Z przeszłością w przyszłość

Tradycja jest przekazywaniem czegoś tak ważnego, że można wartość aktu przekazania postawić ponad własne życie. I to możemy nazwać tradycją w sensie ścisłym, przez duże „T”. To nie jest tylko zwyczajem, który się uleżał, ale czymś, co przeszło próbę – mówimy „próbę czasu” . Don BOSCO, 5/2009



Na czym powinno polegać przekazywanie tradycji w rodzinie? Wystarczy ją tylko kultywować czy jeszcze trzeba o niej rozmawiać?

Sami się z żoną dopiero tego uczymy. Jesteśmy jedną z tych rodzin, które dotknął – choć raczej pośrednio i rykoszetem – straszny czas nadłamywania kręgosłupa tradycji w PRL–u. Rdzeń tradycji przetrwał, ale to nadłamanie w różnych miejscach pozostało, w związku z tym nie mamy takiego prostego odniesienia, że rodzice przekazali, dzieci przejęły, przekazują następnym itd.

Bardzo często znajdowaliśmy się w sytuacji, gdzie z jakichś elementów, drobinek mozaiki, które otrzymaliśmy, musieliśmy układać własne puzzle. Trud polega nie na tym, żeby zbudować z nich coś zupełnie nowego, ale by odtworzyć tę całość, z której te elementy pochodzą. Rodzina mojej żony w większym stopniu obfituje w takie odniesienia. Jest dom rodzinny gdzieś na Podlasiu, który się ciągle wspomina, jak się myśli o żywej tradycji, o czymś, co jest wartościowe.

Z wielkim entuzjazmem przejąłem całe mnóstwo tradycji z rodziny mojej żony, bo wyczułem, że są bogate. Nie mam też obawy, że zatracam swoją tożsamość. W bardzo wielu wypadkach odnajdywałem w tym świat, który rozpoznałem jako własny, w którym się dobrze czuję. Ba, o wiele lepiej niż w ciuciubabce mojego świata wielkomiejskiego, w którym coś się gdzieś pogubiło.

Sam wychowywałem się od początku w Warszawie, mieszkałem w domu, w którym ludzie ze sobą nie bardzo chcieli rozmawiać. W windzie usiłowali jakoś przetrwać ze sobą te dwanaście pięter. Mieli swoje historie, ale się nimi nie dzielili. Nie zawsze były to historie ciekawe, niekoniecznie chcieli się nimi chwalić. Jeśli były ciekawe, to może z innych powodów nie chcieli o nich mówić. Więc jest trochę tak, że wyciągamy ze strychu rzeczy, które pokolenie naszych rodziców uznało za nadające się do lamusa, choć dziadkowie jeszcze nimi żyli.

Czyli tradycja związana jest ze wspólnotą, trudniej o nią w mieście, gdzie króluje anonimowość, a łatwiej tam, gdzie jest wspólnota, wielopokoleniowa rodzina…

Tak, oczywiście – choć pod tym względem sytuacja w mieście i na wsi nie jest już dziś tak różna. W każdym razie wspólnota to miejsce, gdzie się zjawiliśmy, gdzie jesteśmy, które nadaje nam tożsamość. To przeciwieństwo „społeczeństwa” sproszkowanego, zbudowanego na przeświadczeniu, że ludzie są ze sobą związani wyłącznie kontraktami, które – kiedy tylko zechcą – zawierają, zrywają czy renegocjują.

Jeśli nie ma ciągłości tradycji, to sami musimy wybierać, jak Pan powiedział, z puzzli. Skąd mamy wiedzieć, które tradycje zachowywać, szczególnie teraz, kiedy nachalnie docierają do nas obce – halloween, walentynki itp.?

Oboje z żoną nie zabiegamy, by wojować z tymi obcymi tradycjami, o ile nie są one otwarcie złe. Uznaliśmy, że jeśli uda nam się podtrzymywać żywy, buzujący płomień własnej tradycji, to skonsumuje on bardzo wiele tych, które będą przychodziły z zewnątrz. Ja się tego tak bardzo nie boję. Mamy lekcję Grzegorza Wielkiego, że w miejscu świątyń pogańskich można budować chrześcijańskie.




«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...