Każdy problem w małżeństwie powinien być rozwiązany bez arbitrażu rodziców, bo wtedy się tworzą różne stronnictwa i to tylko pogłębia konflikt. Don BOSCO, 1/2010
W jaki sposób przygotować siebie i dzieci do opuszczenia domu?
Dla mnie zawsze ważne były biblijne słowa: „opuści człowiek ojca swego i matkę swoją”. Przeżywałem to z jednej strony, kiedy opuszczałem swój dom rodzinny. Widziałem, że dla rodziców nie było to łatwe. Ale już wtedy wiedziałem, że przyjdzie kiedyś czas, kiedy moje dzieci też będą opuszczały dom rodzinny i że ja będę musiał im to ułatwić i dlatego muszę je zacząć do tego przygotowywać o wiele wcześniej. Żeby to wyjście z domu rodzinnego nie było jakimś jednorazowym, dramatycznym aktem, a raczej stopniowym dawaniem coraz większej swobody i samodzielności. Wiąże się to z dawaniem dzieciom prawa do popełniania błędów na własny rachunek. Polega to na towarzyszeniu dorastaniu dziecka, a nie decydowaniu za nie. Im starsze, tym powinno być bardziej samodzielne.
To raczej trudne dla rodzica, bo przecież na ogół wie lepiej i chce chronić swoje dzieci.
Jest taki poemat Khalila Gibrana, w którym rodzice są porównani do łuczników, którzy wypuszczają strzały. Przesłanie poematu jest takie, że Pan Bóg kocha tak samo strzały, jak i łucznika. Pamiętam też fragment „Nieboskiej komedii” wyryty na nagrobku matki Zygmunta Krasińskiego, dedykowany jej synowi: „Jam mu skrzydła przypięła, posłała między światy, by się napoił wszystkim, co piękne i straszne, i wyniosłe”. Naszą rolą jest więc przypięcie dzieciom skrzydeł i posłanie ich w świat.
Ale dlaczego to odejście jest takie ważne, a nie można by zamiast odejść przyprowadzić żonę czy męża?
Wielopokoleniowa rodzina nie musi polegać wcale na tym, że wszyscy mieszkają razem pod jednym dachem, ale np. w jednym mieście czy nawet w różnych miastach. Tym niemniej tworzą rodzinę. Myślę zresztą, że często ta, tak zwana, wielopokoleniowa rodzina pod jednym dachem, to bardziej nobliwa fotografia niż rzeczywistość. Bo wiemy, że w takich rodzinach zdarzają się konflikty, trudności, które są oczywiste, zrozumiałe, bo każdy z nas jest inny. I powiedziałbym, że jeżeli zachowana jest prawdziwa miłość, prawdziwy dialog, to więź międzypokoleniowa może być zdecydowanie silniejsza bez mieszkania razem. Wielokrotnie spotykam się z ludźmi, którzy budują duże domy, w których np. na parterze mieszkają rodzice a na piętrze dzieci. To właśnie z takich domów dużo małżeństw przyjeżdża na nasze rekolekcje w ogromnym konflikcie ze sobą, którego źródłem jest wspólne mieszkanie z rodzicami.
Bo rodzice się wtrącają?
Bo w takich sytuacjach rodzice niezwykle często traktują dzieci jako swoją własność. To ogromne uproszczenie oczywiście, ale chodzi tu o pewną własność psychiczną.
Nadal traktują je jak małe dzieci?
Tak, mieszkając razem, dzieci są ciągle dla rodziców dziećmi, nawet jeśli mają 30, 40 czy więcej lat. Ile razy słyszałem i od skarżących się dzieci, i od rodziców „no przecież one nie wiedzą, jak żyć, im trzeba dokładnie powiedzieć”. A te „dzieci” mają już o wiele więcej doświadczenia życiowego niż rodzice i potrzebują samodzielności.
Dlaczego rodzicom tak trudno to zrozumieć?
Często wynika to z braku głębi więzi małżeńskiej rodziców, którzy przede wszystkim powołani są do wzajemnej miłości, która przechodzi przez różne fazy rozwoju. Pierwszy etap po zawarciu małżeństwa, to radowanie się sobą, potem czas pierwszego dziecka, kolejnych i w końcu odchodzenia dzieci. To są naturalne fazy życia małżeńskiego, w których podstawowym punktem odniesienia jest miłość dwojga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.