modlimy, wyraża naszą wiarę, ale i to, jak rzeczywistość wiary nazwiemy w mowie codziennej.
O tajemnicy życia i śmierci ludzie (niegdyś?) zwykli mówić w sposób prosty. Gdy człowiek przychodził na świat, mówiono, że Bóg dał dziecko lub nim obdarował. Taka perspektywa daru towarzyszy choćby rytuałowi małżeństwa, w którym kapłan pyta nowożeńców o pragnienie przyjęcia dziecka, którym ich Bóg obdarzy. Początek życia, niepoddany ludzkiej kontroli i władzy, wyrażał się w tej misteryjnej relacji: Bóg daje życie, człowiek je tylko przyjmuje. Ten sposób mówienia odzwierciedlał taką perspektywę wiary, w której to Bóg sam jest bezpośrednim dawcą życia, nawet jeśli w swym biologicznym początku zależne jest ono od dwojga istot ludzkich.
Nieco bardziej skomplikowana wydawała się kwestia końca ludzkiego życia. Gdy życie człowieka kończyło się po wielu latach, w sposób naturalny, formuła, że oto Bóg zabrał kogoś do siebie, wydawała się jasna. Bóg jest przecież panem życia i śmierci. Formuła ta okazywała się jednak niewystarczająca w przypadku śmierci nagłej, tragicznej, samobójczej czy śmierci osoby młodej. Perspektywa Boga, który zabiera niewinne dziecko czy osobę w kwiecie wieku, stawała się nie do przyjęcia i rodziła bunt przeciwko Bogu bawiącemu się ludzkim losem.
Rytuał pogrzebu konsekwentnie przeciwstawia się takiej perspektywie i mówi o przygarnięciu bądź przyjęciu umarłego przez Boga. Wyrażenia te służą budowaniu przekonania o niebezpośredniej roli Boga w akcie umierania człowieka. To śmierć go zabrała, zabiła choroba, być może drugi człowiek, ale nie Bóg. Liturgia nie unika zupełnie odniesienia się do „udziału” Boga w akcie umierania. W modlitwie za zmarłych podczas Mszy św. kapłan prosi Boga, aby pamiętał o tych, których wezwał z tego świata do siebie.
O ile jednak czasownik „wzywać”, wpisując się w teologię życia jako powołania, wydaje się nam do przyjęcia, o tyle trudniej już nam zaakceptować czasownik „spodobać się”, który pojawia się w formułach pogrzebowych. Czy rzeczywiście można powiedzieć, że „spodobało się Bogu zabrać” kogokolwiek – jak to czasami czytamy w nekrologach?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.