Typ nauczyciela anioła, któremu nie puszczą nerwy, nawet gdy usłyszy największe głupstwo, należy do zaprzeszłej epoki, kiedy uczeń chciał widzieć w dorosłym autorytet. Tygodnik Powszechny, 30 sierpnia 2009
Klasyczna szkoła to miejsce dla ludzi odpornych psychicznie?
W pewnym sensie tak. Jeśli nie mają odporności, to z czasem powinni ją nabyć. Nauczyć się radzić z niepowodzeniami.
Coraz więcej młodych ludzi jednak sobie z nimi nie radzi. Wzrasta depresja wśród uczniów.
I liczba samobójstw, w ostatnich kilkunastu latach wzrosła o jedną czwartą. Ale to wiąże się z brakiem komunikacji. Każdy człowiek ma naturalną potrzebę dzielenia się z zaufaną osobą ważnymi myślami i zdarzeniami z życia, jesteśmy istotami nawiązującymi dialog. Dlatego młoda osoba chce z kimś pogadać o tym, że po raz pierwszy paliła papierosa, zaciągnęła się trawką, uprawiała seks czy miewa myśli samobójcze. Byłoby dobrze, gdyby mogła z tym zwrócić się do kogoś dorosłego, choćby nie wiem, jak przerażającą kwestią miałaby się dzielić.
Dorosły powinien potraktować to jako dar. Skoro mówi, to znaczy, że ma zaufanie. Wtedy można jeszcze działać. Nie wolno okłamywać się, że dzieci przejdą życie bez szwanku. One będą przecież uczestniczyć w większości skomplikowanych ludzkich sytuacji.
Dzieci wolą nie rozmawiać o trudnych tematach. Taka szczerość może prowadzić do wyrzutów i zakazów ze strony starszych. Dorośli często o trudnych sprawach zwyczajnie nie chcą wiedzieć. Choćby nauczyciele, którzy na zjawisko szkolnej agresji przymykają oczy.
Podobno nauczyciele zauważają tylko 4 proc. szkolnej agresji. To naprawdę mało. Warto jednak przyznać się przed samym sobą, że jesteśmy spokojni, kiedy nasze dziecko radzi sobie z przemocą, nawet jeśli samo użyje agresji. Sytuacja się pogarsza, kiedy wchodzi w rolę ofiary. Gdy dowiaduję się, że moja czteroletnia córka zdzieliła kolegę łopatką, to myślę: dobrze, dziewczyna pokazała, że nikt jej nie będzie skakał po głowie. Niedawno pojechałem z nią do przyjaciela, ojca dwójki dzieci, tyle że nieuczęszczających do przedszkola. Moja córka, zaprawiona w bojach z rówieśnikami, od razu chciała w towarzystwie ustalić swoją pozycję: jednemu wyrwała rower, drugiego pchnęła. Głupio mi było, że bije dzieci przyjaciół, chciałem interweniować. Ale przyjaciel powiedział, że nie powinienem się wtrącać, bo wtedy maluchy dużo szybciej ustalą między sobą hierarchię.
Mówiąc krótko: trzeba zaakceptować waleczność dzieci. Przecież waleczność w życiu jest bardzo potrzeba. Dorośli też powinni być waleczni, czasami postawić się i kogoś postraszyć. To jest ważna cecha naszego człowieczeństwa, często – niestety – mylona z agresją. Gdybyśmy nie byli waleczni, to do tej pory siedzielibyśmy na drzewach i wcinali banany. Nie jest dobrze, kiedy dziecko jest potulne jak baranek. To nienaturalne.
A jednak szkoła jest w tej chwili terenem sprzyjającym eskalacji agresji. W środowisku uczniowskim ten naturalny pierwiastek, o którym Pan przed chwilą mówił, przybiera ekstremalne formy. Powtarza się sytuacja z „Władcy much” Goldinga.
Młodemu człowiekowi należy wyznaczać granice. Powtarzać: jesteś waleczny, w razie czego odepchnij, ale pewnych zasad nie łam. W szkole istnieją rozmaite formy waleczności, musimy je zaakceptować, w przeciwnym razie schodzą one do podziemia. Po dzwonku na lekcję wchodzę nagle do klasy i widzę obejmujących się uczniów, choć wiem, że przed chwilą popychali się i obrzucali przezwiskami. Teraz grają przyjaciół, gdyż boją się mojej kary. Kiedy zniknę z ich pola widzenia, znów będą się tłukli. Wiedzą jednak, że nad swoją agresją muszą nauczyć się panować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.